strumień 19.
Inaczej niż gdybym wstał tam, przed szóstą.
Wydarłyby się na mnie auta, śmieciarka, Bóg z nią, szanuję pracę śmieciarzy, rozhuśtałaby plastykowy pojemnik i - ryms - hałaśliwa zawartość rzuca się z łoskotem w otwartą gardziel kontenera na kółkach.
Inaczej.
Wstałbym. Łazienka, powrót do spoconego łóżka, wzrok na zegarek, na którego tarczy tak się ułożyły fosforyzujące wskazówki, że przyspieszyły czas pobudki. Najcieńszej pozostało jeszcze sześćdziesiąt okrążeń do mety.
A zatem papieros (pięć okrążeń), potem kołdra na głowę niezdarnie tłumiąca odgłos puszczonej ciurkiem wody w klozecie na pierwszy piętrze nade mną.
Zgryzota poranka. Niedospanie.
Mów, co chcesz - wyruszam w drogę. Dokąd? Sam nie wiem.
Tutaj jest inaczej pomimo piątej piętnaście.
Już drepcze w kuchni. Podpaliłaby gaz, ale nie, wyprosiła, abym przyniósł wiązkę polan i kubełek węgla. Słyszę trzask łamanych gałązek; później syczenie pierwszego płomyka; ten jeszcze nieśmiały, chłodny, oszczędnie rozdający światło wnętrzu paleniska, wreszcie nabiera rozpędu, łaskocze języczkiem ognia żywiczny, nieostrugany z kory drewniany pręt. Świetlne zajączki błyskają gderliwie w szczelinie pomiędzy progiem a dolną krawędzią drzwi do kuchni.
Rujnuje pogrzebaczem ułożona w palenisku stertę, zasuwa fajerki; zapewne trzyma teraz nad żeliwnym blatem kuchni węglowej rozwarte dłonie, aby poczuć niegroźny oddech ciepła. Kiedy go poczuje, sięga owiniętą w skrawek gazety dłonią po trzy-cztery węgle; lewą ręką uzbrojoną w pogrzebacz odchyla fajerki i wrzuca do wnętrza nieforemne kości czarnego jak smoła pokarmu, aby nasycić nim zionącego już wysokim, migotliwym ogniem smoka.
(…)
[pisane w Botans koło Montbeliard we Francji, w dniu 13. listopada 2017 roku]
Wspomnienia o kuchni węglowej, pogrzebaczu, fajerce, węglu ... to też moje dzieciństwo.
OdpowiedzUsuńPięknie ... i tak zwyczajnie...
A ja mam kuchnię z fajerkami i jej z przyjemnością używam. Zimą można wybrać fajerki, wstawić żeliwny kociołek i zrobić pieczonki.
UsuńPycha :)
... miło jest mieć tak piękne wspomnienia, dotyczące tego cennego, ciepło dającego przedmiotu. Na mnie na brzeżku takiej kuchni czekało w ceramicznym kubku kakao, które wypijałem bezpośrednio po powrocie z podstawowej szkoły jako mały brzdąc... pozdrawiam
UsuńByłam, przeczytałam, mądrego komentarza nie wymyśliłam. Pozdrawiam jednak niezmiennie.
OdpowiedzUsuń... no i wyszedł z tego piękny komentarz... pozdrawiam
UsuńPrzyznam, że w rodzinnym domu nie pozwalali mi rozpalać, natomiast wrzucać węgiel od góry po zdjęciu fajerek już tak. Potem był blok i gaz, więc nie było potrzeby. Kto ma kominek, ten musi umieć rozpalać.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam
a moją domeną było rozpalanie w tzw. "kozie"; ojciec z kolei był specjalistą od "uruchamiania" ognia w wielkim piecu kaflowym... pozdrawiam
UsuńKlik dobry:)
OdpowiedzUsuńSporo mam zległości w Kawiarence. Zasiadam więc, by poczytać.
Serdecznie pozdrawiam.
... a wynika to z tego, że u mnie szybkość pisania i liczebność tekstów niemal dorównuje prędkości z jaka rozchodzą się moje mysli, a zatem nie dziwota, że nie nadążasz :-) pozdrawiam
UsuńChoć nie nadążam z czytaniem i komentowaniem, to muszę powiedzieć, że kiedy już zasiądę z kawusią, to oderwać się nie mogę. Twoja Kawiarenka zawsze taka była.
UsuńGdy spędzałam ferie zimowe u babci, zawsze obserwowałam jej zmagania z piecem kaflowym i piecem w kuchni, lubiłam przesuwać pogrzebaczem rozżarzone węgle...
OdpowiedzUsuń... ja już nie mam gdzie tego podziwiać, a szkoda... pozdrawiam
Usuń