ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

07 października 2019

IDĄC -1- (szkic)

Przechodzę  na drugą stronę ulicy. Asfalt błyszczy jeszcze po przedpołudniowym deszczu. Pod podeszwami jesiennych botków kobiety wychodzącej z pasmanterii mieszczącej się w suterenie jednej z kamienic szeleszczą niezdarnie odgarnięte spod klonów, zbrukane wilgocią liście. Kobieta podchodzi do krawężnika, ociera buty (wysokiej klasy, skrojone porządnie, z cholewkami powyżej smukłych kostek) i kieruje się w moją stronę. Nie poznaje mnie, a ja wcale jej tego nie ułatwiam, nawet odwracam głowę, przesuwam się mimo z oczami zwróconymi na piętro kamienicy usytuowanej po mojej lewej stronie - tam jakaś krzątanina na balkonie.
- Przykryj garnek, a najlepiej dociśnij przykrywkę połówką cegły... tam jest, rozejrzyj się.
To głos kobiety. Zwolniłem. Mężczyzna w szlafroku wykonuje dokładnie jej polecenie, potem zapala papierosa. Pozostanie na balkonie do czasu, aż poczuje w palcach żar peta.
Idę coraz wolniej, idę jakbym nie wiedział dokąd i w jakim celu. Włączyłem automatyczny chód. Nie przeszkadza mi nasączony wilgocią ziąb; pomaga pusty chodnik wyłożony w dalszej części mojej bezcelowej drogi nierównymi taflami betonowych płyt. Przemieszczam się w taki sposób, jakby nie zależało mi na dotarciu dokądkolwiek, ale przecież wiem, że Baśka na mnie czeka; może nawet bardziej niż na mnie, czeka na forsę, której nie targam z sobą, bo znów ten skurczybyk mi nie zapłacił. Miałem dostać w piątek, a nie wiem, czy otrzymam ją we wtorek. Baśka nie będzie tak długo czekała, ale o to mniejsza - sam nie mogę czekać; obiecałem Bartkowi kino, no i w końcu mieliśmy z Baśką zapełnić lodówkę.
Mogłem się oczywiście zbuntować o brak wypłaty tej kasy, ale pomyślałem sobie, że jeżeli zrobię awanturę, jak najbardziej słuszną, to może mi w ogóle nie zapłacić, bo wie, że jestem od niego zależny, zależny od jego pieniędzy i humoru. Niedobrze jest być od kogoś zależnym, ale nie mam wyjścia. Jeśli powiadam, że nie mam, to nie mam i nie pitol mi facecie z reklamy (przechodzę akurat obok plastykowej tablicy z przytwierdzonym do niej plakatem), że mogę wszystko, jeżeli będę miał chęci i zapał. Takie gadki możesz uskuteczniać dzieciom z podstawówki, pomyślałem patrząc się na roześmianą twarz faceta w przepisowo skrojonym ciemnobłękitnym garniturze.
Idę zatem dalej, donikąd, zahipnotyzowany bezsensownym tłumaczeniem się mojego szefa, majstra murarskiego, wyjaśniającego mi w sposób wyjątkowo obły, skąd wzięła się zwłoka w wypłaceniu mi tygodniówki. 
Na rogu Lipowej i Świętojańskiej widzę powtarzający się od wielu dni obrazek: wciśnięta w podproże bramy kobieta siedzi na wędkarskim krzesełku; przed nią kawałek brezentu, na którym spodziewa się ujrzeć monety z orzełkiem na piersi. Dzisiaj kobieta ubrana jest w ciepłą kurtkę, a z jej nóg zwisa wełniany pled, który ma ją chronić od chłodu. Czy chroni? Nie podejrzewam. Jest zbyt zimno i wilgotno, a zanosi się na to, że jeszcze przed wieczorem sponad miasta znikną niżowe, ocierające się o kościelną wieżę na rynku chmury, nadciągnie lepki północny wiatr i temperatura zbliży się do zera. Ileż można tak siedzieć w bezruchu, siedzieć i liczyć, że w sobotnie popołudnie ulice starej części miasta zaludnią się przechodniami? Widocznie cierpi na brak gotówki bardziej niż boi się narazić swój organizm na wyziębienie. Pamiętam, że przed paroma dniami rzuciłem monetę na jej brezentową tacę. Dzisiaj nie mam gotówki, nie mam na papierosy, w ogóle nie mam przy sobie złamanego grosza. Gdybym miał... mijam ją przyspieszając kroku - skłania głowę, zdaje się mnie pozdrawiać... gdybym miał, położyłbym na brezencie banknot, może dwa, ale wtedy powiedziałbym do niej: wstań i idź tam, gdzie na ciebie czekają... może dzieci, chora matka, a może twój niezaradny mąż, zapijaczony mężczyzna, który wysłał cię na żebry. Mimo wszystko otworzyłbym portfel i wysupłał parę banknotów. Ale że nie mam przy sobie grosza, cała ta moja hojność, gotowość do wyświadczenia przysługi tej kobiecie istnieje jedynie w teorii i może być postrzegana jako fantazja człowieka, któremu zachciało się współczuć komuś, kto wymaga przynajmniej doraźnej pomocy.
(...)

[07.10.2019, Dobrzelin]

8 komentarzy:

  1. Idąc - widzi się i obserwuje cały czas. Chyba nawet dużo lepiej niż gdy się siedzi.
    Rozumiem, że nowy cykl?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, taki spacer dobry jest na niepogodę nastrojów i na sytuacje bez wyjścia...

      Usuń
  2. Lubię i chodzę dużo, wiele ciekawych rzeczy można zaobserwować.
    Dziś nawet dzieciom z podstawówki nie wciśniesz kitu, że bez kasy można wszystko, byle mieć zapał...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, tak obserwatorką jesteś świetną... ja też się staram... czasami nie wychodzi...

      Usuń
    2. Zawsze wychodzi, podziwiam także Twój zmysł wczuwania się w psychikę kreowanych postaci, to prawdziwa mądrość życiowa...

      Usuń
    3. Gdyby tak, Jotko, tę prawdziwą mądrość życiową prezentowaną w fikcyjnej scenerii, udało się przenieść do rzeczywistości, byłbym, kto wie, czy nie najszczęśliwszym z ludzi. Pocieszam się tym, że zgodnie z podtytułem tego bloga, prawdziwe "życie jest fikcją"...

      Usuń
  3. Chodzić uwielbiam, nawet długo bez zmęczenia🏃
    Pozdrawiam serdecznie na miły jesienny czas 🌞🍁☕😀

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... coraz mniej chodzę... spacer uzupełniam wyobraźnią... pozdrawiam nocną porą...

      Usuń