Nie wiesz co? Zrobisz barszcz, biały barszcz, taki prawdziwy biały barszcz, na żytnim zaczynie. Z torebki też może być, ale musisz tego ekstraktu użyć więcej i wzbogacić go. Ale najpierw postaw na kuchni garnek z wodą, powiedzmy na dziesięć głębokich talerzy. Wody może być więcej, bo część wyparuje przy gotowaniu. Wodę osól, ale bardzo delikatnie, ledwie wsyp szczyptę soli. A masz przygotowaną słoninkę? Boczek wędzony? Masz? To pokrój na drobne kawałki wraz z kiełbaską. Najlepiej mocno podwędzoną. jałowcową na ten przykład. Białej jeszcze nie wkładaj do garnka. Jak widzisz, garnek musi być spory. No i najważniejsze: wsyp do ciepłej, choć jeszcze nie gotującej się wody spory kawałek wieprzowej skóry, może być w całości. To wszystko pogotuj chwilkę. Niech się prychci.
A teraz w osobnym naczyniu wymieszaj z zimną wodą zaczyn. Powoli dodawaj ciepłej wody, coraz cieplejszej, po łyżce. Dosyp parę ziarnek czarnego pieprzu, tę samą ilość białego, cztery liście laurowe, przecięte na pół i majeranek, dużo majeranku. Dodaje się też do tego ekstraktu startego chrzanu. Będzie ostrzejsze. I kiszonego ogórka pokrojonego na drobne kawałki, lecz wtedy musisz uważać z solą, aby nie przesolić. Następnie dodawaj w małych porcjach śmietanki osiemnastki. Woda w garnku w tym czasie będzie się gotować, więc uważaj! Łyżka gotującej się wody do wywaru i łyżka śmietany, i mieszać, mieszać, aby się nie zwarzyło. W końcu powolutku wlewaj wywar do garnka, w którym radośnie kąpią się pokrojone: kiełbaska, boczek i słoninka oraz płat skóry. Zamieszaj i odstaw na najmniejszy palnik. O, tak właśnie. Nie zapomniałaś o majeranku?
Mam nadzieję, że kartofelki już obrane, lekko osolone… możesz postawić na ogniu. Woda już ciepła? W tym czasie wrzuć białą kiełbaskę do garnka z barszczem, olaboga, powoli i delikatnie, nie oparz mi się. Co, już ci ślinka leci? Co za aromat! I popatrz, jeszcze się biała kiełbaska nie gotuje, a już czuć.
A kiedy zobaczysz, że woda bulgocze, a jest już od tego wywaru biała, spróbuj trochę, a tylko się nie sparz, posmakuj… oby tylko nie zesłoniało, bo wtedy więcej śmietany musiałabyś dodać, albo, co gorsza, wody. A garnek nakryj przykrywką, pozostawiając odrobinę miejsca do odprowadzenia pary i żeby ci barszczyk nie wykipiał. Lekki płomień, pamiętaj! Ale ważne jest to, aby ta kwaskowa, śmietanowo-kielbasiano-boczkowa woń rozlała się po całym świecie. Żeby nawet przez dziurkę od klucza aromat barszczyku przedostał się na korytarz, żeby poczuła go sąsiadka, która w końcu nie wytrzyma tego zapachu i zapuka do drzwi.
Otwierasz, a ona…
- Pani Gniatkowska, a co też pani w swej kuchni wyprawia, że taki cudowny zapach unosi się od parteru aż na drugie piętro? Cóż to za uroczysty zapach?
A ty wzruszona ciepłym słowem i taka jakaś dumna z powodu tego zapachu zapraszasz sąsiadkę do kuchni.
- Barszczyk biały gotuję, pani Lewandowska.
Ta, kiedy wejdzie, aż zakołysze się niebezpiecznie. Krzesło jej podstaw.
- Niech pani siada, pani Lewandowska. Posiedźmy chwilę.
- Rocznicę ma pani, czy na wesele jakie rychtuje? - zdziwi się Lewandowska.
- A gdzież tam, sąsiadeczko. Na obiad barszczyk rychtuję. Dla siebie i dla męża. Jak przyjdzie z zakładu, na pewno głodny będzie.
- Oj, pani Gniatkowska - powie tamta, przyglądając się garnkowi, który gotów obsłużyć dwie, a może i trzy rodziny. - A biała kiełbaska do tego barszczyku będzie?
- A jakże, toż się pichci w garze. Patrz pani, jak wygląda!
I odchylisz pokrywkę, a sąsiadeczka gdy spojrzy, to aż zakołuje jej się w głowie. No mów! Mów dalej!
- Pani Lewandowska, ja podam ten barszczyk z ziemniaczkami. Odcedzę je i uklepię z masełkiem i śmietanką. Trzydziestką, sąsiadeczko, tym razem trzydziestą, bo ta, co w barszczyku, to osiemnastka. Uklepię i jeszcze czosnku rozbitego dodam, dla zdrowia i posmaku. A kiedy na talerz oddzielny włożę, posypię posiekanym szczypiorkiem i natką z pietruszki, bo wie pani, że natka pietruszki łagodzi czosnkowy zapach i wie pani, że tak bez tej natki, to jak tu się z mężem c……
- Oj, pani Gniatkowska, i o tym pani pomyślała.
- A tak. I o tym myślę. A do uklepanych ziemniaczków sałatki warzywnej z jajkami na talerzyk położę, ogórka, a jak mężuś zechce, to i kiszoną kapustę. A mam też starte, przysmażone buraczki - zdrowe i przepięknie zabarwią danie. Oczywiście kiełbaskę też na płaski talerek włożę, a gdyby chciał, to nawet podpiec ją mogę. W prodiżu to raz, dwa, trzy.
- A to się pani mąż ucieszy, pani Gniatkowska.
- Ja sama się ucieszę, sąsiadeczko, że i jemu i mnie będzie smakowało.
- A będzie coś do popicia, kochana?
- A jakże. Przygotowałam zsiadłe mleko. Takie prawdziwe. Łyżka stoi. Na targu od babki kupiłam. Gdybym nie kupiła, to bym jogurtem nas poczęstowała, albo kwasem chlebowym… ale, ale, przecież ja mam w piwniczce kwas chlebowy. I wodę mineralną, leciutko gazowaną mam. A bo kto to wie, czego nam się zachce.
- Oj, pani Gniatkowska. Ja już z tych opowieści tak bardzo zgłodniałam… tak mnie pani zaczarowała tym zapachem…
- Sąsiadeczko, a wieleż to czasu potrzeba, aby zejść z drugiego piętra na parter. Zapraszam. Pojemy sobie, pogadamy.
- Ale, kochana, mój mąż niedługo z pracy wraca… to jakże to, ja u pani na obiadku… a on?
- Pani Lewandowska, a kto powiedział, że nie będę rada pani mężowi. Przecież skoro my możemy pogadać, to tym bardziej nasi mężowie.
- Mówi pani?
- A tak. Sami przecież nie zjemy. Starczy i dla niego, choć… wie pani, sąsiadeczko, jeśli oni dwaj się zejdą, to wypadałoby jakąś wódeczkę im postawić, a przecież i my możemy, kochana… po naparsteczku.
- A pewnie, że możemy. Toć u mnie w lodówce żytnia wódeczka się chłodzi. Przyniosę!
- Jak świetnie! Do tego zwykła żytnia wódeczka, czy tak?
- A pewnie, że zwykła żytnia.
- To dobrze, bo do barszczyku najzwyklejsza żytnia wódeczka najlepiej pasuje… ale dla nas to po naparsteczku.
- Po naparsteczku - potwierdzi.
- Pani Lewandowska… tak sobie teraz pomyślałam, że powinniście państwo zachodzić do nas częściej.
- A ja umyśliłam sobie, aby państwo do nas od czasu do czasu zajrzeli. Ja na ten przykład potrafię na medal przyrządzić karpika… i zupkę grzybową, i bigos, a śledziki w śmietance i w oleju, to mojego męża specjalność.
- Och, jak ja lubię śledziki w śmietance, z tzatziki….
- Pani Gniatkowska, toż przecież mój mąż właśnie przyprawia śmietankę tzatziki. A jak śmietanki braknie, to bierze bałkański jogurt.
- Rada bym kiedy spróbować tych smakołyków.
- Nic prostszego, jak zajrzeć do nas w piątek albo w sobotę.
- W tysiąca sobie pogramy.
- A pewnie.
- A może kiedyś wybralibyśmy się na majówkę… na długi weekend.
- Ot co, koniecznie. Nad jeziorko do lasu. Mężuś pani łowi rybki, pani Gniatkowska?
- Kiedyś łowił. W piwnicy wędkę trzyma, choć dawno nad jeziorkiem nie był.
- A my, pani Gniatkowska, weźmiemy koce i pójdziemy na przystań. Znam takie jedno miejsce, które i dla nas i dla naszych panów rajem będzie. Ech… skoczę po tę wódeczkę, a pani wyjrzy przez okno, może już mój idzie, to go pani na korytarzu przyłapie, bo jak go pani zaprosi, to przecież nie odmówi.
- Biegnijże sąsiadeczko. Jeśli swojego wypatrzę, to czemu nie miałabym wypatrzyć sąsiada.
[23.03.2016, Dobrzelin]
Ech, być sąsiadką pani Gniatkowskiej....
OdpowiedzUsuńPrzypomniałeś mi czasy, gdy gotowała moja babcia, ależ miała pomysły, jak to się mówi, potrafiła ugotować zupę na kołku od kiełbasy...
OdpowiedzUsuńProtestuję przeciw szyfrowaniu, zawieszaniu, likwidowaniu i tym podobnym :-0
Dobrych świąt podróżniku:-)
Do żurku dodaję jeszcze zasuszone gałązki kopru.
OdpowiedzUsuńBardzo podobaj mi się wszelkie kontakty ludzi z sobą, ponieważ zwykle wzbogacają nasze życie. W dobie internetu zamykamy się w czterech ścianach i unikamy innych, zresztą na nic nie ma czasu. Sama wyznaczam limity, aby za dużo w Internecie nie spędzać.
Także i ja za Jotką powtórzę: proszę nie likwidować wpisów. Zdrowia i sił życzę. Pogody ducha i wiele radości.