CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

22 lutego 2019

ZWIĄZEK PARTNERSKI (1-2)

1.
- Bo pan tak zawsze z rana po ciemku, a przespacerować się do okna można… z każdym dniem jest panu przecież lepiej.
Podeszła do okna i odsłoniła firanki. Blask porannego słońca spotęgowany skrzącą się bielą zmrożonego śniegu zalegającego grubą warstwą na pobliskich świerkach rozweselił cały pokój. Piotr siedział przy biurku nad papierami i ani myślał wyswobodzić się ze szlafroka, który założył na siebie zaraz po wstaniu z łóżka, a było to przed szóstą rano.
- I nawet połknął pan wieczorne tabletki – stwierdziła z podziwem Mela, spoglądając na opróżniony plastykowy pojemnik na lekarstwa zagubiony pośród rupieci na biurku. – Z tego widać, że jeśli przemówić panu do rozumu, słucha się pan, ale nie we wszystkim, bo tyle razy mówiłam: obudzi się pan, proszę odsłonić okno, otworzyć je i zakosztować świeżego powietrza.
Stała przy oknie i zrobiła to, czego nie zrobił profesor – otworzyła je na całą szerokość.
- Pan patrzy, sikorki dziobią słoninkę, wcale się nie boją, a synogarlice i wróble siedzą sobie na czubkach najbliższego świerku i czekają na karmę.
To ostatnie stwierdzenie poruszyło go.
- Och, zapomniałem, Melu, wsypać im ziaren słonecznika.
- Pan siedzi, wysypię.
Mela sięgnęła już po stojącą na parapecie szklaneczkę, w której Piotr przechowywał odmierzoną na dzisiaj porcję nasion.
- Nie, nie, ja to zrobię – wzmocnił tembr swego głosu, powstał z fotela i przeszedł pod okno, po czym wysypał zawartość szklanki do niskiego drewnianego pudełeczka spoczywającego na zaokiennym parapecie.
- No tak, pan profesor sam musi nakarmić swoje ptaki, aby wiedziały, że to pan je dokarmia. Egoista z pana – dodała z uśmiechem, a później: - Czekam na pana ze śniadaniem w kuchni. Udało mi się dostać bezkofeinową kawę – oznajmiła. – Proszę się przebrać Nie znoszę, kiedy mężczyźni jedzą śniadanie w szlafroku.
- Dobrze, Melu, zrobię jak każesz, ale zapomniałaś o jednym.
- A mianowicie o czym?
- Abym zrobił porządek na biurku i wziął z sobą pudełeczko na lekarstwa.
- Ma się rozumieć.

2.
Poprosiłem syna, aby przystanął przy tym zakładzie. Ponarzekał trochę, bo, prawdę mówiąc, nie było gdzie stanąć, a na poboczu śnieg, więc można ugrzęznąć, ale w końcu zatrzymał auto na mostku, którym dawniej przejeżdżały ciężarówki chcące się dostać do zakładu.
Kiedy śnieg oblepił białą pierzyną ziemię i ten zrujnowany zakład, ten rachityczny dziś kompleks budowli składający się z kilku hal, biurowca i portierni nie wyglądał tak źle. Śnieg przykrył wyszczerbione mury, opadłe lub wręcz zawalone dachy, nagromadzone pomiędzy halami żelastwo, jakieś ryszpy potłuczonych płyt chodnikowych, cegieł i kamieni, umarły już sprzęt – beczkowóz, resztki transportera, dwie traktorowe przyczepy stojące na kołach bez ogumienia i porozrzucane po całym terenie śmieci. Być może ten lutowy dzień kiedy powiało chłodem, a intensywny opad śniegu przesłonił rzeczywistość, był jedynym, powtarzalnym zimą przez ostatnie kilka lat ułamkiem czasu, kiedy dało się jeszcze patrzeć na to pobojowisko. Podszedłem pod sam szlaban zagradzający drogę do upadłości (ogradzająca ziemię niczyją siatka była postrzępiona i dziurawa), spróbowałem unieść poprzeczkę zapory, o dziwo, udało i się ją odhaczyć od pożartego przez rdzę trzpienia pochyłej kolumny – uniosła się, skowycząc metalicznie. Przeszedłem po śnieżnym puchu do stróżówki i nagle omal nie umarłem wtedy po raz pierwszy; z pozbawionego szyb okna portierni wyskoczył rudokity lis.
(...)

[13.01.2019, Lamortaye, Oise we Francji]

1 komentarz:

  1. Masz pamięć fotograficzną, nic nie umyka z pamięci...
    Pozdrowienia zasyłam

    OdpowiedzUsuń