CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

24 września 2020

BRYDŻ, RUŻENKA (I - Brydż)

 

BRYDŻ


Pan pułkownik po rozegranej partii kręcił z niedowierzaniem głową.

- Jak to możliwe, panie Adamie… jak to możliwe licytować tak miernie… przecież…

Pułkownik Herman był oczywiście znakomitym graczem w brydża. W pensjonacie grywał w parze z emerytowanym nauczycielem historii i geografii panem Adamem Miękkim, ale od czasu ostatniej choroby, kiedy to lekarz stanowczo zalecił panu pułkownikowi unikać stresu i przedłużających się ponad północ posiedzeń przy kartach, zachodził do grających w świetlicy rzadziej. Ale trzeba mu przyznać, że to on wymyślił partnera dla Adama i od czasu, kiedy przestał grać był nim kuternoga Wojciech Stolarz – ostatni mistrz szewski w miasteczku, które wraz z pozbyciem się pana Wojciecha z racji jego przejścia na emeryturę straciło ostatni warsztat szewski.

Pułkownik Herman ilekroć jako kibic i dla własnej przyjemności pojawiał się przy grających, krążył wokół stolika, zaglądał brydżystom w karty i w myślach przeprowadzał rozgrywki, przewidując kolejne posunięcia graczy. Rzecz jasna ani słowem czy gestem nie podpowiadał którejkolwiek z par – byłoby to postępowanie niehonorowe, natomiast po każdym rozdaniu miał przyjaciołom coś do powiedzenia, raz chwaląc za dobre rozegranie partii i licytowanie, innym znów razem karcąc graczy za nieumiejętne posunięcia.

- … przecież jeśli miał pan silnego trefla, a pan Wojciech pokazał panu jednego kiera, pan z kolei zasugerował dwa piki, na co pan Wojciech odpowiedział trzema treflami, to pan, panie Adamie powinien zawołać trzy bez atu zamiast czterech trefli, tym bardziej, że przeciwnicy spasowali, a pan Wojciech zgłosił cztery kiery. To była wyjątkowa karta i ugralibyście panowie szlema. Rzadko kiedy zdarza się taka karta. Korona w treflach poparta asami i królami w pikach i kierach, ech… tak grać nie wolno.

- Ugraliśmy przecież z trzema lewami na plusie – wtrącił pan Wojciech sięgając po nieodłączne cygaro.

- E, tam, takie dziecinne granie… mając taaaką kartę…

To była ostatnia rozgrywka i panowie Wojciech i Adam oczywiście w punktacji zwyciężyli na luzach, ale pułkownik był niezadowolony, żałując teraz, że zgodził się na dyktat pana doktora.

- To co, teraz do łóżek? - podsumował przegraną rencista, pan Marian. - Jutro zrewanżujmy się, co? - rzucił mocne słowa do pana Bolesława, emerytowanego aptekarza.

- A pewnie, pewnie. Niepotrzebne nam były te pigułki na uspokojenie skołatanych nerwów. To przez nie karta nam nie szła – skwitował pan Bolesław.

Przegrana para wyszła razem z ćmiącym cygaro panem Wojciechem, partnerem Adama. Zostali w świetlicy pułkownik Herman z nauczycielem. Przysiedli przy stoliku w samym rogu świetlicy, w najodleglejszym i najciemniejszym jej końcu, przy biblioteczce z codzienną prasą i czasopismami. Pan pułkownik wyciągnął z wewnętrznej kieszonki marynarki piersiówkę z napojem alkoholowym oraz aluminiowy kieliszek, identyczny temu, który służył jako nakrętka do buteleczki.

- Wypijmy, tylko uprzedzam, ten drink ma siedemdziesiąt procent. – Rozlał po całym. - Ma się jeszcze na zewnątrz przyjaciół. Prywatna destylarnia Oskara – objaśnił emerytowany wojskowy.

W pensjonacie dla emerytów i rencistów obojga płci pozwalano na picie alkoholu pod warunkiem zgłoszenia tego faktu u dyżurnych i oczywiście w skromnych ilościach, które to obostrzenie dotyczyło nade wszystko okresów świątecznych, imienin i urodzin. Wnoszenie alkoholu było zabronione, ale również w tym przypadku można było skorzystać z dyspensy powiadomienia opiekunów o planowanym zakupie. Tym razem pan pułkownik złamał panujące w ośrodku prawo, ale jak na byłego wojskowego przystało dzielnie trzymał fason, zwłaszcza że wypicie zawartości piersióweczki z panem Adamem miało mieć wyjątkowy kojąco-łagodzący szczytny cel. Od pewnego czasu pan Herman dostrzegał w zachowaniu przyjaciela z sąsiedniego pokoju niepokojące objawy przygnębienia, które, o zgrozo, pojawiały się każdorazowo, gdy pana Adama odwiedzano. Raz był to ktoś ze szkolnego personelu, był też wnuczek, niedawny sąsiad, a nawet córka wpadła w któreś niedzielne popołudnie, będąc przelotnie w kraju. Miękki po tych odwiedzinach zawsze czuł się nie najlepiej – nie potrafił skupić się na czynnościach, które zwykle zajmowały mu najwięcej czasu: spacery, czytanie książek i gra w brydża. Pan pułkownik był pewien, że i ta dzisiejsza wieczorna gra w brydża, podczas której nie wykorzystywał szans dawanych mu przez karciany los, ta niepoprawna gra była wynikiem ostatniej wizyty wnuczka.

- Niech mi będzie wolno, panie Adamie, zauważyć – zaczął pan pułkownik - że dzisiejszy brak staranności podczas gry powiążę z pana ogólną kondycją psychiczną… no, napijmy się – ponownie wlał w kieliszki mocnego alkoholu.

- To widać? - zdziwił się nauczyciel.

- W teatrze działań wojennych należy być bystrym obserwatorem. W nowoczesnej sztuce walki rozpoznanie przeciwnika stanowi klucz do zwycięstwa. - Pan pułkownik podczas licznych dyskusji jakie prowadził w ośrodku nawiązywał do terminologii wojskowej.

- Przyznaję, że ma pan rację. Od pewnego czasu nie mogę się skupić na graniu, na czytaniu… nawet spacery wydają się mnie męczyć. Wychodzi na to, że monotonia tego miejsca mnie wykańcza.

- Czy tylko?

- Trudno powiedzieć. Ale monotonia ma całkiem spory udział…

- Gdyby pan tak jak ja setki jeśli nie tysiące dni spędził, damy na to, na poligonie, wykonując te same czynności od lat, to dopiero wtedy wiedziałby pan, co to jest monotonia w życiu.

- Owszem, ale właśnie dlatego ma pan nade mną tę przewagę, że przywykł pan do pewnych zachowań, podczas gdy ja…

- Ale czy praca w szkole nie jest równie rutynowa? Pragnę panu przypomnieć, że do tego domu pogodnej, jak mówią, starości, sam pan się zaprosił… musiał pan zatem wiedzieć jak tu będzie.

- To prawda, ale czy wszystko można przewidzieć? Ale to nie tylko monotonne życie w pensjonacie ma wpływ na moje samopoczucie, nie tylko coraz krótszy dzień, szarzyzna za oknami… a myśli pan, że niby z jakiego powodu zacząłem grać w brydża? Owszem, grałem w brydża jeszcze jako nastolatek, ale nie musiałem przecież odnawiać swoich umiejętności właśnie tutaj…

- Tak i też myślę. Coś pana gnębi. I muszę panu powiedzieć, że choć mam wciąż wojskową duszę, nie oznacza to, że zatraciłem wrażliwość na problemy osób, które mam zaszczyt nazywać swoimi przyjaciółmi. Jeszcze po jednym, panie nauczycielu.

Wypili zgodnie i równocześnie na ich ogorzałych, pokrytych zmarszczkami twarzach pojawił się intrygujący uśmiech, któremu towarzyszyło emanujące z wnętrza ich osobowości ciepło.

Wtem obaj panowie usłyszeli taneczny odgłos lekkich kroków dobywający się z korytarza poprzez niedomknięte drzwi prowadzące do świetlicy.

- Panie pułkowniku… Rużenka!

Zaskrzypiały otwierane drzwi.


[24.09.2020, Toruń]

2 komentarze:

  1. Twoje opowiadanie przypomniało mi piękne czasy, gdy grywałam w brydża z całą rodziną. Nauczył mnie ojciec, który umiał zliczać wszystkie karty. Nieco tylko gorsza od niego była matka. Ja niestety robiłam bardziej za "dziadka" niż za partnera innego brydżysty. Dziś nie umiałabym nawet zalicytować, bo cała wiedza uleciała. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Monotonia, rutyna, brak wrażeń...nie wszyscy lubią święty spokój na okrągło.

    OdpowiedzUsuń