ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

10 lipca 2015

POLACY SĄ WSZĘDZIE POD KAŻDĄ POSTACIĄ

Jak to miło napotkać na obczyźnie Polaków. W małej mieścinie Ratigny, na południe od Orleanu przepędziłem po długiej podróży noc ze sprawiedliwie długim snem. Kiedym się zbudził i byłem już po śniadaniu (a słońce przygrzewało mile), podjeżdża ku mnie (na zakładowym parkingu stałem) samochód, z którego dwie obupłciowe, pięćdziesięciokilkuletnie postaci wysiadają. I ja wysiadłem, bonjour wycedziłem przez zęby z francuskim akcentem znad Wisły.
- Bonjour i dzień dobry - usłyszałem na powitanie od kobiety elegancko ubranej, pogodnej i uśmiechniętej.
Dalej rozmowa potoczyła się w polskiej mowie, bo oboje, jak się okazało, byli Polakami, a we Francji zamieszkują od lat trzydziestu z hakiem.
Zatem rozpoczęło się rozpytywanie, jak tam rodakom w ojczyźnie się wiedzie, jak z naszym kościołem i tak dalej.
Odpowiedziałem, że różnie się wiedzie i nawet przytoczyłem dwa przykłady, że „różnie” może w pewnych sytuacjach nazywać się „źle”. Zdradziłem więc tajemnicę państwową, że w kraju nad Wisłą niebywale wzrosła rozpiętość zarobków i tej tendencji, według podpowiedzi mojego nosa, nic już nie zatrzyma, a to, co wkurza mnie ponadto - w tym miejscu pomyślałem, bo wkurza mnie tak wiele - że Polska jest takim krajem, w którym zwraca się spadkobiercom kamienice wraz z lokatorami. W najlepszym wypadku nowi właściciele podnoszą niemożebnie a zgodnie z prawem czynsz, aby tym sposobem pozbyć się niewygodnych gości; w najgorszym posyłają tychże na zielona trawkę, bo wiadomo, że u nas własność to świętość nad świętościami. Wprawdzie władze lokalne zobowiązane są zapewnić kłopotliwym mieszkańcom lokum zastępcze, ale przecież lokali takich brak, także z tego powodu, że ci z kwaterunkowych nie chcą gremialnie pożegnać się z naszym pięknym światem, pozostawiając po sobie pustostan.
Moi rozmówcy słuchali z zaciekawieniem.
Wtedy, aby urozmaicić krótki wykład, podałem wysokość godzinowej stawki za pracę, jaką częstokroć oferuje polski biznes. Podczas gdy mężczyzna zastosował w pamięci przelicznik na euro i pokiwał z niedowierzaniem głową, jego życiowa partnerka otworzyła szeroko usta, aby zaczerpnąć świeżego, porannego, czerwcowego powietrza i w tym dziwacznym a nadmiernym ust rozchyleniu, w tym stuporze prześlicznym na długi czas pozostała. Jużem myślał, że bez cucenia się nie obejdzie.
- Co na to kościół? - zapytał wreszcie mężczyzna po tym niepokojącym zadumaniu.
Odpowiedziałem, że kościół nic na to nie powiada, albo grzmi tak cichutko, że usłyszeć tych dzwonów niepodobna. Bo kościół od początku jaśnie wielmożnej transformacji ustrojowej dbał przede wszystkim o to, aby odzyskać swoje, a kiedy już odzyskał, co było do odzyskania, zaczął zajmować się seksem.
- Seksem? - nie wiadomo czemu przeraziła się kobieta.
- Tak, seksem, droga pani. Nie dalej jak przed miesiącem, w jedną z podróży wyruszając, nastawiło mi się najgłośniejsze radio w aucie (jak chcą to potrafią), czyli Radio Maryja. Nocna rozmowa ze słuchaczami dotyczyła kwestii wychowania młodego pokolenia i już w pierwszym zasłyszanym wątku rozmowy dotknięto seksu, i tak już przez bite dwie godziny pozostało. Nie powiem, nie przełączałem stacji, bo ja tam o seksie lubię sobie posłuchać, zwłaszcza gdy słowa płyną z ust fachowców.
No i zaczęło się.
Teraz do rozmowy włączył się mężczyzna, który jak kawa na ławę wyłożył, że oboje są Świadkami Jehowy, przez co niezbyt łaskawi nie tylko wspomnianemu przeze mnie radiu, ale też samemu katolickiemu kościołowi.
No proszę, jak zręcznie przynętę na mnie zarzucono, ale przecież dziwić się nie powinienem, bo właśnie w taki sposób Świadkowie Jehowy, grzecznie, bez nachalności, rozmowy swe napoczynają.
Zeszło, rzecz jasna, na temat Biblii i nazwy samego Boga, który nazywa się, w świetle wypowiedzi mężczyzny - Jehowa właśnie, do czego dorzucił kilka biblijnych odnośników.
- Święć się imię twoje - podkreślił kilkukrotnie mężczyzna - ważne jest, jakiego Boga święcimy.
- A jaki jest twój Bóg? - to pytanie miał na końcu języka.
Ech, gdybyś ty wiedział, człowiecze, jakie jest mojego Boga nazwanie, gdybyś wiedział…
Ale ja skrywam to imię przed innymi, to taki Personal Identification Number, kod niepowtarzalny, dzięki któremu docieram do Niego.
Kiedy przychodzi do mnie na kawę, a czasem, nie powiem, na kieliszek żołądkowej gorzkiej, to rozmawiamy sobie od serca, ot tak: ja - młody, świętojański robaczek i on - staruteńki, na zdrowiu podupadły, choć wciąż mocarny. Nic komu do tej rozmowy naszej, która we mnie tylko siedzi, mnie boli i mnie buntuje, i przez nią nienawidzę i przebaczam, kocham i żałuję, tracę wiarę i ją odzyskuję.
I tak już do tej  ś m i e r c i   o c z e k i w a n e j  zostanie.
/26.06.2015, w Ratingny we Francji/

2 komentarze:

  1. Myślałam, że nikomu nic nie zazdroszczę, a tu proszę...Mieć taki kontakt z Najwyższym, popijać z Nim żołądkówkę, rozmawiać od serca,móc powiedzieć, co boli, na co człowiek nie wydaje zgody, co przeraża, a na co nie ma wpływu i jest bezsilny.
    Smuci mnie to zdanie napisane rozstrzelonym drukiem, ponieważ tej ostatecznej godziny nie należy oczekiwać, skoro sama przychodzi. Życzę w zdrowiu wielu lat i serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Całe dla mnie szczęście, że nie napisałem "niecierpliwie oczekiwanej". Prawda, że mogłem skrobnąć "nieuchronnej". Wiesz, kiedy porusza się człowiek po świecie głównie w samotności, takie metafizyczne rozmowy przychodzą łatwiej... pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń