CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

14 czerwca 2022

KAWIARENKA. ROZDZIAŁ 50.

 

Fragment wnętrza jednego z zadaszonych 
kooperatywnych marketów w Cannes we Francji


ROZDZIAŁ 50. COŚ DRGNĘŁO

[w którym przeczytamy o postępujących pracach przy budowie spółdzielczego marketu; zapoznamy się z dolegliwością sercową Starego Pisarza, któremu raczą pomagać w tych smutnych chwilach panowie Koteńko i Krach]

/pisane dnia 2-go kwietnia 2016 roku w miejscowości Hirson we Francji/

Tuż po świętach drgnęło coś z robotą przy markecie, bo wreszcie urząd miejski posłał hydraulików, aby uruchomili w końcu punkt wodny, przyłączając obiekt do sieci miejskiej. Bez wody jak bez powietrza, a stara hala już z zewnątrz odnowiona, czekała na pracochłonne wykończenie wnętrz. A ile pracy jeszcze zostało! Inżynier Bek z panem Laskowskim z branży mięsnej, prezesem fundacji dobroczynnej, prac systematycznie doglądali, lecz mieli obawy, czy z pierwszym czerwca, jak planowali, market otworzą, choć tempo robót było imponujące

- Jeśli nie pierwszego, panie prezesie - odezwał się majster Wylęgałek, który odpowiadał za posadzki - to na pierwszy dzień lata zdążymy na pewno. Uporamy się przez te prawie trzy miesiące - pocieszał obu panów.

- Panie straszy, ja wiem, że pan zdąży ze swoją robotą - wyrzekł pan Laskowski. - Mam jednak obawy, co do tego, czy zdążymy z logistyką. Oprócz głównej sali zakupowej będziemy mieli szesnaście mniejszych punktów, a zanosi się na to, że chętnych będzie więcej. Ostatnio zgłosił się kowal, ostatni chyba w powiecie, który konie wprawdzie jeszcze podkuwa, lecz przerzucił się na metaloplastykę i chciałby się w naszym markecie pokazać. Szkoda by było nie dać mu miejsca, bo prawdziwe cacka z metalu robi; prócz tego bramy, ale te wraz z kwiatami i całym ogrodnictwem ulokujemy pod zadaszeniem na zewnątrz.

- Ja bym się na miejscu pana prezesa tym nie martwił - powiedział majster Wylegałek - im więcej będzie sprzedających, tym zysk będzie większy, bo każdy przecie znajdzie coś do kupienia… jak to w markecie.

- Panie Wylęgałek - odezwał się z kolei inżynier Bek - panu Laskowskiemu chodzi o to, aby każdy z uczestników przedsięwzięcia dostał równe szanse do korzystania z powierzchni sklepowej. Skoro się na coś umówiliśmy… rozumie pan.

- A ja tam myślę, panowie, że wszystko się uda. Na początek, wiadomo, będzie trudno upchnąć to wszystko i może zajdzie potrzeba podziału stanowisk, ale później się zobaczy, co i jak komu idzie, a jak będzie szło dobrze, to się dobuduje drugą halę.

Majster Wylęgałek należał do ludzi, którzy nic a nic nowych wyzwań się nie b. Robotę swoją znał doskonale, a na pomocników wziął niepijących, bo to byłby wstyd, gdyby przez pijaństwo nie zdążyli. I tak w trójkę z pracą swoją gnali, także w soboty, a na pieniądze tak bardzo nie zważali - wiadomo, najdroższe te kredytowe, przez najgłówniejszych przedsiębiorców wzięte - wiedzieli bowiem, że w markecie przewidziano również miejsce na artykuły budowlane, a ich ekipa znajdzie się w reklamie na poczesnym miejscu wśród rzemieślników rozmaitych branż i zawodów, a taki fachowiec od kafelków, ścian gipsowych i tynków to skarb nie byle jaki,więc mając własne miejsce w markecie, będą mogli liczyć na kontrakty.

W kawiarence natomiast bardzo przykre dni nastały, albowiem od pewnego czasu stolik, przy którym Stary Pisarz dopijał swoje mleczko, opustoszał… a to z powodu sercowej choroby pana pisarza.

Oczywiście, że pan doktor Koteńko wziął się z miejsca za Starego Pisarza, badania mu porobił, szpitalne łóżko na całe dziesięć dni przygotował, obserwował go, leki zaordynował, a zauważając niewielką wprawdzie, ale poprawę stanu zdrowia nieszczęśnika, począł rysować jego przyszłość nieco zmienioną, jeśli chodzi o przyzwyczajenia, jakie stary pisarz miewał. Otóż nakazał mu nie przesiadywać do późnej nocy, zażywać spacerów i w ogóle więcej pożytecznego ruchu wykazywać, dietę trzymać ubogą w kaloryczne pokarmy (mleczko jak najbardziej, pozostawić, lecz i ono w umiarze), lecz nade wszystko uśmiechać się częściej, bo śmiech i pogodne usposobienie więcej pożytku przynieść może niż niejedno lekarstwo.

Cóż z tych porad, gdy Stary Pisarz jak większość zacnych mężczyzn miasteczka, pacjentem był upartym i na perswazje wszelkie opornym jak nieznany powszechnie szczep wirusa. Jego serdeczny uśmiech przypominał raczej westchnięcie astmatyka, a chęć do życia literata widoczna była - a i tak z trudem - zaledwie przez szkło powiększające.

Z tego też powodu, pan doktor oddał starego pisarza w silne i dynamiczne ramiona swojej żony… rzecz jasna w przenośni. A pani Zofia od razu zagrała pisarzowi na najwyższego dźwięku strunie.

- Panie Andrzeju, a kto będzie opisywał tak jak pan kawiarenkowe pejzaże? Kto lepiej od pana opowie o naszym miasteczku? Kto wreszcie wybierze się w podróż do rodzinnych stron pana przodków, w te nowogródzkie krainy. Niech pan się weźmie w obie garści, zdrowia swego pilnuje i nie robi nam więcej przykrości swoją przekorą i pesymizmem… bo jeszcze Alenę powiadomię listownie, że tak niegrzecznie prowadzi pan swoje zdrowie.

Czy pomogło? Być może. Pan doktor nie dostrzegł w organizmie starego pisarza ciężkich serca przypadłości i wcale nie był z tego zadowolony, gdyż jako doświadczony lekarz wiedział, że łatwiej wyleczyć ciało, aniżeli duszę, która ulotną jest i ciała się nie słucha.

Radca Krach z kolei, który przed samymi świętami strasznie był zabiegany, nie omieszkał jednak w „lany poniedziałek” odwiedzić przyjaciela, który na szczęście, z każdym dniem oddychał spokojniej.

- Przyjacielu - zaczął pan radca - miło cię widzieć w całości i to tutaj, w twoim własnym domu, a nie w szpitalu. Wiesz ty, co chcę ci powiedzieć? Myślę całkiem serio, a nie obraź mi się mistrzu słowa, że chyba ta twoja wyprawa do lasu, do pana leśniczego nie wyszła ci na zdrowie.

- Czemu tak sądzisz, skoro ja właśnie zaszedłem do pana leśniczego po jego miód, bo przecież powszechnie wiadomo, że jego miód najlepszy jest w całym powiecie? Mało tego, ja ten miód do swojego mleczka dostałem.

- Miód to jedno, a nastawienie do życia to inny smakołyk, z którego nie korzystasz. Powiem ci więcej: ty po ujrzeniu pani Tereski w objęciach leśniczego… no cóż - radca Krach oprzytomniał, zwolnił myśli i głosu swego tempo, aby przypadkiem nie palnąć czego mniej zdrowego od kieliszka koniaku. - Przyjacielu… - ciągnął niedbale pan radca - ty potrzebujesz niewiasty u swego boku…

- Ależ… - stary pisarz wstąpił na pierwszy schodek oburzenia.

- Wiem, co mówię - głos pana radcy zabrzmiał bezlitośnie stanowczo, a kiedy radca Krach wypowiada się takim właśnie głosem, może to oznaczać, że faktycznie wie, co mówi.

- Dlaczego nie pojedziesz do Aleny? Czemu jej nie zaprosisz? Czy ty w ogóle piszesz do niej?

- Rzadko.

- Rzadko? Powiedzmy, że prawie nigdy. A przecież pisać potrafisz. Twoja ostatnia książka pięknie się sprzedaje. To, co piszesz w „Naszym Głosie” ma również sens, odnosząc to choćby do tych listów, jakie dostajesz… a do niej nie potrafisz skreślić ani słowa? Jednego już takiego znałem, co mu się wydawało, że jak ten zbłąkany pies sam ze sobą do śmierci zostanie.

- A panu leśniczym mówisz?

- A pewnie, że o nim.

Dnia następnego Stary Pisarz pojawił się w kawiarence po dłuższej nieobecności. Dostał swoją porcję mleka, dostał drożdżówkę z masłem. W jadłospisie starego pisarza nie zmieniło się nic.

Zmiana dotyczyła wyglądu jego twarzy, która zdawała się być uśmiechnięta.


[14.06.2022, Toruń]


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz