ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

28 października 2018

W STRONĘ JESIENI (7) CHŁODNYM OKIEM


Podtytuł winien być: „W stronę zimy”, bo ostatnie trzy dni przypominają temperaturowo schyłek listopada, choć w dalszym ciągu jest sucho, co dało się zauważyć szczególnie w departamencie Cher, wokół Bourges, gdzie chyba od dwóch miesięcy panuje susza, a dwa lata temu tutaj i w stronę Orleanu centralną część Francji nawiedziła ogromna powódź.
Zimno już było parę dni temu we francuskiej Jurze. Tam temperatura spadła nocą do -1 stopnia, ale już podczas dnia wyszło słońce i miałem piękną, październikową jesień.
Potem jechałem do Paryża przez tę cudowną Górną Jurę, skąd rozpościera się jeden z najpiękniejszych widoków na Alpy; stąd można zobaczyć masyw Mont Blanc.
W Paryżu po zrzuceniu towaru na targach przy Porte de Versailles przejechałem do Lasku Bulońskiego. Tam odnalazłem onegdaj niezłe miejsce do postoju. No cóż, w Lasku Bulońskim aż zatrzęsienie niewiast o swawolnych obyczajach (nie skorzystałem) oraz amatorów biegania, ale najważniejszy jest spokój i cisza, które, jak widać wkomponowują się w miejsca schadzek i płatnej miłości.
Przespałem się po trudach podróży i przed 22-gą otrzymałem kurs - załadunek rano, niedaleki, z południowego-wschodu na zachód, ale w obrębie Il de France, czyli wokół Paryża.
No i w końcu ten obecny, piątkowo-poniedziałkowy kurs prowadzący mnie znajomymi trasami pod Montpelier.
Postój z piątku na sobotę zaplanowałem sobie na sławnym wśród polskich „nietoperzy” parkingu na Aire des Vignlobles przy A77, a ten sobotnio-niedzielny przy A75 na Aire de Garabit (to takie miejsce z pięknym widoczkiem na wiadukt zaprojektowany przez Eiflle’a.
Miałem wiele nieporozumień ze swoim laptopkiem, który tracił energię z baterii na tyle, że bezczelnie wyłączał mi się, kiedy tylko chciał. Zrobiłem sobie więc przerwę w kawiarence, przechodząc na tradycyjne, długopisowe bazgroły. W końcu jednak tutaj, na Aire de Garabit, nie wiedzieć czemu, laptop podpisał zawieszenie broni, a że akurat jest w tym miejscu połączenie internetowe, tedy przepisałem „na czysto”, com napisał odręcznie.
A nie pisałem wiele, bo obecny kurs obfituje w kilometry, jak i tez bywam niekiedy zmęczony, a raczej znużony podróżą, która trwa od 25 września, a potrwa, jak sądzę, do 2 listopada.
W dalszym ciągu czytam grubą knigę opowiadań Jarosława Iwaszkiewicza i tak oto doszedłem do swojego ulubionego - „Kochankowie z Marony”. To dłuższe opowiadanie, podobnie jak kilka innych zostało swego czasu sfilmowane. W ogóle Iwaszkiewicz miał szczęście do adaptacji filmowych. A „Kochankowie z Marony” to proza obdarzona niezwykłym klimatem i perfekcyjnymi dialogami, których tylko pozazdrościć autorowi „Sławy i chwały”. Jednym słowem jest to tekst, do którego często wracam, jak do mocnej herbaty przy kolacji, jak do kawy o poranku.

[28.10.2018, Aire de Garabit we Francji]

2 komentarze:

  1. Tak dawno nie czytałam Iwaszkiewicza...moze kiedyś, podobnie jak Ty powrócę do dawnych lektur...

    OdpowiedzUsuń
  2. Do dobrych rzeczy chetnie się wraca...

    OdpowiedzUsuń