ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

25 września 2020

ZAPISKI... (45) Dom starców. Pozytywne zmiany.

1.

Marzy mi się od pewnego czasu napisanie opowiadania rozgrywającego się w domu starców. Początkowo sądziłem, że „dom starców” odłożę sobie na czas późniejszy, bo muszę zakończyć i „Peryferie”, i trzy części „Rezydenta”, ale tak się jakoś złożyło, że przeczytałem „Skarby świata całego” Hrabala, a akcja tej powieści toczy się właśnie w „domu pogodnej starości”, co przypomniało mi o podjętym onegdaj wobec siebie zobowiązaniu. Oczywiście historia, którą zamierzam opowiedzieć będzie inna od tej ze „Skarbów świata całego” - łącznikiem będzie pensjonat. Napisałem już nawet, i to pospiesznie opowiadanko „Brydż”, piszę „Różenkę”, a tak naprawdę to obie opowieści mają być fragmentami większej całości, czyli tego dłuższego opowiadania z akcją umieszczoną w domu starców.

2.

Od lat trwa u nas dyskusja na temat PRL-u, który to okres czasu dla wielu ludzi, zwłaszcza trzydziestolatków i młodszych kojarzy się z pustymi półkami w sklepach, zapałkami, octem, a od święta ze śledziem i pasztetową. Tęgie współczesne liberalne i ipeenowskie głowy uważają, że w peerelu zniewoleni ludzie po przyjściu do dom z roboty myśleli tylko o tym, jak tu utworzyć wolne związki zawodowe, jak pokonać komunę oraz w przerwach między myślami rzucali koktailami mołotowa w nyski jak nasz miłościwie panujący pan premier. Ponieważ jestem dzieckiem peerelu i cokolwiek wiem na temat tej „Niepolski”, w której przyszło mi żyć, wcale nie przypominam sobie, abym sączył duszkiem ocet i przez całe dzieciństwo i młodość żarł solone śledzie. Myślę też, że ludzie nie bawili się co dnia po pracy w związki zawodowe i wszyscy co do jednego byli przeciw komunie. Uważam, że ten szary na pozór PRL miał nie jedną barwę i nie należy go oceniać jednoznacznie negatywnie, zwłaszcza że nie był w historii najnowszej naszego kraju okresem jednorodnym. Jakie zatem pozytywy można by wyróżnić i dlaczego nie negatywy? Otóż jedną z przesłanek mojego życia jest to, aby jeśli cokolwiek wspominać, przypominać sobie, niech lepiej będą to rzeczy i sprawy dobre… te złe pomińmy, o ile się da, głuchym milczeniem.

I okazuje się, że z pomocą w odnajdywaniu jasnej strony peerelowskiego księżyca przychodzi mi Bohumil Hrabal i jego powieść „Skarby świata całego”. Bohaterką tej opowieści jest kobieta (Hrabal pisze w pierwszej osobie jako kobieta), która znalazła się w domu starców razem z Francinem – mężem i bratem męża – Pepinem. Pobyt w pensjonacie dla staruszek i starców skłania kobietę do różnych refleksji. Przypomina sobie dobre przedwojenne czasy, gdy Francin był kierownikiem browaru, stryj Pepin, nieco upośledzony umysłowo pracował w browarze, a ona miała czas na to, aby zajmować się po amatorsku aktorstwem. Byli zamożnymi ludźmi do czasu wybuchu powojennej społecznej rewolucji. Ich standard życia stracił na znaczeniu, a ostatecznym efektem ich życia w miasteczku, „w którym zatrzymał się czas” była przeprowadzka do domu starców. Autor „Skarbów świata całego” nie stawia sprawy życia tej rodzinki, w której, i słusznie, należy dopatrywać się wątków biograficznych, na ostrzu noża. Swoim zwyczajem nie rozpacza nad wielką, przykrą zmianą, starając się wydobyć z życia głównej bohaterki powieści to, co najlepsze.

W jakim miejscu łączy się refleksyjna postawa kluczowej postaci „Skarbów” z peerelem? Przeczytajmy poniższe zdania z powieści. Zastrzegam, że Hrabal napisał „Skarby świata całego” w roku 1981, a zatem pisze o socjalistycznej rzeczywistości czechosłowackiej.

Uśmiechnęłam się i poczułam szczęśliwa, że byłam przy tym, że na własne oczy widziałam, jak czas się odmienił, jak odeszli niemal wszyscy starzy ludzie i jak nastąpiła zmiana warty młodych kobiet i młodych mężczyzn, wszystko było na odwrót niż dawniej. Niemal nikt z tych przepływających ludzi nie nosił krawatu, wszyscy mieli fryzury zupełnie inne niż ja i Franci, spodnie, jakie miały na sobie kobiety i dziewczyny, były wyzywające, podkreślały kształty, tak jakby te młode kobiety wyszły z wody, spostrzegłam, że nawet nieletnie dziewczątka umiały już nosić dżinsy jak dorośli, gdziekolwiek spojrzałam, widziałam wszędzie tylko młode kobiety we wrzynających się portkach, ale co robić?

Zauważyłam, że nie można się było niemal domyślić, jaką kto pozycję społeczną zajmuje w miasteczku, gdzie zatrzymał się czas, w dawnych czasach od razu rzucało się w oczy, kto jest doktorem i kto inżynierem, kto jest kupcem i kto robotnikiem, kto jest profesorem i kto nauczycielem szkoły muzycznej, teraz to właściwie cieszę się, że jest tak, jak jest, jak to widzę, ludzie zlali się w kilka typów, nie potrafiłam sobie wyobrazić, odgadnąć, kim jest każdy z tych mężczyzn i czym się zajmuje. Mieli na sobie dżinsy, skórzane marynarki, rozpięte pod szyją wojskowe koszule, fryzurami przypominali bardziej poetów, takie długie włosy nosili w dawnych czasach jedynie ludzie wyjątkowi, którzy grali na skrzypcach, albo malarze, dwaj pisarze, znani mi z fotografii, Jack London albo Yrchlicky.

Jestem gdzie indziej i jestem inna, i inne są czasy, które też mają swoje zalety, gdy tak szłam obok Francina, który przerażony był tymi nowymi ludźmi, nie odzywałam się i w końcu cieszyłam się, że te dawne czasy odeszły, że wraz z nimi odeszła też miejska biedota, bose dzieci, odeszli też obłąkani, którzy snuli się po rynku i miasteczku, stara Lazmanka i Józio Paclik, Laszmanka, która sypiała nieopodal sądu, nawet kiedy śnieg padał, skulona we wnęce, ciągle wydawało się jej, że jest hrabiną i ma miliony, odeszli wszyscy bogaci ludzie, którzy tak bardzo różnili się od całej reszty. Ja sama zresztą do nich należałam, zawsze miałam suknie, jakich nikt w miasteczku nie miał, odszedł czas młodych mężczyzn, którzy nosili zamszowe marynarki i piękne krawaty i dziurkowane półbuty z firmy „Kabele” w Pradze, którzy umieli nosić parasol, było ich dziesięciu, piętnastu, w lecie na rynku chełpili się modnymi koszulami od Williamsa, pulowerami. Było w miasteczku przyjęte, że na Niedzielę Zmartwychwstania Pańskiego, każdy ojciec musiał kupić dzieciom coś nowego, ubranko, sukienkę, choćby tylko szalik, ale coś nowego, aby zmartwychwstało szczęście, ja wiem, rynek i promenada pełne były tych szczęśliwych dziewcząt i kobiet, i wyrostków, i młodych mężczyzn, ale tam gdzieś na peryferiach miasteczka, tam było zupełnie inaczej. Dzisiaj widziałam, ja zresztą widziałam to zawsze, ale po raz pierwszy przyjrzałam się uważnie, a nawet mogłam to nagle porównać, widziałam teraz, że niemal każdy ma to, co mu się podoba, zniknęły różnice między miejskimi a wiejskimi dziewczynami i chłopcami, te dziewczęta, które wsiadały do autobusów i rozjeżdżały się na wszystkie strony z miasteczka do okolicznych wiosek, ubrane były z większym smakiem niż dziewczęta z miasta i wszystkie zachowywały się inaczej, niż ja byłam do tego przyzwyczajona, z prostą i oczywistą pewnością siebie i przekonaniem, że świat do nich należy, a przecież i ja tak bardzo tego pragnęłam. Często wspominałam swoje służące, jakaż to różnica, ale przede wszystkim spostrzegłam, że dzieci ciągle zajadają się lodami i plasterkami kiełbasy, podczas gdy w dawnych złotych czasach przysmakiem była kajzerka, ja wiem, tego nie można porównywać: kajzerka dziś i wówczas, ja wiem, nie da się porównać: parówki wówczas i dziś, ale dzisiaj ma je każdy, a wówczas było inaczej, byli tacy, co na nie nie mieli, i wiem, że wiejskie kobiety, sprzedawszy na targu masło, kupowały margarynę na użytek domowy, a dla dzieci kajzerki, ale te dzieci, które widziałam dzisiaj, dzieciom jest teraz o wiele lepiej niż wówczas, dzieci dziś, wszystkie dzieci, mają sukienki i dodatki zgodnie ze smakiem matki i krewnych, zauważyłam też, że dzieci nie płaczą dzisiaj tak jak dawniej, że wobec tegow tym miasteczku nie zatrzymał się czas tych ludzi, których widziałam na rynku i na ulicach, chodzących tam i z powrotem, wsiadających do autobusów, że ich czasem jest ten, który jest, że zatrzymał się tylko ten czas, w którym żyłam ja i moi przyjaciele, i znajomi, lecz oni odeszli już na Wielką Promenadę..."

Podkreślenia moje. Sądzę, że uważnemu czytelnikowi nie trzeba objaśniać, dlaczego powiązałem PRL z tymi akurat zdaniami; nie muszę też przekonywać, że powojenne społeczne przemiany tak w naszym kraju, jak i też u naszych południowych sąsiadów to nie tylko gwałty i okrucieństwa. Tamte czasy pozostawiły po sobie także pozytywy.


[25.09.2020, Toruń]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz