Otworzyła
się przed nim rozległa perspektywa miasta. Nie mógł się nadziwić temu skrajnie
odmiennemu krajobrazowi, w którym dominowały koturny wysokich budowli z betonu,
mniejsze z kamienia i cegły oraz rozmieszczone bezładnie na odległych wzgórzach
i w dolinach przestronnych pudełek z metalu. Skręcił w lewo, ku opadającemu
słońcu i podążał teraz alejką świeżo wyłożoną kostką brukową. Spostrzegł
stojące na jej poboczu znaki, które utwierdziły go w przekonaniu, że alejka,
jaką coraz wolniej wędruje, przeznaczona jest dla pieszych i rowerzystów. Obok,
równolegle ciągnęły się dwie szosy: jedna to typowa droga pokryta asfaltem;
druga najpewniej była autostradą, choć nie był do końca przekonany, że nią
jest, gdyż odgrodzona była od tej pierwszej wysokim, plastikowym płotem o
wątpliwej przezroczystości. W pewnej odległości od miejsca, w którym się
znajdował (przyjął, że może to być, co najwyżej, osiemset metrów) znajdowała
budowla przypominająca łuk triumfalny. Być może było to miejsce, w którym
zaczynało się miasto i każdy przechodzień lub pojazd kierujący się do niego
musiał przedostać się przez ten obiekt, będący ni to łukiem triumfalnym, ni to
przysadzistym mostem albo tunelem. Kiedy zbliżył się do budowli na odległość
umożliwiającą rozpoznanie ludzkich twarzy, w zatem na bardzo bliską odległość,
odkrył, że po jego stronie, czyli po stronie przechodniów, brukowana alejka
zamieniła się w szerszy plac, na którym gromadzili się przechodnie podążający,
tak jak on, do miasteczka. Na placu nie było ławek, więc podróżni najczęściej
siedzieli w kucki, po turecku na granitowych posadzkach albo też rozłożywszy na
nich koce, zdawali się drzemać, czekając na jakiś znak ze strony strażników. O,
tak, przed budynkiem stali strażnicy w płowych, brzydkich mundurach,
pozbawionych dodatkowych atrybutów w postaci oznaczeń rangi. Strażnicy, choć
nie wszyscy mieli na ramionach broń. Jedni pilnowali wejścia; inni przechadzali
się pośród tłumu i udzielali grzecznych odpowiedzi na pytania, jakie im
zadawano.
Adam K.
znalazł się w końcu przy małej grupce ludzi, którzy siedzieli wokół rozłożonego
koca, na którym rozłożono jadło. Posilali się, nie zamieniając z sobą żadnego
słowa. Adam przystanął przy tej grupie i zsunął z barków ciężki plecak. Poczuł
ulgę kiedy mógł teraz na nim przysiąść, prostując nogi i zajmując
najwygodniejszą, półleżącą pozycję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz