ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

28 października 2018

W DRODZE (II) [1-11]


1.
Zupełnie jak przed laty. Kiedyż to było? Powracająca fala wspomnień, co przybiera z wiekiem, odbija się od skalistego brzegu dojrzałości i po chwili uderza weń ponownie.
Jestem z plecakiem przymocowanym do bagażnika roweru. Pod nim zwinięty w rulon dwuosobowy namiot. Skąd go wzięliśmy? Nie pamiętam. Pamiętam, że obaj go sobie załatwiliśmy, ale on w ostatniej chwili zrezygnował z wycieczki. Zostałem sam. Zwykle bywałem sam i tak jest do tej pory.
2.
Przygniatająca ciemność, choć noce coraz krótsze. W osobowym, dwudziestoletnim busie zaiskrzyło światło, mizerne, jakby jedna z najodleglejszych, najbledszych, stłumionych blaskiem księżyca w pierwszej kwadrze gwiazd wpadła do wnętrza auta odbijając się od gładkiej tafli bocznego lusterka samochodu, jakby wskoczyła za siedzenie kierowcy do tylnej części busa i harcowała przemykając się pomiędzy bałaganem uczynionym z toreb, koców, odzieży i sprzętów nie tak bardzo niezbędnych w podróży.
3.
Przekręciłem włącznik. Znów ciemność.
4.
Stoję gdzieś na wąskim wybrzuszeniu głównej drogi tuż przed skrzyżowaniem z podrzędną, wiodącą zapewne do wioski. Zanim zgasiłem światła drogowe, dostrzegłem na samym rogu krzyżówki po prawej stronie kapliczkę, jakich wiele stoi przy wiejskich drogach. Chronią one rolnicze ziemie przed złem, od złego, co nocą nie daje spać, a po przebudzeniu dnia, po otarciu twarzy z kropelek rosy, kłaniają się tym, co wedle nich przechodzą, przejeżdżają, a może i przystają, tak jak teraz ja - znużony dniem, szukający ciepłego przytulenia nocy.
5.
Tak oto wymościłem sobie posłanie w tym barłogu, w tylnej części osobowego busa, wyglądającego jak muzealny eksponat, ale wciąż jeżdżącego, poruszającego się powoli, trzęsącego i wystukującego  melodie każdej nierówności na drodze, lecz niezawodnie podążającego wskazanym przeze mnie kursem.
Położyłem się. Nakryłem kocem - karton z książkami pod głową i dopiero na nim poduszka, miękka, z gęsiego pierza w poszwie pachnącej zmiękczającym wodę płynem do płukania; głowa zapadła się w nią, wpasowała w tę miękkość; pod kocem narasta ciepło rozprzestrzeniające się z nagrzanego przed wieczorem ciała. Zamykam oczy, odpoczywam przed zaśnięciem, przedsenne myśli wiodą mnie spiralnymi obwodnicami ku przeszłości.
6.
Jestem sam. Światło półksiężyca oświetla teraz wnętrze auta. Podgląda mnie? lituje się nade mną? a może gładzi potargane włosy głowy wystającej z brunatnej pościeli koca?
7.
Kiedy jechałem, myślałem o tym:
- jak wielkim może być człowiek,
- że coś tam w końcu znaczę.
Kiedy się zdrzemnąłem i rychło obudziłem (księżyc popędził wyżej i na zachód), pomyślałem, że gdybym teraz wyszedł z auta i rozglądnął się na wszystkie strony świata, gdybym dojrzał te setki i tysiące gwiazd tkwiących na półkuli nocnego nieba, doznałbym zawodu - jestem atomem w kropelce wody oceanu.
8.
Przysnęło mi się. Porządnie mi się przysnęło. Nie obudził mnie ptak ani zorza poranka. Dopiero kiedy poczułem zapach mleka, wygramoliłem się z legowiska, usiadłem, skrzesałem iskrę zapałki, papieros zapłonął w moich ustach, zakasłałem. Chociaż drzwi i okna auta były zamknięte, czułem zapach mleka.
- Znowu kasza manna, mamo?
- Tym razem lane kluski. Lubisz przecież.
- Lubię.
Spróbowałem.
- Jeszcze trochę cukru - poprosiłem.
- Wiem, lubisz dobrze osłodzone… ale tylko jedną łyżeczkę, dobrze?
Wsypałem. Zamieszałem.
9.
- No, stara, teraz możesz przejść przez drogę - usłyszałem.
Potem usłyszałem zgrzyt łańcucha przetaczającego się wężem po asfalcie na drugą stronę drogi. Spojrzałem przez okno. Starzec uchylił czapkę i przeczłapał za krową na tamtą stronę.
To nie był sen.
10.
Wybiegłem za potrzebą. Na miedzy przy samym rowie płacheć koniczyny. Unurzałem dłonie w chłodnej rosie. Potem obmyłem nią twarz.
11.
Ciągnie mnie w tamtą stronę, konkretnie w prawo, w to miejsce, z którego wyłonił się starzec prowadzący krowę, wleczącą za sobą metalowy,  skrzący się srebrem i jazgotliwie hałaśliwy łańcuch. W milczeniu oddałem pokłon panience trzymającej dziecko w osadzonych blisko ciału ramionach. Panienka miała błękitną sukienkę; dziecko żółtą koronę.
Uruchomiłem auto i skręciłem w drogę, skąd przybył starzec. Jechałem ku zapachowi mleka, który po kilkudziesięciu metrach zmieszał się z wonią obornika.

[27.10.2018, Aire de Garabit we Francji]

2 komentarze:

  1. Zupy mleczne zawsze lubiłam...
    Ciekawe czy robił ktoś badania, ile tych przydrożnych kapliczek faktycznie ochroniło pola i domostwa przed nieszczęściem?

    OdpowiedzUsuń
  2. Pewnie w założeniu stawiający takie kapliczki mieli na względzie to, że będą one opiekowac się ludzkimi siedzibami, polami, miejscami, ale jak to z nimi jest... w kazdym bądź razie urozmaicają krajobraz

    OdpowiedzUsuń