CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

11 sierpnia 2018

NAD RZEKĄ (fragment pierwszy)


Kierował się w stronę pary oczu zawieszonych pomiędzy granatowym niebem zasypanym punkcikami srebrzystych gwiazd a tarką wolno płynącej wody. Dopływając do brzegu, do prostokątnej, drewnianej kładki osadzonej od strony rzeki na trzech odartych z kory palach, oczy umieszczone w rogach pomostu stawały się coraz większe i pałały rumianym blaskiem płomieni wznoszących się ponad okap dachu nadbrzeżnej chaty. Jeszcze kilka pociągnięć wiosłami i odwrócił łódź tyłem do pomostu - rozpoznał wtedy w oczach zauważonych z oddali dwie pochodnie wetknięte w wysokie gliniane donice wypełnione ziemią. Dobił do brzegu w tumulcie ujadania psa, który niespodzianie pojawił się na kładce. Wypowiedział do psa kilka ciepłych słów, pragnąc tym samym unieszkodliwić agresję zwierzęcia, jaka zwykle towarzyszy spotkaniu z człowiekiem, którego nie zna. Jednak szczekanie Tarzana nie było zadziorne - pies pragnął raczej obudzić swego pana, który wyniósł na pomost tapczan, wokół którego zawiesił na drewnianych drągach moskitierę. Sam, przykrywszy się lekkim kocem, spędzał noc na tym tapczanie przy wtórze hałaśliwych żabich melodii.
- Proszę się nie obawiać, nie gryzie - usłyszał od tamtego, który podniósł się i siadł na tapczanie.
Przybysz przywiązał łódź do jednego z bali, na którym wspierał się pomost, a kiedy opuścił swą łajbę, na powitanie kudłaty owczarek dopadł pyskiem jego prawej dłoni i począł ją lizać.
- Domyśliłem się, że mnie nie pożre. Ta rasa psów szczeka doniosłym barytonem, ale jest łagodna - powiedział. - Sprytnie się urządziłeś. Ale noc chłodna… nie ciągnie od wody?
- Chłód mi nie przeszkadza… bardziej komary. Dlatego założyłem siatkę i zapaliłem te łuczywa. Wejdziesz?
Zanim skorzystał z zaproszenia wrócił do łodzi i wydobył z niej torbę. Pies, którego oswoił głaskaniem, towarzyszył mu w tej krótkiej drodze jaką przebył stąpając po pomoście.
- Kanapki nie odmówi? Została mi jedna.
Nie czekając na odpowiedź wyjął z torby zawiniętą w pergaminowy papier bułkę z salcesonem i podał ją psu.
- Dla nas mam ziołową nalewkę własnej roboty.
Wszedł pod siatkowy namiot.
- Sam zrobiłeś? - zapytał tamten.
Przybysz pokręcił głową.
- Po tamtej stronie jest leśniczówka. Sprezentowano mi ją… leśniczyna….
- Znam tych ludzi. Musieli cię polubić, skoro ci dali.
- Dwie noce spędziłem u nich. Pomagałem leśniczemu przy układaniu w kubiki żerdzi. Widocznie spodobała im się moja robota, więc mnie polubili.
- Jak tam u nich? Zdrowi?
- Zdrowi. Kazali cię pozdrowić, gdy dowiedzieli się, że zamierzam dotrzeć na drugi brzeg. Mam jeden kubek… napijemy się z jednego?
- Dlaczego nie. Jeśliś głodny, mam w piecyku comber zajęczy zapiekany w winie w śmietanowo - jałowcowym sosie.
- Zostawmy to na jutro. Nie jestem głodny.
Przybysz wyjął z torby półlitrową butelkę z nalewką i niewielki blaszany kubek. Napełnił go i podał gospodarzowi. Wypili po jednym.
- Prawdę mówiąc mam jeszcze jedną butelczynę… dla ciebie. Leśniczyna pamiętała o tobie.
- To miło z jej strony. My tu, człowieku, żyjemy po obu stronach rzeki, to i czasami wpadamy do siebie, tyle że ja podpływam do nich pontonem. Zapalisz? Mam własne skręty.
- Czemu nie.
Zapalili.
- Adam - przedstawił się przybysz. - Głupio tak, że nie od razu… powinienem zacząć od tego.
- Roman.
- Bardzo blisko rzeki ta leśniczówka, a do tego jakie to odludzie…
- Mówią, że jeszcze przed wojną po tamtej stronie była wioska… niewielka, kilkanaście chałup, ale przyszła raz powódź i rzeka zmieniła koryto. Leśniczówka, jako że stała na wzgórzu, pozostała, ale ludzie przenieśli się w inne miejsca, po tej stronie rzeki, bo po drugiej tylko las i las. Jedynie łąki zostały. Chłopi koszą je, bo trawa na nich pierwsza klasa.
- Przewożą przez rzekę siano?
- Przewożą. Ustroili tratwę i przewożą. Dawniej kursował niedaleko stąd prom, taki na stalowej linie, obsługiwany przez przewoźnika. A ty, myślę, nietutejszy jesteś? Widzę, że podróżujesz łodzią.
- A podróżuję. Jak tylko zaczął się ciepły maj, wsiadłem do łodzi i płynę w dół rzeki.
- I tak sobie płyniesz z prądem…
- Już drugi tydzień.
- Sypiasz…
- W łodzi, na brzegu i jak się trafi po domach, po stodołach. A ty tubylec?
Przybysz nalał jeszcze po razie do kubka. Wypili. Roman poczuł jak po wypiciu nalewki ciepło przedostaje się pajęczynowatymi rozgałęzieniami żył do pleców i karku.
-Tubylec od niedawna, z urodzenia mieszczuch - odparł.
- Sprzykrzyło ci się miasto? Tak jak mnie?
- Sprzykrzyło. Tobie też?
- Pytanie. Chciałbym przenocować. Rozbiłbym namiot. Pozwolisz?
- Nie chcesz skorzystać z chaty? Nad ranem spadnie deszcz. Miałem się już stąd wynosić.
- Jeśli zapraszasz? A tak w ogóle, dlaczego drzemiesz na pomoście?
- Zwykle wypoczywam tu do północy. Lubię zapach wody, rechot żab i gwiazdy. Ale nad ranem będzie deszcz. Widzisz jaki księżyc niewyraźny?
Adam nie był przyzwyczajony do widoku gwiazd. Tam skąd przybył miejskie światła zacierały mrugające konstelacje drogi mlecznej. Ostatnimi czasy przesypiał nie tylko noce, ale i jasną łagodność poranka. Bywało, że budził się przed południem, a gdyby nie uczucie głodu, jakie towarzyszyło niechętnemu przebudzeniu, pewnie przeleżałby południe w leniwym, bezwartościowym dla organizmu półśnie.  
(…)

[31.07.2018, Dobrzelin]

1 komentarz:

  1. Napiłabym sie takiej swojskiej nalewki, ciśnienie spadło na łeb i leje...

    OdpowiedzUsuń