A chociaż odjechał już od rampy ostatni
pachnący samochód, to pracy trochę zostało. Choćby te stojące na podeście
skrzynki trzeba przewieźć na wózku do magazynu i ustawić na półkach i jeszcze
raz ostatnią dostawę policzyć, zanotować, i do tych kończących pracę skrzynek
przykleić karty. A przed zasunięciem bramy nie zapomnieć uchylić okien, ot, za
sznurki chwycić, w dół pociągnąć - owoc w przewiewie musi nocować i powinien
być zdrowy, bo jutro z samego rana kolejny wóz podstawią - ten pomknie z
truskawką do wielkich sklepów, a może na kolej i dalej, w świat szeroki.
Zakręciła się z innymi po magazynie,
skrzynki ustawione, policzone, oznakowane - można wychodzić. Zbiegła schodkami,
już bez fartucha, w luźnej, bawełnianej, zdobionej niewielkimi kwiatami polnego
maku sukience. W ręku trzymała łubiankę z truskawkami - każda pracownica mogła
sobie jedną wziąć do domu po pracy. Ale komu by się teraz chciało jeść
truskawki, skoro od ich zapachu aż nos zatyka, a w ustach słodycz, którą
chciałoby się złagodzić garnuszkiem zimnego, kwaśnego mleka. Młodsi bracia
zjedzą, nie ma się czym martwić. Matuchna kompot albo pierogi zrobi, a może zje
się ze śmietaną i cukrem, albo z kluskami chłodnik będzie na upały.
Oj, czerwiec tegoroczny powiał gorącym
powietrzem aż z Sahary, a maj taki był nieznośnie mokry.
Widział ją schodzącą ze schodków i
dalej, aż na ulicę, jak przechodziła obok jego domu. Jak każde chłopaczysko ubrany
był w krótkie, znoszone portki, trykotową bluzkę i sandały. Spojrzał na nią i
na tę łubiankę, co ją w lewym ręku trzymała.
- Jakież wielkie! - zachwycił się na
głos. - Da pani jedną?
Spojrzała na niego. Dotknęła otwartą
dłonią jego włosów, jasnych, rozczochranych.
- Jaka ze mnie pani… Maryśka jestem. A
pewnie, że dam. Przynieś torebkę, podzielimy się.
Odwrócił się na pięcie. Pobiegł.
- Ej, ty, mały, poczekaj no! - rzuciła w
jego stronę. - Nie ma nic za darmo.
Wrócił trochę zmieszany.
- Wiesz, mały, chciałabym pójść nad
staw. Wykąpałabym się. Tam, przy rzeczce, gdzie ludzi nie ma.
- O, tam woda najcieplejsza. W sam raz
na kąpanie - odparł.
- A przyniósłbyś mi z domu ręcznik i
kawałek mydła za te truskawki. Jedną trzecią łubianki dostaniesz.
- Nie połowę?
- Nie, bo jedna część dla matuchny
będzie a druga dla młodszych braci - takie urwipołcie jak ty, tylko że
bliźniaki… no i tobie dam trzecią część, zgoda?
W te pędy do domu pobiegł i wrócił z
torebką po cukrze, mydłem i ręcznikiem. To wszystko podał dziewczynie. Stał
chwilę jak ten piesek żebrzący przy pańskim stole.
- Tutaj ci nie dam, nad staw pójdziemy -
śmiała się szczerze, otwarcie - a ta będzie ode mnie.
Wybrała największą, chwyciła za szypułkę
i wetknęła mu ją do otwartej buzi.
- Chodźmy, zanim słońce spać się położy.
Po tej truskawce, którą niemal połknął i
nawet nie poczuł jej smaku, jeszcze bardziej ją polubił, jeszcze bardziej mu
się spodobała. A kiedy tak biegli, a ona za rękę go trzymała, to najpierw
poczuł się jej bratem, a potem… potem chyba chłopakiem… dobre… on miał lat
dziesięć, a ona… no dałby jej siedemnaście… osiemnaście.
Kiedy doszli do mostku na rzeczce, która
wpływała do stawu, najpierw sprawiedliwie podzieliła truskawki a potem zdjęła z
siebie bawełnianą sukienkę w maki.
- Pomożesz mi, mały? - zapytała.
- Tylko nie mały! Do podbródka ci sięgam, albo wyżej. Może być
„chłopak”, dobra?
- Dobra, chłopak. Odwrócę się tyłem do
wody i wtedy namydlisz mi plecy, zwłaszcza łopatki i szyję. Jestem spalona
słońcem, widzisz? - Widzę. Opaliłaś się.
- No. Teraz uważaj. Zdejmę stanik, ale
ty tylko namydlaj mi plecy, jasne? I ani się waż podchodzić z przodu,
rozumiesz?
- Czemu?
- Ej, chłopak - westchnęła. - Gdybyś ty
był mój chłopak, chłopaku, to bym ci pozwoliła… ale nie jesteś mój.
- Szkoda.
Odpięła stanik i rzuciła go na sukienkę.
Chłopak najpierw nabierał złożonymi w miseczkę dłońmi wody i zmaczał jej ciało.
Potem wcierał w jej mokrą skórę owocowo pachnące mydło. Starannie, tak jak go o
to prosiła, wmasowywał jej mydło w łopatki i szyję. Na koniec przesunął
namydlonymi dłońmi po jej nogach.
Zakończył i stanął za nią.
- A
tam?
Nie musiał uzupełniać. Wiedziała o czym
pomyślał.
- Niech cię Pan Bóg broni od tego, abyś
mógł jeszcze „tam”. Dała bym ci, dała.
- Tam pewnie jest też tylko dla twojego
chłopaka - wymądrzył się.
Zamyśliła się i odwróciła głowę.
- Jakbym go miała, to pewnie byłoby dla
niego - odparła cichuteńko. - A teraz, chłopak, dziesięć kroków do tyłu marsz i
zamknij oczy. Kiedy usłyszysz plusk, możesz patrzeć.
Całe wieki to trwało, zanim usłyszał
plusk. Spojrzał tam. Nad lustrem wody wystawała jej głowa, szyja i ramiona.
Pluskała się, kryła pod wodę, wynurzała, a woda wcale nie była taka ciepła, bo
rzeczka, choć płyciutka, niosła z sobą chłód źródełka.
- No jedz te truskawki, jedz - krzyczała,
a on siedział przy jej ubraniu, patrzył na nią, no i w końcu zaczął skubał te
truskaweczki mięsiste, słodkie i pachnące.
W pewnej chwili zawołała:
- Rzuć mi ręcznik!
Już sięgał po niego, gdy nagle zapytała:
- A umiesz mieć oczy zamknięte, gdy będę
liczyć do stu?
- Pewnie, że umiem.
- A przysięgniesz mi, że nie otworzysz
oczu, zanim powiem „sto”?
- Przysięgam.
- A więc uważaj… jeden, dwa… - liczyła,
wychodząc z wody.
Oczy miał przymknięte tak bardzo, że aż
go powieki bolały.
- No… teraz, chłopak, możesz mnie
wytrzeć… ale delikatnie.
I wycierał, czując pod dłońmi miękkość
dziewczęcego ciała. I czuł jeszcze, że ręcznik nabiera wilgoci. Całe jej ciało
dotykał ręcznikiem, najpierw suchym, a później lekko zmoczonym.
- Siedemdziesiąt osiem, siedemdziesiąt
dziewięć - słyszał odliczanie.
- A możesz liczyć wolniej? - zapytał.
- Ech, ty, spryciarzu! - krzyknęła i
wtedy nagle poczuł, że wyrwała się z dotyku jego dłoni, a kiedy usłyszał „sto”,
stała przed nim rozśmiana z mokrą gęstwiną długich włosów, opadających jej na
oczy.
Siedli na trawie.
- Szkoda, że nie jesteś starszy -
powiedziała.
- Szkoda. A ile jeszcze czasu potrwa
praca z tymi truskawkami?
- Tydzień, no może dziesięć dni -
odparła zamyślona. - Sezon na truskawki się kończy.
- Szkoda.
- A szkoda… miły z ciebie chłopak,
wiesz. Moi młodsi bracia, to nic a nic mnie nie słuchają.
Śmiała się, gdy to powiedziała, więc nie
wiedział, czy mówi prawdę.
- Pojedzmy teraz truskawek. Z każdej
części wezmę po dwie. Dasz mi dwie swoje?
- Pewnie, że dam.
Patrzyli na przymarszczoną toń wody na
stawie, w której zatapiało się czerwcowe słońce.
[08.01.2019, Mieczysławów]
Piękne...
OdpowiedzUsuńAle zjadłabym takich pachnących truskawek, nie z chłodni!
OdpowiedzUsuńUwielbiam truskawki, chociaż przez ostanie dwa lata jadłam ich stanowczo za mało. Może w tym roku uda się więcej. Pozdrawiam i zdrowia życzę.
OdpowiedzUsuń