Tymczasem dzień
zatoczył koło, nastała noc rozgwieżdżona i chłodna, a potem brzask wskrzesił z
ponocnych mgieł dzień kolejny, i jeszcze zanim wytoczył się słoneczny lampion
zza wschodniego wzgórza, zanim ten wspiął się po ciemnych i smukłych
olszynowych pniach na drzew korony, zanim pomarańczowa, podłużna kula skąpała
się w uciszonych, wciąż śpiących wodach stawu, w domu za ogrodem rozbłysły
jęzorki ognia w palenisku; potem ciepło z węglowej kuchni płynące rozlało się
po komnacie jadalnej, w której można było dostrzec poprzez rozchylone w
kształcie trójkąta zasłony cztery postaci skupione wokół stołu.
Chciałbym, abyś
zaufawszy moim słowom podeszła cichymi stopy pod samo okno. Zobaczysz Jana i
Ludmiłę, o których ci opowiadałem; także rodziców mężczyzny, niepięknych, w
latach doświadczonych, lecz o twarzach pogodnych i myślących. Usłyszałabyś ich
rozmowy, może pierwej modlitwę, niedługą, skąpą w słowa, lecz radosną, tak
jakby ich czworo ucieszyło się z nastania kolejnego poranka, że przywitał ich
zdrowiem i obdarzył nadzieją doczekania pogodnego wieczoru.
Teraz spożywają
posiłek, ciepły, dla sił nabrania przed pracą na czas uprzedniego dnia, tej
niedzieli beztroskiej, odpoczywającej wstrzymany. Najstarszy z nich oporządzi
zwierzęta, poprowadzi je na łąkę, potem przemierzy pole kwitnącego rzepaku i
pszenicy, sprawdzając, czy plon tego lata będzie obfity. Jego żona zajmie się
ogrodem, warzywnymi grzędami; młoda włoszczyzna hodowana pod folią trafi na
stół obiadowy wraz połową kurczaka, który poległ, aby zaspokoić głód
mieszkańców domu. Ludmiła zakręci ciasto na chleb, na drożdżowiec – nieciężka
to praca, lecz dłonie młodej kobiety jeszcze do niej nieprzywykłe; wszak od
niedawna dzieli małżeńskie łoże z Janem. Ten do drewutni się uda, gdzie
pszczele mieszkania czekają na wykończenie; podobnież stelaż ogrodowej altany,
który z końcem czerwcowego miesiąca stanie w kwiatowej części ogrodu, gdzie już
po drzewcach palików pnie się po zachodniej stronie dzikie wino, a i pnący
groszek zapuszcza kiełki, więc z tym stelażem, a następnie sosnowym dachem
trzeba zdążyć na czas.
Przed obiadem Ludmiła
zaniesie Janowi do drewutni mleka, zaspokajając jego pragnienie. Dłonie Jana
nie mają dzisiaj tej gładkości, co w niedzielne popołudnie; są szorstkie i
zgrubiałe, także z drzazgą wbitą w kciuk prawej z nich; drzazgę usunie Ludmiła.
Potem obiad, o którym
jeszcze ci opowiem; po nim pomarańczowe popołudnie, podczas którego niedługi sen
starszej kobiety, podlewanie warzyw przez jej męża, zaczytanie się Ludmiły w
Beniowskim i tajemnicze pobrudzenie rąk w akrylowej farbie Jana.
A później sprowadzenie
krów do obory; tam udój wieczorny, posiłek dla ludzi i zwierząt, rozmowy,
muzyka i sen, i coraz cieplejsza noc.
[11.04.2019, Dobrzelin]
Jeszcze przepiękniej niż w części pierwszej....
OdpowiedzUsuńP.S. I znowu zapraszam do siebie...
Serdecznosci pozostawiam
Czy pięknie, trudno obiektywnie orzec... troszkę ten tekst stylizowany... na baśń czy co...
Usuńpostaram się zostawić u Ciebie jakiś ślad...
Sielski obrazek, choć praca z opisu nie tak lekka, jak by się czytelnikowi zdało...
OdpowiedzUsuń...jak już się jakoś zacznie, w miarę poprawnie, to potem nie jest tak ciężko...
UsuńIlekroć widzę w Twoim tekście imię "Jan", zaraz dopowiadam sobie "Cecylia". Z kolei imię "Ludmiła" kojarzy mi się z "Rusłanem"
OdpowiedzUsuńLudmiła to piękne imię, szkoda, że takiego nie dałam córce.
Serdecznie pozdrawiam.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Usuń... a wiesz, że początkowo myślałem o tym, czy by przypadkiem nie nadać bohaterce imienia Cecylia? Wiadomo z jakich względów...
Usuńrównież serdecznie pozdrawiam
Bardzo podoba mi się imię Cecylia. Mam bardzo stary obraz, a właściwie litografi, św. Cecylii.
OdpowiedzUsuńSzkoda, że teraz jest to rzadko nadawane imię. Uczyłam tylko dwie Celiny.
Pozdrawiam.