Eduard Manet - PORTRET BERTHE MORISOT

Eduard  Manet  -  PORTRET  BERTHE  MORISOT

MIŁYCH ŚWIĄT

Przy okazji Świąt Bożego Narodzenia i Nowego 2025 Roku - spełniania się marzeń!!!

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

20 lipca 2014

Kredka do oczu

Oczy miały swoją głębię i ten szczególny błysk, w którego lustrzanym odbiciu postać tego, kto w te oczy zagląda, zdaje się być szlachetniejsza niż w rzeczywistości.
W jej oczach odbijały się proste, u końców lekko wygięte w morską falę szatynowe włosy i smagła cera pociągłej choć nie chudej, z delikatnie wypukłymi policzkami twarzy. 
Oczy mówiły prostym, nieco dziewczęcym językiem, pozbawionym lubieżności, nie frywolnym i zalotnym, lecz stonowanym, niewinnym i cokolwiek sprawiającym wrażenie zaskoczenia. Patrząc w nie, docierałeś do samej głębi uczuć, jakie płonęły pod powłoką aksamitnego ciała.
Jakkolwiek cała postać dziewczyny stanowiła kwintesencję młodzieńczo-dojrzałej  kobiecości, to tylko widok tych oczu wystarczał, aby przekonać się, że istnieje ktoś, kogo natura umyśliła sobie uczynić wzorcem piękna.
- Złamał mi pan kredkę, którą zaznaczałam kąciki oczu, aby sprawiały wrażenie, że moje oczy nie są tak okrągłe jak księżyc w pełni - powiedziała.
- Co też pani mówi? Pani oczy mają doskonały kształt.
- Mimo wszystko chciałam mieć zarysowaną tę cieniutką linię uwypuklającą krawędź dolnej powieki, lecz nie mogę tego zrobić, gdyż rysik kredki po złamaniu jest zbyt gruby. Dlaczego pan ją złamał?
Była niepocieszona.
- Pewnie zrobiłem to niechcący. Musiała mi upaść. Jestem tak niezdarny. Przepraszam.
- Ja nie potrafię jej naostrzyć. Mam nożyk i próbowałam nim zatemperować kredkę, lecz cały czas łamię rysik. Może pan potrafi?
- Chętnie spróbuję. Bardzo chciałbym pani w czymś pomóc.
- Dziękuję. Tylko niech pan nie myśli, że jestem taka malowana lala, która nadmierną uwagę przywiązuje do swojego wyglądu. Chodzi mi jedynie o tę kreskę.
- Doskonale panią rozumiem. Niech ta kreska będzie uwieńczeniem piękna pani oczu, choć nawet bez niej nie znajduję słów, aby opisać to, co czuję, patrząc pani w oczy. 
- Jest w nich coś szczególnego?
- Jest w nich cała pani. Kiedy w nie patrzę, dostrzegam w nich oprócz piękna również urodę duszy. Może to zaskakujące wyznanie, lecz jestem bliski oświadczenia się pani.
- Chce pan powiedzieć, że się mu spodobałam? - nie ukrywała zaskoczenia.
- To mało. Chciałbym, abyśmy byli razem. W pani oczach zapisane jest, że będziemy szczęśliwi. 
- Czy to także można odczytać z moich oczu?
- Z pani oczu jak najbardziej.
- Proszę więc mi pomóc z tą kredką.
Podaje mi kredkę i nożyk. Biorę kredkę w lewą rękę, w w prawą chwytam nożyk, którego ostrzem próbuję delikatnymi posunięciami zeskrobać nadmiar tłustego grafitu . Obserwuję powolne, acz widoczne postępy.
- Swoją drogą, dlaczego nie używa pani tuszu i takiego cieniutkiego pędzelka? - pytam doprowadzając temperowanie kredki do końca.
- Nie wiem, czy potrafiłabym zmienić swoich przyzwyczajeń.
Podaję jej kredkę. Ponownie widzę błysk w jej oczach zdradzający zadowolenie.
- Czy pani kogoś ma? - zadaję to banalne pytanie, nie mogąc się powstrzymać?
- W jakim sensie? - odpowiada pytaniem.
Trudno mi uwierzyć w to, że nie zrozumiała logicznego sensu mojego zapytania. Mimo wszystko doprecyzowuje szczegóły.
- Czy ma pani chłopaka, mężczyznę, z którym chciałaby pani  spędzić swoje życie?
- Choćby takiego, który potrafi ostrzyć kredki do oczu?
- Choćby takiego...
- Rozczaruję pana, lecz nie mam - odpowiada naiwnie.
- Wręcz przeciwnie. Nie czuję się rozczarowany. Odczuwam teraz większą śmiałość w zaproponowaniu wspólnego z panią życia.
- I wszystko przez te moje oczy?
- Przez nie. 
Przez chwilę zastanawiam się, czy w głosie dziewczyny nie pobrzmiewa ironia. Ale nie. Pierwszy raz w jej oczach odnajduję zadowolenie, które nie wynika z faktu naprawy przeze ze mnie narzędzie do podkreślania piękna kobiecych oczu.
- Moglibyśmy się spotkać jutro w kawiarni w centrum miasta na rynku, abym mógł tam się pani oświadczyć? Rozumie pani: kwiaty, świece, pierścionek zaręczynowy. Chciałbym uroczyście...

Nie przyszła ani jutro, ani nigdy potem. W zajeździe "Pod zerwanym kapturem", gdzie spotkaliśmy się po raz pierwszy i ostatni także jej nie widziano, choć przed rozmową ze mną miała zawieszony na szyi skórzany rzemień z kluczem od pokoju numer osiem. Portier nie potwierdził obecności smukłej szatynki o pięknych, głębokich oczach w zajeździe.
- Widzi pan, mamy jedynie siedem numerowanych pokoi, wszystkie na piętrze. Nie mógł więc pan widzieć klucza z tabliczką z numerem ósmym na szyi dziewczyny.
- Ale ja naprawdę widziałem ten klucz z takim właśnie numerem - sięgnąłem do kieszeni marynarki i wyjąłem z niej niewielki nożyk z ostrym ostrzem, którego zapomniałem oddać dziewczynie. 
- Widzi pan, ten dostałem ten nożyk od niej. Ostrzyłem nim jej kredkę do oczu...
- Kredkę do oczu? Żartuje pan? Dzisiaj dziewczyny używają tuszu, pędzelków, ewentualnie takich spiralek, którymi zaczerniają, unoszą i wydłużają rzęsy...
Moja dziewczyna używała jednak kredki do oczu.
Mam nadzieję, że kiedyś upuści ją i złamie się rysik, a wtedy znów będę mógł jej pomóc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz