3.
Weronika czekała na niego przy kuchennym stole, czytając którąś część powieści w odcinkach, jakie wycinała z codziennej gazety. Sączyła bardzo mocną herbatę, ulung czy cejlońską, a nocna lampka postawiona pośrodku stołu sączyła owalny jasny punkt, w którego orbicie znajdowały się gazetowe kartki powieści. W kuchni było przyjemnie, gdyż oszczędne acz wyczuwalne ciepło dobywało się z żeliwnych płyt kuchni rozgrzewanych przez częste dorzucanie do paleniska drew lub drobnych kawałków węgla. Czekała na Adama i w chwili, gdy pojawił się w drzwiach do kuchennego pomieszczenia, od razu wyczuła, że sobie popił, zwłaszcza gdy przeszedł parę kroków od progu do stołu, przy którym zasiadł dosyć opornie.
- I pan, Adamie, który nie pija alkoholu w większych ilościach – zawyrokowała stara kobieta – tak się pan doprawił… zrobię mocnej kawy, co?
Pokiwał głową w taki sposób, jakby godził się na wszystko, co przekaże mu kobieta. Podgrzewała wodę i niezależnie od tego wsypała do szklanki dwie pełne łyżeczki brunatnego proszku.
- Jaki był pogrzeb? - zapytała stojąc przy kuchni po uprzednim przegrzebaniu pogrzebaczem zarzewia, co od razu przyspieszyło proces wrzenia w czajniku.
- Piękny – odparł i natychmiast zamyślił się, uznając że nie powinno się w taki sposób określać ceremonii pogrzebowej. - Ludzi nie było tak wielu, ale za to wszyscy sąsiedzi i ci, którzy mieszkają przy głównej ulicy pojawili się i w kościele, i na cmentarzu. Widzi pani, tylko nie było nikogo z rodziny.
- Podobno nie miał bliskich - wtrąciła Weronika.
- Podobno, chociaż mówi się, że był skłócony z rodziną, że wydziedziczył tych, którzy byliby ewentualnymi spadkobiercami, ale to chyba nieprawda, bo notariusz dokonywał cudów, aby znaleźć jakiegoś pociotka. Prawdopodobnie wszyscy wymarli.
- Nie byłam, bo wie pan jak u mnie z tym stawem biodrowym; czasami się odzywa tak jak dzisiaj.
- Rozumiem. Powinna pani zdecydować się na tę operację. Położyłem na grobie nasz wspólny wieniec. Było tam napisane pani nazwisko.
- To miłe z pana strony, zwłaszcza, że się nie dołożyłam. Współczuli tej śmierci?
- Owszem, słyszałem, jak go wspominają. Szanowany był. To na pewno mogę powiedzieć… i zgodny, z nikim nie zadzierał...
- Jakoś sobie daję radę z tym biodrem. To taka moja pogodynka. Tym razem prognoza będzie pozytywna. Idzie na prawdziwą wiosnę.
- Oby. Ksiądz pięknie mówił. I w kościele, i na cmentarzu – kontynuował Karski.
- Proboszcz?
- Nie, ten stary ksiądz, co to go władze kościelne przytuliły do tej parafii, którą zarządzał przez ostatnich dwadzieścia lat.
- Dobrze, bo ten młodszy jeszcze nie dorósł do funkcji proboszcza. O, widzi pan, zalewam kawę wrzątkiem. Przynajmniej zjadł pan dobry obiad?
Przyniosła kawę na stół, posłodziła dwoma łyżeczkami i dolała też wrzątku do swojej herbaty.
- Nie powinien pan pić, ale wiem, że jest panu trudno. Ale chyba to już ostatni raz, prawda?
- Ostatni – zapewnił.
Mieszał tymczasem kawę i dmuchał na gorącą taflę pachnącego napoju od czasu do czasu, aby troszeczkę ostygła.
- Ostatni raz, bo trzeba doprowadzić do finału tę sprawę z Jaworską i jej dziećmi. Sprawa odbędzie się w czwartek, więc za parę dni. Fotograf był?
- Tak, zaraz potem, jak pan poszedł na pogrzeb. Zrobił zdjęcia tego pokoju. Farba już wyschła. Był zadowolony.
- Na jutro zaprosiłem panie z pomocy społecznej. Ich opinia będzie w sądzie ważna.
- Oby się udało, panie Adamie. Trzymam kciuki i mogę zaświadczyć, że jakby co, to pomogę przy tych dzieciach, a i obiady będę gotować. Może mnie pan też podać za świadka.
- Porozmawiam z adwokatem. Może rzeczywiście pani słowo się przyda.
Weronika zagięła róg ostatniej kartki, jaką czytała, a następnie cały plik kartek (Adam zerknął na pierwszą stronę – „Emancypantki”) schowała do szuflady. Zamyśliła się, po czym wypiła łyk herbaty, wciąż mocnej, choć dolała gorącej wody.
- Bardzo dobrze pan zrobił, przyjmując Jaworską z dziećmi – stwierdziła.
- Póki nie ma wyroku sądu, trudno mówić, że plan się powiódł – odparł zachowując rezerwę w głosie.
- Jakże może zapaść wyrok inny niż ten, który pozostawi dzieci przy matce. Będzie miała dobre warunki w tym największym pokoju, który pan dla nich przeznaczył. Sędziowie to też ludzie, co?
- Też na to liczę, że obędzie się bez dodatkowych ceregieli. Tamto mieszkanie to ruina zdewastowana przez tego alkoholika, jej męża, a tutaj będzie miała świeżo wyremontowane, większe, no i zaraz po sprawie zamelduję ją z dziećmi. Rozmawiałem już o tym w urzędzie miejskim.
Sprawa wyglądała tak, że mąż Jaworskiej tak często nadużywał alkoholu, że doprowadził żonę do rozstroju nerwowego, a i tak najgorzej miały dzieci, często zaniedbywane, bo jakże mogła się nimi przykładnie zajmować, kiedy mąż bił ją gdzie popadnie. Wprawdzie matka Jaworskiej pomagała w wychowaniu Jacka i Kariny, prowadzała do szkoły na zmianę z panią Eweliną, która nie chciała się pokazywać w szkole po takim pobiciu. Ośrodek pomocy społecznej założył sprawę przeciwko Jaworskiemu, ale gdyby nawet doszło do eksmisji ojca – bandyty, to pozostawał problem wychowania dzieci i mieszkania, które praktycznie nie nadawało się do użytku. Dziećmi teoretycznie mogła się zajmować babka, ale i u niej nie było właściwych warunków do życia – ciasnota i brak podstawowych wygód. I właśnie wtedy, jeszcze za życia Konarskiego pojawił się Adam, który zapoznawszy się z całą sytuacją przystąpił do działania, wyremontował pokój na piętrze i wynajął mecenasa, który obiecał pomóc w tym, aby przede wszystkim nie oddano Jacka i Karinę do domu dziecka, i aby sąd zgodził się na przeprowadzkę Jaworskiej do domu po Kornackim, podówczas już należącym do Karskiego. Jaworska wreszcie się ogarnie i powróci do pracy ekspedientki w osiedlowym sklepie, babka dzieciaków może przychodzić, a Weronika gotować będzie posiłki dla dzieci. Za takim rozwiązaniem optował Adam i chyba było to jedyne możliwe rozwiązanie problemu. Adam, prawdę powiedziawszy, miał wątpliwości, czy realizacja jego planu, zdecydowanie zaakceptowana przez panią Jaworską, powiedzie się, choć adwokat zapewniał, że stanie się to po myśli Karskiego i tak bardzo był tego pewien, że przedstawił sprawę jasno:
- Jeśli odbędzie się tylko jedno posiedzenie sądu, do tego korzystne dla pani Jaworskiej, nie wezmę ani grosza za prowadzenie sprawy.
Nastąpiła dłuższa chwila milczenia, podczas której dopijali: on swoją kawę, a Weronika herbatę.
- Ja to się już położę – powiedziała Weronika – i panu też radzę. Aha była młoda pani z domu kultury i kazała panu przekazać, że zarezerwowała panu jeszcze tydzień urlopu. Oni tam wiedzą, że musi pan być wykończony po tym wszystkim.
- Pójdę tam jutro i podziękuję – odparł.
W innych okolicznościach nie brałby urlopu i o niego nie prosił, ale towarzyszenie konającemu człowiekowi oraz remontowanie mieszkania niemal jednocześnie naprawdę zaciążyły na jego psychicznym i fizycznym zdrowiu.
Wstał od stołu i chociaż nie był senny, gdyż przespał swoje w karczmie, postanowił zgodzić się z kobietą – prześpi się jeszcze raz i po ludzku, pod kołdrą, a był przekonany, że Weronika przygotowała mu pościel.
- Panie Adamie…. Takie jeszcze pytanie…
- Słucham!
- Nie wyrzuci mnie pan z mieszkania… ja tak niby się przymilam, mówię o tym, co będę robić, ale…
- Niech pani nie opowiada głupstw. Z jakiej racji miałbym panią usunąć z tego mieszkania? Co też pani opowiada?
- No bo widzi pan. To sam Kornacki zaproponował mi ten pokoik graniczący z kuchnią, a teraz pan jest właścicielem.
- Proszę mnie nie dręczyć. Znaleźliśmy się tutaj na tych samych warunkach, a zatem, gdybym miał zamiar rozstać się z panią, musiałbym jednocześnie sam siebie usunąć z tego domu.
[02.12.2024, Toruń]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz