CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

18 sierpnia 2018

LETNIE POGWARKI (13) KULTURALNIEJ


1.
Zatrzymuję się na parkingu przed Alençon w Normandii w drodze do Paryża. Zostało mi równo 200 kilometrów, a rozładunek mam jutro na 13-tą.  Wiozę materace do szpitala.
Nastało chłodne lato. Chłodne i deszczowe późnym wieczorem.
Mam trochę czasu dla siebie. Na pisanie i czytanie.
Dzisiaj nad ranem miałem problemy z otwarciem pliku, w którym pomieściłem osiem stron tekstu, dalszej części „Nad rzeką”. Myślałem, że nie uda mi się go odzyskać i pomyślałem sobie, że nie ma sensu odtwarzać go z pamięci ponownie. Raz zaczętej i rozwiniętej myśli raczej nie porzucam; ale jeśli jednak mi przepadnie - nie powracam do niej.
A że miałem na podorędziu inny pomysł na tekst, korzystając z wolnego czasu zacząłem go pisać. Szło mi nawet nieźle, aż tu nagle przyszedł mi do głowy pomysł, w jaki sposób odzyskać utracony tekst. Udało się. I oto mam do wyboru dwa warianty opowiadania, a właściwie dwa opowiadania o podobnym charakterze. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że teraz nie chcę rezygnować z żadnego z nich, nie chcę też ich scalić w jedno. Sam jestem ciekaw, co z tego wyjdzie, bo ostatnio czuję, że pisanie nie za bardzo mi wychodzi.
2.
Gdy nastała ciemność, słuchałem Kory. Zapewne powtórzę się, pisząc, że to wręcz niemożliwe, aby właściwie wszystkie piosenki Kory (z Maanamem) były przebojami. Niemożliwe, ale prawdziwe. Spaceruje mi po głowie fraza: „szczęśliwe chwile to motyle, miłość wieczna tęsknota”. Dwa skromne wersy, a ileż w nich prawdy.
Jestem na siebie zły, bardzo zły, że prowadząc kawiarenkę przez tak długi czas, nie znalazłem go, aby zaprosić do niej choćby kilku piosenek zmarłej artystki. A przecież zawsze lubiłem słuchać Kory.
I kiedy pomyślę sobie, że moment po śmierci Olgi Sipowicz jakiś łajdak, kretyn, totalne zero, bezmózgowiec, debil, zgliszcze, ruina, bęcwał, burak z pisu robi sobie żarty z choroby Kory, zanosząc się od śmiechu wydobytym z własnej, opróżnionej z rozumu, a wypełnionej kloacznym bełkotem głowy dowcip sięgający absolutnej depresji, kiedy więc sobie pomyślę o tym nikim, to wciąż myśląc i przemyśliwując krzyczę na głos, że świat zwariował na dobre, a Ty, Panie Boże, choć jesteś stary i schorowany, to musisz swą ołowiową ręką przywalić temu imbecylowi i jemu podobnym, bo jak nie Ty, to ja mu przywalę.
3.
Miało być kulturalniej, ba, chyba się nie da, nie w tych czasach pogardy dla prawdy, rozumu i przyzwoitości. Oj, dożyło się ciekawych czasów, panie Kuroń. Pomyślał pan kiedy, że gdzie jak gdzie, ale w Polsce znajdzie się taka polityczna siła, która faszyzm pochwali? W moich osobistych PRL-owskich wspomnieniach nie znajduję takiego, które byłoby zwierciadłem słów wypowiadanych dzisiaj przez obecną władzę. Owszem, gromiono Zachód, pastwiono się nad reakcyjnymi siłami, ale nawet w najbardziej haniebnym dla PRL-u okresie, gdy wysyłano Polaków żydowskiego pochodzenia do Izraela, język jakim się posługiwano nie był aż tak nikczemny jak obecnie.
Ja wciąż o języku, bo język dla mnie to świętość.
4.
Specyficznym językiem opartym na dialekcie kresowym napisany jest „Ptasi gościniec” Haliny Auderskiej, po który sięgnąłem i czytam go na zmianę ze zbiorem opowiadań Andrzeja Struga p.t. „Ludzie podziemni”. Ten komu śpiewność akcentu i koloryt zabużańskiego, poleskiego słownictwa odpowiada, przeczyta książkę pani Auderskiej z ogromną przyjemnością, doceniając leksykalny kunszt autorki. No cóż, pisarka była przecież także leksykografem, więc nie dziwota, że z taką namiętnością posługuje się w swojej plebejskiej opowieści językiem cokolwiek archaicznym, prawie że przez współczesnych zapomnianym.
Do „Ludzi podziemnych” dopiero się dobrałem, sam autor jest mi znany, ale w tym miejscu pozwolę sobie na pewną refleksję związaną niekoniecznie z jego twórczością, refleksją sprzed kilkudziesięciu lat.
Otóż w Łodzi, niemal w samym centrum miasta znajduje się ulica Andrzeja Struga (tak naprawdę to nie wiem, czy jeszcze istnieje - wszak Tadeusz Gałecki - vel Andrzej Strug był pisarzem cokolwiek rewolucyjnym i jak najbardziej nie powinien się podobać obecnej władzy, a już na pewno IPN-owi). Wiem i pamiętam, że Łodzianie mieszkający w centrum miasta częściej posługiwali się skróconą nazwą ulicy upamiętniającej wspomnianego pisarza, a mianowicie: tłumaczono np. jak dojść do ulicy Andrzeja.
Oczywiście trudno mi powiedzieć, jak powszechne było owo skracanie nazwy tej ulicy - ja napisałem o tym na podstawie własnych i w dodatku częstych doświadczeń.
… a o dach i szyby auta deszcz dzwoni, deszcz dzwoni… tyle że na szczęście jeszcze letni…

[16.08.2018, Aire de Longrais, Orne, Normandia we Francji]

6 komentarzy:

  1. Ty nędzny czlowieczku te wszystkie epitety chyba O sobie piszesz. Żal mi Ciebie maly człowieku, tyle w Tobie nienawiści...To chyba boli, A może można to leczyć????

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie czyń sobie wyrzutów z powodu nieobecności w kawiarence Kory - czasami myślimy, że ktoś pobędzie wśród nas wiecznie...
    Ja chciałabym wiedzieć co z bęcwał nazwał pogrzeb Kory piknikiem, bo nie doczytałam.
    Upał nie odpuszcza, a tu pora do pracy iść...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie tak wlasnie myslalem
      Smooth

      Usuń
  3. Dwa teksty na ten sam temat? Musi być niezwykłe ich zestawienie. Spróbuj.
    Serdeczności zasyłam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak. Ale jak sie nie powtarzac
      smooth

      Usuń