CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

01 września 2022

ZAPISKI Z CZASÓW DYKTATURY (780) SPOTKANIE ZE SZKOŁĄ

 




780.

Wczoraj, zanim zmorzył mnie sen, pomyślałem sobie, że przypomnę sobie pewne zdarzenia związane ze szkołą, na początku ze szkołą podstawową. I tak…

  • Pójście do szkoły było dla mnie miłym przeżyciem, może dlatego, że umiałem już czytać i pisać (nawet starannie). Moją pierwszą nauczycielką – wychowawczynią była pani Lucyna Chmielecka (zdaje się, że Chmielecka właśnie, a nie Chmielewska). Pierwszy raz spotkałem swoją nauczycielkę na kilka dni przed pierwszym września. Spacerowaliśmy z mamą po parku. Moja mama musiała gdzieś poznać panią Lucynę wcześniej, gdyż obie kobiety przywitały się dosyć serdecznie, a młoda, chyba zaraz po studiach nauczycielka zwróciła na mnie uwagę, wymieniliśmy, jeśli mogę się tak wyrazić, parę słów i… spodobała mi się bardzo. Powiedziałem mamie, że ucieszyłbym się, gdyby ta pani była moją wychowawczynią, ale jak się później okazało dwie klasy pierwsze miały objąć dwie nauczycielki. Z niecierpliwością czekałem, do której klasy zostanę przydzielony, do A czy do B. Może to wydać się dziwne, ale wtedy wcale nie myślałem o tym, kto będzie moim kolegą w klasie, ale czy trafię do klasy pani Lucyny. I udało się. Trafiłem do klasy B (również w liceum należałem do społeczności klasy B) . Moja wychowawczyni uczyła na początku wszystkich przedmiotów, ale miała specjalność polonistki, była młodą ładną mężatką, bardzo miłą i świetnie nawiązywała z nami kontakt, chociaż szkoła w pobliskim Grabowie była pierwszym jej miejscem pracy.

  • Pamiętam zapach swojej szkoły – podłogi z desek były pastowane jakimś czarnym, jak mniemam, środkiem konserwującym, który łączył w sobie zapachy pasty do butów i dziegciu. Podłogi, co ważne szczególnie dla dzieciaków klas najmłodszych, nie były śliskie, co pozwalało uniknąć nieprzewidzianych upadków podczas przerw.

  • Nie upadaliśmy także dlatego, że w mojej szkole obowiązywało spacerowanie parami na korytarzu. Z dzisiejszego punktu widzenia ten przymus wydaje się może dziwny, ale raczej nie zdarzały się przypadki niesubordynacji. Ponadto mieliśmy zapewniony tzw. ruch podczas przerw. Kiedy pogoda była znośna, wychodziliśmy na podwórko, tam, gdzie odbywały się lekcje wychowania fizycznego na świeżym powietrzu. Współczuję woźnym, które musiały zamiatać podłogi po każdym dzwonku na lekcję.

  • W czasie trwania lekcji obowiązywała surowa zasada zajmowania wyprostowanej sylwetki podczas siedzenia. Plecy musiały przylegać do oparcia krzesła lub ławki, a poza tym należało wsuwać dłonie pomiędzy oparcie a plecy na wysokości kości ogonowej. Oczywiście miało to miejsce, gdy słuchaliśmy pani lub też szykowaliśmy się do odpowiedzi ustnej. Obowiązywało też zgłaszanie się nie tylko poprzez unoszenie ręki, lecz również trzeba było wysunąć dwa wyprostowane palce. Tak zwane „wyrywanie się do odpowiedzi” było źle widziane.

  • Pisaliśmy początkowo obsadkami z wsuniętymi doń stalówkami. W każdej ławce był pojemnik na atrament albo też większy pojemnik na atrament stał na jednej, specjalnie przygotowanej ławce. Później z biegiem czasu zaczął królować długopis, rzadziej - wieczne pióra. Początkowy przymus pisania stalówką miał oczywiście ten feler, że przy pisaniu liter pojawiały się kleksy, a prowadzone niecierpliwymi i niedoświadczonymi palcami stalówki skrobiąc po papierze psuły się. Na kleksy ratunkiem była bibułka obecna w każdym zeszycie dla maluchów, natomiast zdeformowaną stalówkę trzeba było wymienić. Taki zużyte stalówki niektórzy z nas używali do… jedzenia jabłka podczas przerw; po prostu wsuwało się uchwyt stalówki w jabłko i zręcznym ruchem przekręcało się nią, po czym wydłubywało się malutki „walec” owocu. Trzeba jednak oddać sprawiedliwość, że naprawdę pisanie stalówką wyrabiało charakter pisma – kiedyś nauczyciele bardziej zwracali na to uwagę.

  • Przed moją / naszą szkołą był klomb, pośrodku którego ktoś wcześniej ułożył z białych kamyków lub pokruszonej białej cegły wizerunkowy symbol Polski – orła białego. Widniał on na czerwonym lub około-czerwonym tle sporządzonym z drobin czerwonej cegły. U stóp, a właściwie u pazurów orła stał maszt, na której powiewała biało-czerwona flaga. Nie będzie w tym przesady, gdy powiem, że byliśmy dumni z narodowych symboli umieszczonych przed szkołą. Cieszyliśmy się, kiedy na lekcji prac ręcznych pani nauczycielka zabierała nas, abyśmy uporządkowali cały klomb, wyrwali chwasty, czy też uporządkowali biało-czerwoną mozaikę – powód naszej dumy. Były to pierwsze lekcje patriotyzmu, choć może wówczas nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy.


[01.09.2022, Toruń]

2 komentarze:

  1. Ciekawe, że gdy opowiada się młodym o dyscyplinie i zasadach w naszej szkole, są co najmniej zdziwieni, a my wspominamy szkołę raczej ciepło...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Inne były czasy. Dawniej nie myślało się o tym, że ograniczane są nasze uczniowskie prawa, gdyż w ostateczności służyły one naszemu wychowaniu i wdrażały do samodyscypliny, A dzisiaj słyczę, że rozpoczynanie zajęć o 8 to patologia i chociaż jestem nocnym Markiem, to jednak nigdy nie przyszlóby mi do głowy robić problem z powodu rozpoczynania zajęć o tej godzinie. Świat ostatnio kręci się w drugą stronę.

      Usuń