CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

10 czerwca 2022

WE DWOJE (1)

 

Jean Béraud (1849 - 1935)
"List"


WE DWOJE (1)

Na samym początku chciałbym się przedstawić.

Cóż, jestem w wieku, który wprawdzie zwalnia mnie z obowiązku jego ukrywania, ale też nie wymusza na mnie konieczności jego podawania.

Droga pani, właściwie to ja nie wiem, czemu zawdzięczam chęć spotkania się ze mną. Przecież nie uczyniłem niczego takiego, co wyróżniałoby mnie spośród tłumu ludzi odwiedzających nasze piękne miasto, bądź też w nim mieszkających – tubylców, jak się zwykło mówić. Dlaczego poproszono mnie, abym się stawił w sali kinowej naszego domu kultury, doprawdy nie wiem. No tak, powie pani, że przywróciłem do życia matkę największego w naszym mieście pracodawcy, dokonując resuscytacji na organizmie tej pani, ale przecież nie mogłem zareagować inaczej, a dodatkowo, że pozwolę sobie i pani przypomnieć, byłem na tę okoliczność przygotowany, gdyż nie tak dawno przeprowadzono szkolenie w udzielaniu pierwszej pomocy dla wszystkich urzędników miejskich. Objęło ono też grupę bibliotekarzy i archiwistów z naszego województwa. Oddelegowano na ten kurs także mnie więc będąc człowiekiem skrupulatnym i obowiązkowym skorzystałem z tego szkolenia i oto są tego szybkie efekty, lecz, jak mniemam, nie moja w tym zasługa, a tych, którzy odpowiednio nas przeszkolili. W takich razach zwykle mówi się, że każdy postąpiłby tak samo na moim miejscu, gdyby zobaczył się słaniającą się na nogach staruszkę, która w końcu upadła niemal pod moje nogi, gdy odpoczywałem w cieniu parkowych drzew na ławce. Ale też, zgodzi się pani z tym, że jeżeli już po dwóch, trzech minutach w miejscu nagłego zasłabnięcia tej kobiety pojawiło się pogotowie wracające akurat z jakiejś interwencji, ta moja pomoc nie była znowu tak nie do przecenienia, a na pewno nie miała znamion tej ostatecznej, która odegrała kluczową rolę w uratowaniu życia staruszki. Można powiedzieć, że zawdzięcza ona życie szczęśliwemu zbiegowi okoliczności, prawda?

Na te moje słowa, które wtedy wypowiedziałem podczas uroczystości w domu kultury, syn odratowanej, pierwszy w mieście (w końcu nie tak małym) biznesmen kiwnął z uśmiechem głową i wtrącił się do mojego monologu, mówiąc, że jestem nazbyt skromny bagatelizując swoje ratownicze działanie, podał mi rękę, a następnie wygłosił dłuższą mowę, której przebiegiem byłem skrępowany do tego stopnia, że nie mogłem sobie przypomnieć słów, jakimi mnie przytulnie połaskotał. Nareszcie wręczył mi zapakowane do drewnianej skrzyneczki dwie sprowadzone prosto z Francji butelki koniaku (skąd wiedział, że lubię ten trunek?), przekazał mi jakąś statuetkę oraz kartę, na której, jak się później okazało, była kwota dziesięciu tysięcy złotych. I w tym pakiecie nagród znajdowało się jeszcze plastykowe pudełeczko, w którym pomieszczono około pięćdziesięciu kaset z płytami wideo, ze starymi filmami (głównie westernami). Przekazał mi je oczywiście syn uratowanej mówiąc, że być może z tego prezentu ucieszę się najbardziej. Owszem, z tego akurat podarunku byłem bardzo zadowolony, gdyż mogłem go ofiarować swojemu dziadkowi.

A było to tak: pan Tokarski spotkawszy mnie na korytarzu szpitala (udałem się tam, aby odwiedzić kobietę, sercu której nie pozwoliłem zasnąć), krótko i rzeczowo zapytał mnie, czym mógłby mnie wynagrodzić za uratowanie życia jego matce (chyba właśnie wtedy zrozumiałem, jak bardzo kochał swoją matkę przedsiębiorca, co wyczuwało się w każdym jego słowie). Odparłem, że rozumiem jego uczucia, gdyż mam akurat jeszcze jednego, bardzo sponiewieranego wiekiem dziadka, który uwielbia stare filmy, zwłaszcza westerny i zawsze marzyłem o tym, aby móc mu podarować taki prezent, z którego ucieszyłby się najbardziej, więc… .

Tokarski nie pozwolił mi skończyć.

- Ma pan to u mnie jak w banku – powiedział i pożegnaliśmy się, on z postanowieniem zrobienia mnie i mojemu dziadkowi przyjemności, ja z kolei z pewnym uczuciem satysfakcji połączonej ze sceptycyzmem.


- Ja pewnie panią nudzę tą swoją opowieścią – powiedziałem w pewnej chwili. Zareagowała uśmiechem, a kiedy w tej samej chwili przemykał pomiędzy bliskimi naszemu miejscu stolikami kelner, uniosła delikatną, wystającą spod błękitnego rękawka sukienki dłoń, przywołując młodziana i zamawiając dwie kolejne kawy, dwa kawałki szarlotki i jakieś białe półsłodkie wino.

- Teraz moja kolej – wypowiedziała się patrząc mi w oczy. - I niech pan nie oponuje. Mamy równouprawnienie, czy nie?

Po chwili dodała, że nic a nic moja opowieść jej nie nuży i chciałaby się jeszcze czegoś więcej dowiedzieć o mnie.

Prawdę powiedziawszy nie miałem jej za złe, że stara się mnie poznać, gdyż zawsze podziwiałem ludzi potrafiących słuchać, co znowu nie jest tak częstą cechą. A Katarzyna była właśnie taką. Swoją drogą zastanawiałem się, czy mógłbym oczekiwać rewanżu, słowem, czy pozwoli mi dowiedzieć się czegoś o sobie.

Na razie spożywaliśmy szarlotkę, siorbaliśmy kawę i piliśmy półsłodkie białe wino z wysokich kieliszków. Wiedziałem o niej bardzo niewiele. Zaledwie napomknęła mi na początku rozmowy, że przyjechała do naszej mieściny, aby poddać restauracji jakiś szesnasto- czy siedemnastowieczny fresk, chlubę zameczku, którego początki sięgają połowy piętnastego wieku. Zameczek, oczko w głowie starosty, oddalony był od naszego miasta o jakieś 20 kilometrów. Znajdował się w okolicy ustronnej, wręcz zapyziałej, pozostawionej na tak głębokim uboczu, że młoda, niewiele ponad trzydzieści lat mająca konserwatorka, pani Katarzyna Kwiecień aby móc rozerwać się trochę, wsiadała do swojej niemłodej skody i wpadała do miasta, aby móc z kim porozmawiać w ten czas wakacyjny, rozleniwiający bardzo. Zdaje się, że zapamiętałem ten fakt, iż pani Katarzyna „jest samochodem”, co mogło dziwić w kontekście wypijanego przez nią wina w ilościach, całkiem jak na kobietę, sporych. W pierwszej chwili sądziłem, że nosi w zanadrzu jakiś plan, aby dostać się do Czarnowa, gdzie w budynku gospodarczym dawnej służby ją zakwaterowano. Może zgodziła jakiegoś taksówkarza albo kogoś z poznanych radnych powiatowych lub miejskich, aby podwieźli ją tam, skąd przyjechała, lecz w pewnym momencie, kiedyśmy już opróżnili całą butelczynę białego sancerre, pani Katarzyna odezwała się nagle, wprawiając mnie w konsternację:

- No i proszę, upiłam się, i będę musiała poszukać noclegu przynajmniej na noc z piątku na sobotę.


[10.06.2022, Toruń]


2 komentarze:

  1. na westerny (z YT i CDA) miałem ostrą jazdę podczas pierwszej fali pandemii, ale nie miało to wpływu na to, że "Chato's Land" /z Ch.Bronsonem w roli głównej/ nadal uważam za najlepszy z tego gatunku, nie omieszkałem rzecz jasna go sobie powtórzyć ze dwa razy...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie zainteresowanie westernami skończyło się jeszcze w podstawówce, ale szanuję ten gatunek filmowy. Miło powitać nowego gościa!

      Usuń