CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

06 lutego 2019

BEZ TYTUŁU (fragment 22.)

Anna z Chinką i Joanną-Beatrycze były w kuchni, a wychodząc z pokoju profesorostwa zostawiły drzwi uchylone. Edward siedział przy stoliku, do którego pulpitu przytwierdzona była lampka dająca o tej porze przedwczasnej, granatowej nocy pokaźny strumień jaskrawo żółtego światła padający na otwartą książkę - "Człowieka zbuntowanego" Camusa.
Profesor bardzo powoli połykał wzrokiem poszczególne zdania z księgi i, swoim zwyczajem, sporządzał ołówkiem notatki do fachowo przygotowanych fiszek; tak czynił od dawna w swoich studenckich latach. Skąpy prostokąt światła dochodzącego z korytarza przez niedomknięte drzwi kładł się leniwie na mocno zdeptanym dywaniku ręcznej roboty jakim zarzucona była ciemna, olchowa podłoga.
Nagle ta wąska pręga jasności poszerzyła się, po czym rozległ się odgłos cichego stukania do drzwi. Profesor wstał i skierował się ku tym drzwiom, a będąc tuż przed nimi włączył główne światło w pokoju. Rozjaśniło się, a drzwi zostały otwarte na całą szerokość.
- Jeśli przeszkadzam, niech mnie pan wygoni - profesor usłyszał suchy, chrapliwy głos starszego człowieka, który najpierw wyłonił się ze świateł korytarza, by po chwili zostać porażonym energiczną jasnością bijącą z wnętrza pokoju.
Stojący wciąż w progu mężczyzna mógł mieć z wyglądu sporo ponad siedemdziesiąt lat, trzymał się jednak prosto, a stary, zdarty do cna garnitur luźno opływał tę wychudzoną postać mężczyzny z twarzą porysowaną zmarszczkami.
- Piasecki jestem - kontynuował gość. - Stróżuję na sąsiedniej działce. Nie wiem, czy panu coś o mnie wiadomo... - zawahał się przestępując dwa małe kroki naprzód w stronę profesora.
Zgodnie uściskali wyciągnięte ku sobie dłonie.
- Pan siada - wyrzekł Edward, wskazując jedno z krzeseł stojących przy stole, to, które zwykle zajmowała Anna. - Coś mi mówi pana nazwisko, zdaje mi się, że studenci... tak, oczywiście, oni... to pan jest z tej sąsiedniej działki, pilnuje pan dobytku... . 
- Z psem pilnuję - dodał z dumą stary człowiek. - Bo ja pana profesora znam, znam z opowieści, chociaż dwa czy trzy razy wymieniliśmy z sobą uszanowania.
- Możliwe, często spaceruję z żoną drogą pomiędzy wsią a lasem.
- Tak właśnie mogło być, na drodze. Stróżuję, panie, bo emerytura nietęga, gospodarstwo oddaliśmy z żoną synowi... niech się bogaci. My w starym domu dożywamy swych dni, a że oboje czujemy się na siłach, matka, znaczy się moja żona, pomaga synowi w jego nowym domu, a ja nająłem się do tego bogacza. O, panie profesorze, tam on postawi prawdziwy pałac. Terenu ma na trzy działki, a ile nawiózł już materiału... nie dziwota, że mnie najął... po prawdzie to mógł wynająć jakichś ochroniarzy, ale kiedy zobaczył mojego Szatana, jaki bystry, jak zaszczeka to z człowieka leje się pot, a jak do ogrodzenia dopadnie, to myśli takie nachodzą, że zaraz przeskoczy i pożre w jednym kawałku... tak i ten chlebodawca zgodził się na mnie... jasne, że i z psem.
- A coś mi się obiło o uszy, że za sąsiada będę miał biznesmena.
- A ja nie wiem, czy to dla pana profesora takie dobre - Piasecki zastanowił się - bo te bogacze to bliskiegovsasiedztwa nie lubią. Najlepiej dla nich to odgrodzić się od świata wysokim płotem i mieć taką bramę zamykaną i otwieraną kluczykiem z dalekości.
- No już tam ja nie będę dla niego uciążliwym sąsiadem - zawyrokował profesor - nieczęstym tu jestem gościem, nieproszony nie odwiedzam nikogo, a i mało mnie obchodzi to co się dzieje w okolicy. 
- Tak... pan profesor się nie interesuje, ale panem... - tu zamilkł na dłuższą chwilę.
Edward pomyślał sobie, że może nadeszła pora na to,  aby w inny sposób zachęcić gościa do rozmowy, wydawało mu się bowiem, że Piasecki przerwał opowieść w najmniej nieoczekiwanym przez niego momencie. Z wysokiej sosnowej szafki wyjął napoczętą już, smukłą butelkę koniaku i dwa kieliszki. Wlal do każdego z nich po pięćdziesiątce.
- No to co, panie Piasecki, po jednym za spotkanie?
- Można by. Pan profesor, widzę, drogie trunki preferuje.
- Podarunkowy koniak. Czy drogi? Nie bardz, bo ten akurat jest węgierski. Oryginalny francuski droższy.
Wypili. Starzec lekko się otrząsnął.
- Jak dobry bimber. Całkiem znośny - skomentował smak alkoholu.
- Sugeruje pan, że ktoś interesuje się moją osobą?
- A i owszem, choć z jednej strony samo to, że jest pan profesorem, wzbudza ludzką ciekawość, ale zainteresowanie panem to jedno, a obserwacja tych młodych ludzi, którzy u pana mieszkają to drugie.
- A kogóż to tak bardzo ciekawi?
- A choćby i policjantów - skwitował stary człowiek. - Nie wiem, czy oni tak od siebie, czy może z nasłania, fakt faktem, że się interesują.
- Czyżby moi studenci tak bardzo rzucali się w oczy? Dokazują podczas mojej nieobecności?
- A uchowaj Boże. Sympatyczniejszych ludzi daremnie ze świecą szukać o wcale nie mówię tak dlatego, że czasami mnie do siebie zapraszają,  a to na piwo, a to na kolację, której, aby nie sprawiać im przykrości, nie odmawiam.
- Jeśli więc nie naprzykrzają się swoją obecnością ludziom ze wsi, czy temu nowobogackiemu, to w czym rzecz?
- A czymże nieliby się naprzykrzać? Że ognisko, tak jak dzisiaj, rozpalą, na gitarze ktoś zagra, pośpiewają sobie, a jeśli nawet przekroczą północ w tej zabawie, to i cóż z tego? Wsi nie obudzą, bo daleko, a ten m ó j z rzadka tu przyjeżdża, bo prawdziwa budowa ma się rozpocząć w lecie.
Wypili po jeszcze jednym kieliszku.
- Panie profesorze, ci policjanci to się mnie wypytywali o to, co za komunę ci młodzi tu uprawiają i kto za nimi stoi, a dobrze wiedzą, że to pańska posiadłość,  a studenci też pańscy, oj, panie profesorze, oni wszyscy o panu wiedzą -Piasecki rozgadał się serdecznie - ale kto przed bramą kukłę podobną do pana spalił, kto wyzywa pana od komuchów i bluźnierstwa pisze farbą na asfalcie, kto wreszcie śmierci panu życzy, tego nie wiedzą, bo ja, panie profesorze, ledwo mnie o pana zapytali, że  niby jak się pan sprawuje, to ja zaraz się ich pytam, czy złapali tych łobuzów, którzy na pana tak nastają, a oni zaraz morda w kubeł, że śledztwo w toku i powiedzieć nic nie mogą i... i sobie zaraz poszli, a tych młodziaków to legitymować raz chcieli, tylko taka jedna młoda wyszła do nich na ulicę, coś tam mocno im powiedziała... i też poszli jak zmyci, ale przychodzą i patrzą się na pana posiadłość tak, jakby szykowali jakiś podstęp na wtargnięcie tu siłą. 
Profesor wcale nie był zaskoczony.
(...)

[06.02.2019, Lamorlaye, Oise we Francji!]

1 komentarz:

  1. Po prostu: "Wiedzą sąsiedzi, na czym kto siedzi".
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń