III
19.
Miałem już podziękować
za gościnę. Droga czekała. Na mnie. Nic o tym nie wiecie, ale zatankowałem auto
do pełna, obiecując sobie, że zatrzymam się na stałe dopiero wtedy, gdy skończy
się paliwo. Wskaźnik pokazywał, że zostało mi cztery piąte oleju napędowego w
baku.
Przypomniałem sobie
pewną sytuację. Żona kolegi musiała pójść z rana do sklepu - takie tam babskie
zakupy, rozumiecie? Mąż w pracy, sąsiad, a więc ja, pod ręką.
- Zostanie pan z małą
pół godzinki? Bardzo pana proszę.
Ogarnąłem się w progu
przed nią, związałem ściślej szlafrok. Patrzyła na mnie.
- Mnie to nie
przeszkadza, nie musi pan przecież ubierać garnituru. Córka nakarmiona, nie
sprawi panu kłopotu.
Zgodziłem się, a
ponieważ nie miałem żadnego oryginalnego pomysłu na zabawę z dzieckiem,
opowiedziałem dziewczynce bajkę o tym, jak trzej synowie króla poszukiwali dla
siebie żon. Król ojciec dał każdemu z nich łuk; mieli wypuścić strzały i tam,
gdzie upadną, mieli sobie znaleźć żonę. Strzała najmłodszego trafiła w bagno
tuż obok przestraszonej żabki. W tej bajce oczywiście ten niepiękny płaz okazał
się być piękną księżniczką zamienioną przez czarownicę w żabę. Najmłodszy
książę przekonał się o tym, składając na wilgotnych ustach żabki pocałunek.
Potem żyli długo i szczęśliwie.
Tam gdzie skończy się
paliwo w moim aucie ugrzęźnie grot mojej strzały.
20.
- Pan zostanie,
Kaźmirz przyjdzie, to panowie pogadają. My luldzie prości, cięgiem ziemia,
panie, robota w polu, spółdzielnia, kościół, gmina i tak w kółko. Świata
niewieleśmy widzieli, tyle co w telewizorze, no i w sanatorium, do którego syn
wysłał nas dwa razy. Syna mam dobrego, panie, a synową znalazł sobie zaraz po
szkole. Dwadzieścia lat miał kiedy ślubowali. Zaraz im się Joasia urodziła. Myśmy
z Kaźmirzem zrazu pomyśleli, że skoro tak prędko zaczynają, to żeby tacy do
roboty byli, bo trzeba przecież w końcu gospodarstwo przekazać, a miłość
miłością, to gęby się nią nie nakarmi, ale przekonali my się, że i syn, i
synowa głowy mają nie od parady, a robotne oboje jak pszczółki. Że my syna
dobrze wychowali, to ja wiem o tym najlepiej i jestem z niego dumna, ale że z
Jagodą będzie podobnie, to się zdziwiłam, bo, panie, ona z domu dziecka,
sierota, biedna i skromna; kto tam ją miał do porządnej pracy przysposobić, a
że chowana w mieście, to nie mieliśmy pewności, czy się do chłopskiej pracy
nada… i nadała się. Minęły lata, postarzeliśmy się i gospodarstwo przeszło w
młode ręce.
21.
Kartkuję „Patologię
normalności” Fromma i „Socjologię kultury” Wendy Grinswold.
Poprosiłem o kawę.
Antonina przyniosła mi też parę kawałków drożdżowca z kruszonką.
Zerka przez moje ramię
na otwartego Fromma.
- Czyta? Jakaś mądra
książka. To ja też sobie przyniosę, „Lalkę”, Joasia pożyczyła z biblioteki. Mamy
swoją, ale ta pożyczona napisana jest większymi literami.
Uśmiecham się. Słownictwo
gospodyni jest bardzo dosadne - trochę w nim wiejskiego żywiołu ale też indywidualności.
Przypominam sobie, że
przydzielono mi grupę do ćwiczeń z socjologii kultury i z tego tez powodu
sięgnąłem po Wendy Grinswold. Teraz to właściwie nie jest mi już ona potrzebna.
Antonina wodzi
wskazującym palce po linijkach tekstu. Widzę, jak podczas czytania porusza
ustami. Tak oto weranda zamieniła się w czytelnię.
Kot staje na tylnych
łapach, przednie opiera o uda kobiety. Dopomina się o swoją porcję mleka,
myślę. Antonina odkłada na chwile czytanie, wstaje od stołu, przechodzi do
sieni, wraca z miska wypełnioną mlekiem, stawiając ja na brzeżku schodka
werandy, wraca do czytania.
Kot chlipie dostojnie,
wzbudzając w mleku łagodne fale.
Mleko, znów to mleko, pomyślałem.
22.
Kazimierz nazywany
przez Antoninę Kaźmierzem nie wracał.
- Już tam, panie,
spotkał się z Wilczyńskim i Antkiem, co księżą łąkę dzierżawi. Oni tak zawsze
jak się zejdą na pastwisku, to pół dnia gadanie i gadanie, a przy tym dużą
flaszkę gronowego wina wypijają. Ciekawam, na którego dzisiaj wypadło, aby iść
do spółdzielni. Pan powie, krowy pasają, a to pierwsi gospodarze we wsi byli, i
Wilczyński i Antek. Tak jak my ziemię młodym przepisali, ale tylko my z
Kaźmirzem mamy jedną krówkę, Antek ma cztery a Wilczyński sześć - obaj
europejskie, znakowane - wyjaśnia Antonina, odrywając się na chwile od czytania.
Wsunąłem się w oparcie
wiklinowego fotela, przymknąłem oczy i nawet nie poczułem, jak Fromm zsunął się
z blatu stołu, odbił o moje kolano i zamknąwszy się uderzył z hukiem o
drewnianą, pociągniętą bejcą podłogę werandy.
[30.10.2018, Roissy en
France, we Francji]
Ciekawe są te krótkie historie, niby proste, a ile w każdej treści...
OdpowiedzUsuńJakże wymowne są te miniaturkowe obrazki. I uczą, i snują refleksje, bo myśli człecze zawsze w bok odbiegają.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Syn naszych sąsiadów z rodzinnej wioski też miał na imię Kazimierz, ale jego matka, poznanianka, mówiła Kaźmirz i dlatego Twój tekst przypomniał mi bardzo dawne czasy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.