CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

22 marca 2020

ZE ŚMIERCIĄ SKOJARZONE WSPOMNIENIE

1.
Powrócę na chwilę pamięcią do mojego pobytu w szpitalu w Ulleval, w którym spędziłem 52 dwa dni (poniżej fragment dwóch jego budynków, a tak przy okazji, wyczytałem w internecie, że miałem przyjemność być pacjentem największego szpitala całej Skandynawii). 

[fragment szpitala - dwa budynki]
Ale wróćmy do tego pobytu i dlaczego akurat teraz naszło mnie to wspomnienie. 
Otóż w chwili obecnej krąży nad nami, ba nad całym niemalże światem widmo śmierci. Okazało się, że epidemie, które dziesiątkowały ludność Europy, Azji i obu Ameryk to nie tylko domena czasów starożytnych. Również w XXI wieku mamy problemy z epidemią koronawirusa, a w wieku poprzednim z szalejącą grypą czy ospą. To prawda, że cyklicznie pojawiająca się w Europie od końca jesieni po wiosenne przesilenie grypa także niesie swoje ofiary, jednakowoż ten ostatni wirus był dotąd nieznany, a to co nieznane zawsze trudniej się zwalcza i łatwiej o panikę wśród ludności. W każdym bądź razie epidemii z jaką mamy do czynienia towarzyszy śmierć, a sytuacja we Włoszech, czy ostatnio w Hiszpanii nie skłania do optymizmu, zwłaszcza że wariant tych dwu południowoeuropejskich państw jest u nas bardzo możliwy. I to nie tylko dlatego, że pisowski rząd zaniedbał przygotowania do stawienia czoło wirusowi. W końcu rządy Prezesa Śmierć zawsze cechowało rozdawnictwo publicznych pieniędzy i kompletny brak pomyślunku o tym, co może spotkać nasz kraj w przyszłości. Najgorszy z wariantów możliwy jest także, a może przede wszystkim dlatego, że rząd Morawieckiego rozmyślnie ukrywał i ukrywa przed Polakami rzeczywistą liczbę zakażonych i spowodowanych tym wirusem zgonów. Epidemia całkowicie nie zgadza się z baśniową wizją szczęścia i dobrobytu jaką prezentuje Prezes Śmierć, dla którego faktycznie liczy się władza, nie zaś człowiek, zaś ludzie interesują go jedynie w kontekście elektoratu wrzucającego za pięćset złotych kartę do głosowania z zakreślonymi nazwiskami pisowskich aparatczyków. W ostatnim wywiadzie Prezes Śmierć udowodnił, że jest człowiekiem słabym, pogrążonym przez psychopatyczne obsesje, szukającym na gwałt wroga, którym tym razem ponownie stali się lekarze walczący na linii frontu z wirusem i ośmielający się mieć inne zdanie na temat zaangażowania się rządu w walkę z epidemią. Nie wiem jak zakończy się ta obrona terminu wyborów prezydenckich przez stronę rządową, ale istotnie Prezes Śmierć ma problem - co z tą trzynastą emeryturą, która miała być wypłacona tuż przed wyborami? Jeśli zdecyduje o przełożeniu terminu wyborów, to ta trzynastka wypłacona wcześniej, chyba w mniejszym stopniu zmobilizuje seniorów do glosowania na PIS. W takim przypadku może i tę trzynastkę przełożyć na inny termin.
A tak przy okazji... czy słyszeliście państwo o jakiejś inicjatywie kościoła katolickiego w Polsce, który sięgnąłby do swoich sejfów i rzuciłby jakimś groszem, ot, chociażby na zakup maseczek, rękawiczek, kombinezonów. Ja usłyszałem apel pana Rydzyka, który to przedsiębiorca tak obficie dotowany przez pisowskich urzędników, uprasza o pieniądze na swoje prywatne, medialne imperium. Mniemam, że głos ten zostanie przez rządzących usłyszany, bo inaczej, w wyborach prezydenckich rydzykowa sekta mogłaby na pana Dudę nie zagłosować.
Jednym słowem jest źle. Raz przez to otoczenie, a dwa, że źle znoszę tę moją przymusową kwarantannę, o czym już zresztą pisałem wcześniej. Na tyle jest źle, że odbiegłem od głównego wątku tekstu jaki postanowiłem dzisiaj wpuścić do kawiarenki, a zacząłem od szpitala w Ulleval.
Powracam pamięcią do mojego wczesnego pobytu w szpitalu, tak mniej więcej pomiędzy pierwszą a drugą operacją nogi, i później tuż po wybudzeniu się z farmakologicznej śpiączki. Otóż przejeżdżając wraz z łóżkiem pomiędzy salami, na zabiegi, na ścianie korytarza zobaczyłem niewielkich rozmiarów obraz / reprodukcję przedstawiającą postać starszej kobiety (wnioskowałem, że może to być jakaś ważna osoba związana ze szpitalem, założycielka, prezeska, dominująca akcjonariuszka). Obraz ten zaintrygował mnie z dwóch względów. Po pierwsze namalowany był w tendencji psychodelicznej, typowej dla ekspresjonizmu, obecnego zwłaszcza w twórczości, nomen omen, świetnego norweskiego artysty - Edwarda Muncha, a po drugie, wydawało mi się, tak bardzo mi się wydawało...
[to tego typu malarstwo, pełne tajemniczości, by nie powiedzieć lęku przed światem]
... tak bardzo mi się wydawało, ba, byłem niemal pewien, że już kiedyś widziałem ten portret, że byłem już w tym miejscu, że kurowałem się tutaj. Wiem, że może to się wydawać śmieszne, zwłaszcza że nie pijąc w nadmiarze należę do ludzi trzeźwo myślących, ale tak było, miałem nieodparte wrażenie, że byłem w tym miejscu i tak jak wcześniej intrygował mnie ten obraz. Nie była to chwila, dzień, noc, gdy zastanawiałem się nad tym, jak to możliwe, abym miał w sobie tę pewność, że odwiedziłem przeszłość, albo że ta przeszłość wstąpiła do mnie.
Żałuję tylko, że zapytałem się, kim jest osoba przedstawiona na tym psychodelicznym portrecie.

2.
I znów... zanim pojawi się "Hotel babci Heli", jeden z wątków zbiorku opowiadań pod wspólnym tytułem: "Kolejność losów".
Obmyśliłem sobie szereg historii skomponowanych w ten sposób, że zakończenie jednej jest pretekstem do podjęcia kolejnej opowieści. Mało tego, ostatnia opowieść powinna łączyć się z pierwszą, co zamknie całą fabułę. Projekt nie został przeze mnie zakończony, chociaż niewiele niewiadomych zostało do jego sfinalizowania.
Poniżej dwunasta część, czyli dwunaste spotkanie.




KOLEJNOŚĆ LOSÓW SPOTKANIE DWUNASTE - ANIA


Cześć. Na początek powinnam Ci się przedstawić, bo chociaż włożyłam do koperty swoje zdjęcie (przepraszam za nie, wiem, że źle wychodzę na zdjęciach), to powie Ci ono o mnie niewiele… czy powinno? Nie wiem, bo znamy się przelotnie i pewnie Ty wcale nie zwróciłeś na mnie uwagi. W końcu skończyłeś już szkołę, a kiedy byłeś w maturalnej klasie, ja dopiero chodziłam do pierwszej, a więc Cię rozumiem, że mogłeś mnie nie zauważyć, nawet jeśli spotykaliśmy się na korytarzu, to znaczy - przechodziliśmy obok siebie. Myślałam sobie wtedy, że na pewno masz swoje sprawy, swoich przyjaciół, no i te egzaminy przed sobą, więc nie dziwiłam się temu, że widując się nawet często, nie zamieniliśmy dotąd z sobą ani jednego słowa.


Za chwilę napiszę coś, po czym będziesz miał prawo myśleć o mnie, że jestem wstrętna i wścibska, ale zaryzykuję - możesz przecież w ogóle nie odpowiadać na mój list, choć mam nadzieję, że jednak napiszesz. Obserwowałam Ciebie od dawna, jak i też dowiadywałam się czegoś tam o Tobie od koleżanek, że nie masz dziewczyny, to znaczy, że jeszcze nie miałeś, gdy chodziłeś do ogólniaka. Teraz może się to zmieniło i jeśli się zmieniło, to przepraszam Cię, że odzywam się do Ciebie w tym liście, ale, myślę sobie, że taki list to nic złego. Z kolei z drugiej strony mam świadomość tego, że to chłopak powinien jako pierwszy zacząć pisywać do dziewczyny, a nie odwrotnie. Ale co się stało, to się nie odstanie i musimy się z tym pogodzić, że ja zaczęłam pierwsza, choć nie masz pojęcia, jak się czułam na samym początku, kiedy podjęłam decyzję o skreśleniu do Ciebie tych paru słów. Parę słów, dobre, co? Wypiszę sobie chyba cały wkład, jeśli tak dalej pójdzie.


No więc, mam na imię Ania, za niedługo będę w drugiej c naszego liceum, a mieszkam w Brudzewie i do szkoły mam ponad osiem kilometrów. Wiesz gdzie jest Brudzew? To taka mała wioska na trasie do Gnina. Jest tam mały kościółek, PGR, kółko rolnicze i taki dworek po dawnym dziedzicu, w którym dzisiaj zakonnice prowadzą dom starców. Ja mieszkam akurat niedaleko tego pensjonatu, a ziemia moich rodziców, a przedtem dziadków, podchodzi wprost pod kamienne ogrodzenie tej posiadłości. Przystanek autobusowy mam tuż obok, przy drodze pomiędzy dworkiem a naszym domem. To bardzo dobrze, że przystanek jest tak blisko, bo jestem strasznym śpiochem i kiedy miałabym iść przez pół wsi, aby zdążyć na autobus do miasteczka, do szkoły, to pewnie bym się spóźniała. Dowiedziałam się, że i Ty nie mieszkałeś blisko szkoły - miałeś prawie trzy kilometry, które pokonywałeś pieszo (widzisz, jaka jestem wścibska), ale teraz to mieszkasz jeszcze dalej….


A śpiochem jestem pewnie dlatego, że bywam zmęczona. Po szkole oczywiście rodzice zaganiają mnie do roboty, a właściwie to ja wiem, jakie mam obowiązki w gospodarstwie i jakoś muszę i w przeszłości musiałam godzić odrabianie lekcji z pracą w polu i przy krowach. Wiesz, mamy sporo krów mlecznych, trochę świnek, kur i kaczek - jak to w gospodarstwie, a do tego pielonka, pokosy siana, żniwa a potem kopanie ziemniaków… Boże, o czym to ja do Ciebie piszę? Jak tak dalej pójdzie rzucisz ten list w kąt.


Ale dom mamy piękny, murowany, piętrowy. Ten po dziadkach, w którym się urodziłam jeszcze stoi, ale bracia z ojcem zamierzają go rozebrać, bo ten, który postawili jest naprawdę wielki. Wyobraź sobie, że ma w sumie sześć sypialni, jest więc gdzie przyjmować gości, a ja oczywiście mam swój własny pokój, którego okna wychodzą na nieodległy las. Gdybyś kiedykolwiek zdecydował się nas odwiedzić, poszlibyśmy do tego lasu na jagody, raczej na jagody, niż na grzyby, bo z grzybami bywa różnie….


Mam dwóch starszych braci i oni z ojcem postawili ten dom, ale młodszy to nie myśli pozostać na gospodarstwie. Pasjonuje się motoryzacją i po skończeniu technikum samochodowego chciałby albo otworzyć swój zakład, albo też iść na studia, zostać inżynierem i pracować na Żeraniu. Starszy natomiast będzie w przyszłości gospodarzył, to już pewne. Tato cieszy się z tego powodu, bo dla rolnika, jak pewnie się domyślasz, nie ma milszej wiadomości nad tę, że przekaże kiedyś swoje gospodarstwo następcy. A jeśli chciałbyś wiedzieć, jakie wobec mnie rodzice mają plany, albo też o jakiej przyszłości dla siebie sama marzę, to muszę Cię rozczarować - nie mam jeszcze określonych planów. Ojciec powiada, że dziewczyna nie zawsze musi mieć takie plany, bo jeśli wyda się ją za dobrego gospodarza, to przede wszystkim zostanie żoną i gospodynią, co ma te zalety, że nie trzeba o tej samej godzinie rano wsiadać do autobusu i wracać późnym popołudniem, i być zmęczoną tą swoją monotonną pracą w biurze, urzędzie czy gdzie indziej. Tato ma trochę zbyt tradycyjne podejście do tego, czym powinna się zajmować w życiu kobieta, ale kiedy się z nim przysiądzie i od serca porozmawia, to mój tatuś zaraz mięknie i kończy rozmowę zwykle takimi słowami:


- Ja tam ci, córko, życia twojego nie będę urządzał. Będziesz miała ochotę wyjechać do wielkiego miasta, chcesz studiować, podjąć pracę z dala od rodzinnego domu - zrobisz jak zechcesz, a nie spodoba ci się w dalekich stronach - masz gdzie wrócić, a będziesz miała problemy - pomogę ci. Ja wiem, że z niewolnika nie ma pracownika, a więc masz jeszcze przynajmniej trzy lata na przemyślenie tego, jakiej przyszłości chcesz dla siebie.


W każdym bądź razie na chwilę obecną nie widzę siebie w roli gospodyni domowej i wydaniu mnie za mąż za syna jakiegoś gospodarza. Po prostu o tym nie myślę i już.


A wiesz jakie miałam problemy z zaadresowaniem koperty, do której wsunęłam ten list? Zdecydowanie za późno zdecydowałam się go napisać. Przebywałeś już w akademiku, oczekując na egzaminy, a w zasadzie byłeś już po nich. Mogłam napisać wcześniej i wtedy list trafiłby na Twój domowy adres, ale było, minęło, nie zdecydowałam się. Powód? Nie chciałam Ci przeszkadzać przed egzaminami na uczelnię, bo domyślałam się, że na pewno się uczysz i powtarzasz materiał. A potem, kiedy już zdałeś egzaminy, nie mogłam przecież nadać listu na Twój domowy adres. Nie żebym myślała, że Twoi rodzice otworzą go podczas Twojej nieobecności i przeczytają, ale nie miałam pewności, kiedy wrócisz do domu, a jeśli stanie się to późno, to będę się zamartwiała, czekając na Twoją odpowiedź.


Zastanawiasz się pewnie, skąd ja w ogóle wiedziałam, co zamierzasz studiować, gdzie i kiedy masz egzaminy, i w jakim miejscu kwaterujesz. Widzisz, jestem wścibska baba i tego wszystkiego też się dowiedziałam. Od kogo? Domyślasz się? Od pani profesor od polskiego. Wprawdzie wcześniej któraś ze starszych koleżanek doniosła mi, że na pewno wybierasz się na polonistykę, nie mogło być inaczej, więc jeśli tak, to może nasza pani profesor od polskiego będzie wiedziała więcej. I... nie pomyliłam się.


Wiesz, ona jest niesamowita - nauczycielka starej daty, bardzo obowiązkowa, trochę surowa i niedostępna, ale przy bliższym poznaniu bardzo zyskuje, tyle że w rozmowie z nią trzeba dbać o poprawność słownictwa. Otóż nasza pani od polskiego wymyśliła sobie jakieś wakacyjne zajęcia z literatury dla chętnych oraz tych, którzy z polskiego kuleją. Ja miałam na koniec pierwszej klasy czwórkę, więc chyba nie kulałam, ale zdecydowałam się zapisać na te zajęcia i to niekoniecznie z powodu podniesienia jakości pisania wypracowań, ale… pewnie się uśmiejesz z mojej naiwności… z Twojego powodu. A tak! Jako wścibska baba, uplanowałam sobie dowiedzieć się czegoś o Tobie właśnie od naszej pani profesor. Rozumowałam w taki sposób: jeśli, o czym już wiedziałam, poszedłeś na polonistykę, to byłoby rzeczą niemożliwą, abyś nie kontaktował się przedtem z naszą panią. A więc do dzieła! O nie, nie było to takie łatwe. Przecież na pierwszych zajęciach nie onieśmieliłabym się tak obcesowo zapytać o Ciebie. Drążyłam temat stopniowo, a dopomógł mi w tym przypadek. Zanim opowiem ci o tym przypadku, poinformuje Cię, że nie wszystkie te dodatkowe zajęcia miały miejsce w szkole. Kiedy w jakiś dzień miała mniej uczniów, spotkania odbywały się u niej w domu. I zdarzyło się raz, że przyszłam sama - to uwertura do przypadku. Siedzimy sobie i omawiamy „Beniowskiego”, gdy naraz pani Zofia zwraca się do mnie z prośbą:


- Czy mogłabyś, moja droga, sprawdzić, czy w skrzynce na listy nie ma czegoś do mnie? Przez roztargnienie i te upały nie sprawdziłam wczoraj.


Znasz naszą panią od polskiego i doskonale wiesz, że formułując jakieś polecenie lub prośbę, bardzo chętnie tłumaczy się z tego powodu, dlaczego akurat wyraziła te polecenia czy prośby.


Wręczyła mi kluczyk do skrzynki na listy, zbiegłam na dół i po jej otwarciu przekonałam się, że rzeczywiście w skrzynce były trzy listy: dwa najpewniej służbowe, i ten trzeci - domyślasz się od kogo - od Ciebie. Broń Boże, nie otwarłam go, ledwie zerknęłam na rewers koperty, na którym widniało Twoje imię i nazwisko, ale adresu nadawcy nie zapamiętałam, taka byłam zmieszana i, oczywiście, szczęśliwa. Zaniosłam ten list pani Zofii, a ta przy mnie, rozcięła kopertę, a jakże, drewnianym nożykiem, jakim zwykle w przeszłości otwierało się listy. Czytała go z uwagą, a na jej twarzy pojawił się uśmiech, taki bezpretensjonalnie słoneczny. Po przeczytaniu listu od Ciebie, pani Zofia nie omieszkała go skomentować.


- Widzisz, moja droga, spotkała mnie wielka przyjemność. Grzegorz z czwartej b, nie wiem, moja droga, czy go znasz, przesłał mi informacje, że dostał się na studia i… - w tym miejscu przyciszyła swój matowy głos - wyraził w nim podziękowania dla mnie, choć wcale nie musiał tego robić, bo, moja droga, to zdolny chłopak i byłam pewna, że dostałby się na studia bez mojej pomocy. Ale to takie przyjemne, prawda? W tym moim zawodzie to chyba najbardziej liczy się pamięć tych, których się uczyło. A zatem wróćmy do „Beniowskiego” - zakończyła, sprowadzając moje myśli o Tobie na ziemię.


Ale nie ustępowałam. Teraz, albo nigdy, pomyślałam sobie… i wiesz, co wtedy powiedziałam? Że chciałabym Ci pogratulować sukcesu, bo Cię znam, lubię… i tak dalej.


Myślisz, że zaszłam za daleko? Troszeczkę tylko skłamałam, że Cię znam, ale na pewno nie skłamałam, że Cię lubię. Wiem, co sobie teraz pomyślisz: jak można kogoś lubić, znając go tak niewiele? Widocznie można.


Ale wtedy, przebywając u pani Zofii, byłam na tyle zdeterminowana, aby kontynuować Twój wątek.


- Prawdę powiedziawszy - wykrztusiłam z siebie nie byle jakie kłamstwo (mam nadzieję, że mi je wybaczysz) - Grzegorz jest moim chłopakiem i tak się złożyło, że nie znam jego obecnego adresu zamieszkania.


Tak powiedziałam, a przez całe moje ciało przeszedł dreszcz i czułam, że się czerwienieję.


A co na to pani Zofia? Nie byłam aż tak naiwna, aby sądzić, że uwierzyła moim słowom. Bo jakże to, jesteś moim chłopakiem, a nie znam Twego adresu? Nie podzieliłeś się ze mną swoim szczęściem, wysyłając mi choćby kartkę z informacją o zdanych egzaminach? Wiem, że pani profesor miała te wątpliwości, ale, czego się po niej nie spodziewałam, podeszła do całej sprawy z rozsądkiem, ale i wyrozumiałą życzliwością.


- Mówisz, że jest twoim chłopakiem - zaczęła dosyć zasadniczo - a zatem powinnaś zrozumieć, że w życiu człowieka bywają takie chwile, kiedy osiągane nowe szczęście potrafi na pewien czas przyćmić te poprzednie. Rozumiem, że dopiero teraz dowiedziałaś się, że Grzegorzowi powiodło się na egzaminach, lecz mniemam, że i do ciebie napisze, a może nawet list napisany do ciebie jest już w drodze, tym nie mniej, podejrzewając, że naprawdę nie znasz jego adresu, użyczę ci go, bylebyś tylko wykorzystała tę informację we właściwy sposób, dobrze, moja droga?


Byłam uszczęśliwiona i, może wydaje Ci się to niezwykłe, po zapisaniu Twojego adresu (akademik taki a taki, ulica, a przede wszystkim Twoje nazwisko i adnotacja, że jesteś studentem polonistyki pierwszego roku), chciałam panią Zofię serdecznie ucałować, choć zaskoczyłabym ją tą reakcją, bo jak sam wiesz, nasza pani profesor jest daleka od wylewnego okazywania uczuć.


I w ten oto sposób zaczęłam pisanie tego listu. Jak zacząć? Uwierz, że nie wiedziałam. Kreśliłam zdanie po zdaniu, nic mi nie wychodziło, choć miałam późnym wieczorem sporo wolnego czasu. Już, już skupiałam myśli, kiedy o tej niezwykle późnej jak na wiejskie warunki, porze (dochodziła jedenasta w nocy), do naszego domu zaszedł sąsiad mający gospodarstwo po drugiej strony drogi. Przyszedł z wódką i ogromną prośbą, aby ojciec zechciał swoim traktorem dokonać podorywki jego pola, na którym rosła pszenica. Jego traktor się zepsuł, a do kółka rolniczego nie chciał chodzić po prośbie, bo ile to mu za usługę policzą, a z moim tatą to się rozliczy przy kopaniu ziemniaków. Mój tato, żebyś sobie czego nie pomyślał, nie jest pazerny na wódkę, ale w towarzystwie wypić lubi, no i, powiada, że z sąsiadami to nawet i wypada. A że mama już spała, podobnie dziadkowie i bracia, tato co i rusz odrywał mnie od tego pisania do Ciebie. Rozumiesz: Aniu przynieś to, zrób tamto, i tak dalej. A ja wciąż nie mogłam się skupić, choć i tak pół tego listu napisałam jeszcze tamtej nocy, nawet przepisałam na czysto, aby dokończyć go właśnie teraz.


I co Ty sobie o mnie myślisz, jeśli w ogóle dobrnąłeś do tych słów, które upuszczam teraz na papier? Że jest ze mną coś nie w porządku? Pewnie tak.


Cały czas myślę o tym, że nie tak powinien wyglądać pierwszy list do Ciebie. Może wystarczyłaby jedynie kartka z pozdrowieniami i gratulacjami, i moim adresem, abyś to jednak Ty rozpoczął korespondencję ze mną, oczywiście jeślibyś miał takie życzenie?


Tymczasem zarzuciłam Cię swoimi myślami… czy potrzebnie?


Czasami myślę sobie, że nie powinnam Ci zawracać sobą głowy. Ty - student, a ja - narzucająca Ci się małolata, w dodatku ze wsi, z samego końca świata… ja wiem, jak potrafią być traktowane przez mieszczuchów dziewczyny ze wsi.


Żebyś choć odpisał mi (miło by mi było, jeśli w ogóle odpiszesz), że masz już dziewczynę… to wtedy ja… rozumiesz… powiem pas… choć byłoby to trudne dla mnie, a może nawet niemożliwe.


Śmiej się, śmiej, ale… no popatrz, nie potrafię znaleźć właściwego zakończenia. Podobno, kiedy ktoś czuje coś do kogoś - pisząc, jest mu łatwiej wyrazić to, czego chce, czego pragnie….


Ale wiesz… bardzo pragnę tego, abyśmy się kiedyś spotkali, pomimo tego, że podczas rozmowy z Tobą, byłabym straszliwie nieśmiała… A wtedy co? Na jagody? Nie o tej porze. Ale jesień na wsi też bywa piękna, wiesz?


Odpisz, proszę,


Ania.


PS.


I dzisiaj znów przyszedł ten sąsiad z przeciwka, Grabowski. Ale ja już zakończyłam to wszystko, co miałam do Ciebie napisać. Górą ja.


Grzegorz przeczytał list od Ani wiele razy, lecz dopiero za siódmym czy ósmym razem przysiadł do stoliczka w małym pokoiku ciotki Hanki, przysiadł i zaczął pisać…


- A może zrobić jej niespodziankę i bez pisania, bez zapowiedzi… jeszcze zanim skończy się lato…? - pomyślał.
[22.03.2020, T.]

3 komentarze:

  1. Ciekawe czy zdecydował się na niespodziankę. Rozumiem, że tego dowiedzielibyśmy się w opowiadaniu 13 jeżeli to o Ani nie było ostatnim. Wiele lat temu, też zdecydowałam się na wyznanie uczuć pewnemu mężczyźnie w liście. Źle się to dla mnie skończyło. Mam nadzieję, że Ania miała więcej szczęścia. Tak swoją drogą, to nie bardzo wiem, co obraz zobaczony w szpitalu ma wspólnego z owym opowiadaniem.Ty zdajesz się sugerować, że jednak związek istnieje. Zdrowiej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobrze, że masz wenę do pisania:-)
    Co do polityków wspomnianych przez Ciebie - chyba jednak za mało czytam, bo brak już słów, by wyrazić to, się po głowie kołacze, a rydzyk to już masakra!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja zostawiam tylko pozdrowienia serdeczne oraz życzenia zdrowia i spokoju:)

    OdpowiedzUsuń