Eduard Manet - PORTRET BERTHE MORISOT

Eduard  Manet  -  PORTRET  BERTHE  MORISOT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

08 października 2024

PROZĘ CZYTAM... (11) ERNEST HEMINGWAY - OBÓZ INDIAŃSKI

I DZIELĘ SIĘ


U brzegu jeziora stała długa łódź wyciągnięta na ląd. Obaj Indianie czekali. Nick usiadł z ojcem na rufie. Indianie zepchnęli łódź na wodę, a jeden wskoczył do środka i zaczął wiosłować. Stryj Jerzy siedział na rufie łodzi obozowej. Młodszy Indianin zepchnął ją także, wsiadł i chwycił za wiosła. Obie łodzie ruszyły w ciemność. Nick słyszał dość daleko przed sobą we mgle stukot wioseł w dulkach tamtej łodzi. Indianie wiosłowali szybkimi, urywanymi ruchami. Chłopiec odchylił się w tył, otoczony ramieniem ojca. Na wodzie było zimno. Ich Indianin wiosłował ostro, ale druga łódź oddalała się coraz bardziej we mgle.

- Dokąd płyniemy, tato - zapytał Nick.

- Do indiańskiego obozu. Jest tam jedna Indianka bardzo chora.

- Aha - powiedział Nick.

Po przeciwległej stronie zatoki druga łódź już czekała wyciągnięta na piasek. Stryj Jerzy palił w mroku cygaro. Młody Indianin wepchnął ich łódź daleko na brzeg. Stryj Jerzy poczęstował obu Indian cygarami. Z plaży poszli wilgotną od rosy łąką za Indianinem, który niósł latarnię. Następnie weszli w las i ruszyli ścieżką wiodącą do przesieki, która biegła ku wzgórzom. Na przesiece było znacznie widniej, gdyż drzewa wycięto tu po obu stronach. Młody Indianin przystanął i zdmuchnął latarnię, po czym udali się w dalszą drogę. Kiedy minęli zakręt, wypadł na nich ze szczekaniem jakiś pies. Przed sobą ujrzeli światełka chat, w których mieszkali indiańscy korowacze. Rzuciły się ku nim inne psy, ale obaj Indianie zapędzili je z powrotem do chat. W oknie tej, która była najbliżej drogi, paliło się światło. Na progu stała stara kobieta z lampą w ręce. Wewnątrz, na drewnianej pryczy, leżała młoda Indianka. Od dwóch dni rodziła dziecko. Dopomagały jej wszystkie stare kobiety z obozu. Mężczyźni wynieśli się dalej na drogę, żeby nie słyszeć jej krzyków, i tam zasiedli paląc w ciemnościach. Właśnie krzyczała, kiedy Nick z dwoma Indianami wchodził do chaty za ojcem i stryjem Jerzym.

Leżała na dolnej pryczy, rozdęta, przykryta kołdrą. Głowę miała odwróconą w bok. Na górnej pryczy leżał jej mąż, który przed trzema dniami zaciął się mocno w nogę siekierą. Palił fajkę. W izbie panował wstrętny zaduch. Ojciec Nicka kazał postawić wodę na ogniu i kiedy się grzała, powiedział do syna:

- Ta pani będzie miała dziecko, Nick.

- Wiem - odrzekł Nick.

- Nic nie wiesz - powiedział ojciec. - Posłuchaj. To, co ona przechodzi, nazywa się bólami porodowymi. Dziecko chce się urodzić i ona też chce je urodzić. Wszystkie jej mięśnie usiłują wypchnąć to dziecko. I wtedy właśnie krzyczy.

- Rozumiem - powiedział Nick.

W tejże chwili kobieta wrzasnęła.

- Och, tatusiu, nie możesz jej coś dać, żeby tak nie krzyczała? - zapytał Nick.

- Nie. Nie mam żadnego środka znieczulającego - odpowiedział ojciec. - Ale jej krzyki nie są ważne. Nie słyszę ich, bo nie mają znaczenia.

Na górnej pryczy mąż Indianki odwrócił się do ściany. Kobieta stojąca w kuchni dała doktorowi znak, że woda gotowa. Ojciec Nicka poszedł tam i wlał do miednicy mniej więcej połowę zawartości dużego kociołka. Do wody pozostałej w kociołku włożył kilka przedmiotów, które odwinął z chustki.

- To musi się wygotować - powiedział i kawałkiem mydła przywiezionym z obozu zaczął szorować ręce w gorącej wodzie. Nick patrzał, jak dłonie ojca obmywają się wzajemnie mydłem. Ojciec, szorując ręce bardzo starannie i gruntownie, mówił do niego:

- Widzisz, Nick, dzieci powinny się rodzić głową naprzód, ale czasami bywa inaczej. Wtedy robią wszystkim masę kłopotu. Możliwe, że będę musiał zoperować tę panią. Za chwilę będziemy wiedzieli.

Gdy uznał, że ręce są już wymyte, wszedł do izby i wziął się do roboty.

- Odsuń kołdrę, Jerzy - powiedział. - Wolę jej nie dotykać.

Potem, kiedy zaczai operację, kobietę przytrzymywał stryj Jerzy i trzej Indianie. Ugryzła w rękę stryja Jerzego, który powiedział: “Przeklęta dziwka!", a młody Indianin, który go przywiózł, roześmiał się do niego. Nick trzymał ojcu miednicę. Wszystko to zajęło sporo czasu. Ojciec Nicka podniósł dziecko, dał mu klapsa, by chwyciło oddech, i wręczył je starej kobiecie.

- Widzisz, Nicku? Chłopak - powiedział. - Jak ci się podoba zajęcie asystenta?

- Bardzo - powiedział Nick. Odwracał wzrok, żeby nie widzieć, co robi ojciec.

- No, gotowe - rzekł ojciec i wrzucił coś do miednicy.

Nick nie spojrzał na to.

- A teraz trzeba założyć parę szwów - powiedział ojciec. - Możesz się przyglądać, Nick, albo nie; jak chcesz. Będę zszywał cięcie, które zrobiłem.

Nick nie przyglądał się. Zaciekawienie przeszło mu już od dawna. Ojciec skończył i wyprostował się. Wyprostowali się też stryj Jerzy i trzej Indianie. Nick odniósł miednicę do kuchni.

Stryj Jerzy spojrzał na swoją rękę. Młody Indianin uśmiechnął się porozumiewawczo.

- Obmyję ci to wodą utlenioną, Jerzy - powiedział doktor.

Pochylił się nad Indianką. Leżała teraz spokojnie, oczy miała przymknięte. Była bardzo blada. Nie wiedziała, co się stało z dzieckiem, nie wiedziała w ogóle nic.

- Wrócę tu rano - rzekł doktor wstając. - Pielęgniarka powinna przyjechać z St. Ignace około południa; przywiezie wszystko, czego nam potrzeba.

Był podniecony i rozmowny jak piłkarze w szatni po meczu.

- To coś dla tygodnika lekarskiego, Jerzy! mówił. - Cesarskie zrobione kozikiem i zaszyte cienką dziewięciostopową żyłką z jelit!

Stryj Jerzy stał pod ścianą i oglądał rękę.

- Tak, tak, fajny chłop z ciebie - powiedział.

- No, trzeba zajrzeć do dumnego ojca. Zwykle to oni najciężej przechodzą te drobiazgi - rzekł doktor. - Muszę powiedzieć, że zniósł wszystko dosyć spokojnie.

Ściągnął Indianinowi koc z głowy. Gdy cofnął dłoń, była wilgotna. Trzymając lampę w jednej ręce wspiął się na krawędź dolnej pryczy i zajrzał na górę. Indianin leżał z twarzą obróconą do ściany. Gardło miał poderżnięte od ucha do ucha. Krew spłynęła w małą kałużę tam, gdzie jego ciało wygniotło siennik. Głowa spoczywała na lewym ramieniu. Otwarta brzytwa leżała na kocu ostrzem do góry.

- Jerzy, wyprowadź Nicka - powiedział doktor.

Nie było to potrzebne. Nick, stojąc w drzwiach kuchni, widział dobrze górną pryczę, gdy ojciec z lampą w ręce opuszczał na poduszkę głowę Indianina. Zaczynało świtać, kiedy wracali przesieką do jeziora.

- Okropnie żałuję, że cię zabrałem ze sobą, Nickie - powiedział ojciec. Całe jego pooperacyjne podniecenie znikło. - Naraziłem cię na paskudny widok.

- Czy kobiety zawsze tak ciężko rodzą dzieci? - zapytał Nick.

- Nie; to był zupełnie wyjątkowy przypadek.

- Dlaczego on się zabił, tatusiu?

- Czy ja wiem, Nicku. Pewno nie mógł tego znieść.

- A czy dużo mężczyzn się zabija?

- Nie tak wielu, Nicku.

- A kobiety?

- Bardzo rzadko.

- Nigdy się nie zabijają?

- Ach, owszem. Czasami.

- Tatusiu?

- Co?

- Gdzie poszedł stryj Jerzy?

- Niedługo wróci.

- Czy to ciężko umierać, tatusiu?

- Nie. Myślę, że dosyć łatwo. To zależy.

Wsiedli do łodzi. Nick zajął miejsce na rufie, a ojciec przy wiosłach. Zza wzgórza wychodziło słońce. Wyskoczył okoń tworząc krąg na wodzie. Nick ciągnął za sobą zanurzoną dłoń; woda wydawała się ciepła w rzeźwym chłodzie poranka. Tam, na jeziorze, o świcie siedząc na rufie łodzi, którą wiosłował ojciec, Nick nabrał całkowitej pewności, że nigdy nie umrze.

Przełożył Bronisław Zieliński



[08.10.2024, Toruń 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz