Nieszybka ale długa trasa z Paryża do Barcelony, a wcześniej…
Z Anglii na poniedziałek miałem w Paryżu dwa rozładunki, niedaleko siebie, jakieś 3,5 kilometra, ale za to w samiutkim centrum. Aby dotrzeć na pierwszy z nich punktualnie musiałem dokładnie rozważyć, o której godzinie wyruszyć z Grandvillers, gdzie spędziłem noc z niedzieli na poniedziałek. No i proszę sobie wyobrazić, że pojawiam się na pierwszym rozładunku na czas, punktualnie o ósmej, ale ręczne rozładowanie zabiera mi sporo czasu, a ponadto jakiś francuski kierowca większą ciężarówką blokuje mi wyjazd. Nie jego wina. W tym miejscu, w środku Paryża uliczki są wąziuteńkie i wystarczyło, aby jakaś osobówka zaparkowała dwadzieścia pięć centymetrów poza wyznaczonym przez linie miejscem i ciężarówka nie może skręcić w prawo. Jechać w tył też nie można, bo wskutek pracy śmieciarki zrobił się kolejny korek. Wysiadam z auta i pomagam Francuzowi wybrnąć z tarapatów. Po kilkunastu manewrach udaje mu się „na styk”, nie zahaczając osobówki, wykonać skręt, który i mnie pozwoli opuścić miejsce rozładunku.
Do kolejnego sklepu, gdzie mam zostawić towar mogę wprawdzie dojechać, ale ze znalezieniem miejsca do zaparkowania auta jest problem. W końcu jednak mi się udaje. Opuszczam tę wąska uliczke w IV dzielnicy i jadę już, aby, jak się okazało, służyć swoim autem do przeprowadzki młodej pary narzeczonych z Paryża do Barcelony.
W trójkę załadowujemy renówkę w rozmaite dobra, spośród których najcięższe są chyba książki zapakowane do kartonowych pudeł. Ale była też jakaś szafka, dwie stojące lampy, rower i gruby, dwuosobowy materac. Wyjeżdżam z Paryża tuż przed południem. Młoda para we wtorek rano wylatuje do Barcelony samolotem. Umawiamy się, że będę przed ich nowym miejscem zamieszkania w środę, czyli dzisiaj rano, tj. pierwszego listopada.
Doskonale wiem, że mam sporo czasu i zdążę na pewno, a zatem uruchamiam odwieczne zamiłowanie do oszczędnej jazdy, która da w efekcie spalanie oleju napędowego w granicach 8,8 litra na 100 km (norma firmy jest 11,5 litra).
I znów jadę przez Burgundię, potem Owernię, podjeżdżam pod Riom, gdzie przed ponad rokiem, pracując w innej firmie, straciłem skrzynię biegów i musiałem wrócić do kraju samolotem, mijam Clermont Ferrand, podążam najpiękniejszą we Francji niepłatną autostradą A75, kierującą się na południe, niemal pod Montpellier, a później skręcającą na zachód w stronę Beziers i Narbonne. Zatrzymuję się po drodze na znanych już parkingach na Aire de Garabit i Aire de Poulain.
Na tej drugiej zatrzymałem się trochę dłużej (przedwieczorny obiad, uzupełnienie zapasów wody i sprzątanie kabiny auta).
Ciekawa obserwacja: zmierzchało a ja byłem akurat zajęty sprzątaniem, gdy przede mną, ukosem, staje bodajże renówka clio. Słyszę, że ktoś z niej wysiadł. Zerkam potem przez przednią szybę swojego auta i widzę, jak dwie postaci, nie dalej niż metr od przodu mojego auta klęczą, tak jakby czegoś szukali. Pierwsza moja myśl była taka, że upuścili kluczyki od samochodu, a może nawet wpadły im one przez kratę do kanału ściekowego. Zaraz, zaraz, myślę sobie, ale w tym miejscu nie ma kanału. No i stałem się przypadkowym świadkiem rytualnych modłów dwóch muzułmanów. A jakże, klęczeli na dywaniku, zwróceni twarzą ku wschodowi. Przez chwilę pomyślałem sobie, jak silna musi być ich wiara, która nakazywała im pomodlić się do Allacha na parkingu, w miejscu jak najbardziej publicznym. Jednocześnie przypomniałem sobie o merze (może to był ktoś inny), który w myśl francuskiego prawa, oddzielającego religie od państwa, sprzeciwił się postawienia krzyża przy pomniku Jana Pawła II. Już kiedyś o tym pisałem, że poznając obyczaje państwa, w którym ma się sposobność przebywać, należy zaakceptować te zwyczaje nawet wtedy, jeśli kłócą się one z naszymi osobistymi odczuciami - nie ma innego wyjścia.
Późnym wieczorem mijam Perpignan, chyba jedno z najcieplejszych miast we Francji, a po północy granicę z Hiszpania w Perthus. Do Barcelony (też okolice centrum) dojeżdżam, nie spiesząc się o trzeciej nad ranem. Stawiam auto na pustym tej nocy parkingu dla motocykli tuż przed blokiem, w którym, jak sądzę, są już Francois ze swoja narzeczoną.
[w dniu 1. listopada 2017 roku, w
Barcelonie, Katalonia, Hiszpania]
Myślę, że trzeba wydać te podróże i dodać informacje dla kierowców tras międzynarodowych. To by był hit!
OdpowiedzUsuńSerdeczności
hm... natomiast ja opisuję po to, aby na jeszcze starsze lata móc sobie cokolwiek przypomnieć... pozdrawiam
UsuńCiekawe czy u nas na rynku pozwolono by jakiś meczet postawić?
OdpowiedzUsuń... a dla mnie cały problem zasadza się w tym, że we Francji, jak w żadnym innym kraju, w centralnym punkcie miejscowości stoją kościoły, puste wprawdzie, ale stoją... i ich jakoś nie wyburzają :-) ... pozdrawiam
Usuń