Postępował
krok za krokiem, pocierając znoszonymi sandałami o ostre kamienie szutrowej
drogi. Po popołudniowej ulewie jasnobrunatna, piaszczysta drożyna oddychała
intensywnie, zwłaszcza w miejscach nie osłanianych przez wysokie kolumny sosen.
Niewątpliwie zbliżał się do tego miejsca. Czuł to swoimi łydkami i stopami, ale
też widząc jak słoneczny okrąg, który pojawił się z chwilą ustania ulewy,
przetacza się powoli na jego prawą stronę i traci intensywność. Czuł upływający
czas na swoich plecach, na barkach, ramionach, gdzie przytroczono mu plecak,
owinięty brezentem. Klepnięto go po udach i odprowadzono w miejsce krzyżowania
się leśnych dróg, wskazując tę właściwą.
Podczas
drogi rozmyślał o tylu sprawach, że gubił się w myślach. Próbował wprawdzie w
szczegółach przygotować sobie mowę powitalną, lecz z nimi tak to już jest, że
okoliczności wymuszają inny sposób formułowania myśli. Należało więc mieć na
podorędziu inny zestaw słów, i jeszcze inny, aby nie pomyślano, że nie potrafi
się wysłowić. Z każdym krokiem przybliżał się do przemyślanych wariantów
wypowiedzi, skonstruowanych logicznie i dających się łatwo odszukać w pamięci.
Jeśli się jest wędrownym kaznodzieją, trzeba wypowiadać się logicznie, aby nie
pogoniono cię kamieniami. Ludzie, nauczeni pewnego sposobu myślenia, by nie
powiedzieć głębiej i dosadniej, filozofii, często bronią się rozpaczliwie przed
czymś nowym i nieznanym. Należy wtedy uruchomić całą maszynerię perswazji.
Należy umieć opowiadać, przykuwając ich uwagę do wątków, które są
najważniejsze.
W
chałupie pod lasem, w której przetrwał kolejną ulewę, ugoszczono go mile. Potraktowano przyjaźnie, pozwolono usiąść i ściągnięto z
jego pleców bagaż, co sprawiło mu aż nadto widoczną ulgę. Podano mu skromny
posiłek i napojono go ciepłym kompotem. Uszanowano jego tajemniczość i
pozwolono, aby sam przedstawił cel swojej wędrówki, co uczynił bezpośrednio po
zaspokojeniu głodu. Nie mówił wprawdzie wiele, jedynie tyle, ile potrzeba.
Ważne było to, aby wiedzieli, że przybywa z daleka z dobrą nowiną i zamierza w
tej okolicy pozostać tak długo, aż poczuje, ze wypełnił swoja misję. Nie dał
się wciągnąć w rozważania na tematy metafizyczne, co było i jest domeną
religii. Wprawdzie nie domagali się tego od niego, lecz przecież widział w ich
oczach i niepokój i pragnienie poznania. Oboje staruszkowie musieli w
przeszłości zetknąć się z takimi, co to chodzą z Wielką Księgą, aby nauczać i
dyskutować, choć taka dyskusja jest w gruncie rzeczy jedynie interpretacją
dokonywaną przez posiadaczy Księgi. Być może oczekiwali od niego, że postąpi w
podobny sposób, wyciągnie z plecaka Księgę i zacznie interpretować poszczególne
zlepki słów. Nic takiego nie nastąpiło, ponieważ Adam K. nie miał ochoty
przekonywać ich do czegokolwiek. Miał wrażenie, że dobra nowina nie jest im
potrzebna, gdyż ich zachowanie nie nosiło w sobie żadnych symptomów zła, które
on chciał wypalać słowem. Ot, napotkał ludzi, dla których biel była bielą i nie
należało im sztucznie krochmalić pościeli.
Uśmiechnął
się do swoich myśli.
- Gdybym tylko takich ludzi spotykał na swojej
drodze, sens mojej misji byłby w niebezpieczeństwie – powiedział do siebie.
Poddając
się swobodnemu rozmyślaniu doszedł w końcu do skraju lasu. (...)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz