CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

13 marca 2023

ZAPISKI Z CZASÓW DYKTATURY (869) KLUBOKAWIARNIA.

 

Stacja Komorów - klubokawiarnia


869.

Bet poruszyła temat kawiarni, a ściślej uznała, że zagadnienie dotyczące klubów i kawiarni warte jest wspomnienia; ba, nawet zasugerowała, abym skreślił jakiś tekst na jej blogu, co mogłoby być pretekstem do przedstawienia wspólnego poglądu w omawianej przez nas sprawie; rozumiem też, że chodziłoby może także o to, aby do dyskusji włączył się ktoś ze znajomych. Nadto Pani Mrówka Wędrowna, jak się sama nazywa, zwróciła uwagę, że tytuł mojego bloga ma cokolwiek wspólnego z owym tematem, którego dwa bliskie sobie człony to „klub” i „kawiarnia”. Nie mylisz się, Bet. Nieprzypadkowo nazwałem „kawiarenką” tę wirtualną przestrzeń, którą wydarłem blogowej przestrzeni made in Google.

Jaki jest inny powód, dla którego powstała kawiarenka, „inną razą”, a teraz na początek słów kilka o wspomnieniach związanych z zacnymi klubem i kawiarnią (w tym miejscu dodałbym i cukierenkę).

Na początek powiem, że nie nazwę siebie stałym, a nawet częstym gościem kawiarni w czasach, które, jako owe kawiarenki „odpłynęły”. Owóż będę tu miał na myśli zaledwie dwa miejsca (cukierenki na ten czas nie liczę) zakotwiczone w moim dzieciństwie. Pierwsza to klubokawiarnia w mojej rodzinnej miejscowości; druga zaś zlokalizowana jest w znanym przecież i, jak sądzę, kochanym przez Bet Krakowie (ciekaw jestem, czy drogą dedukcji Pani Mrówka Wędrowna odgadnie, o jaką kawiarnie mi chodzi).

Ale ruszmy w końcu z kopyta!

Swoje najpiękniejsze, dziecięce, a potem wczesno-młodzieńcze lata spędziłem w osadzie, miejscowości, której znajdowała się (i jeszcze, chwała Bogu, znajduje) cukrownia. Owe czasy tak były urządzone, że przy cukrowni znajdowały się: przychodnia zdrowia, sala przeznaczona na tańce, imprezy choinkowe i noworoczne, gdzie również wyświetlano filmy i próbowano wystawiać przedstawienia; było tam też boisko sportowe z niewielkimi trybunami, dom kultury – w nim biblioteka, sale mieszczące orkiestrę dętą oraz – na górze, znaczy się na pierwszym piętrze – klubokawiarnię – salę przestronną, ze stoliczkami, ladą, za którą pani lub pan sprzedawali herbatę, kawę, „płynny owoc” – niegazowany, najczęściej jabłkowy lub jabłkowo-miętowy napój o znakomitym smaku. Oferowano tak także ciasteczka i lody, także codzienną i tygodniową prasę; na tygodniki typu „Przekrój”, „Panorama” czy „Dookoła świata” można było składać zamówienia. Użyczano w mojej klubokawiarni wszelkiego rodzaju gry planszowe dla dzieci i dorosłych, tudzież powodzeniem cieszyły się karty. Dorośli grali w brydża lub w szachy. Przychodziło się do klubokawiarni w każdy dzień tygodnia, a niektórzy ze stałych bywalców zachodzili tutaj także w czasie rozgrywek piłkarskich, seniorów i juniorów, albowiem z okien klubokawiarenki widać było boisko piłkarskie oraz że można było wyjść na taras.

Przychodziłem w to miejsce głównie z mamą, choć zdarzało się, że i z tatą, choć ojciec – miłośnik wędkarstwa, często spędzał czas nad stojącą wodą licznych stawów. Dzisiaj, po latach, śmiało mogę powiedzieć, że ukulturalniałem się w tej klubokawiarni, czytając przeznaczone dla mojego wieku tygodniki, popijając jabłkowy napój, spożywając ciasteczka; czasami grałem z mamą w chińczyka lub w warcaby czasem też do naszego stolika przysiadały się znajome mamy – wtedy przysłuchiwałem się rozmowom prowadzonym wokół mnie lub też zagłębiałem się w lekturze „Świerszczyka” lub „Płomyczka”, a żegnając się z klubokawiarnią zahaczaliśmy jeszcze o bibliotekę, aby wypożyczyć coś do poczytania.

Tak było… a jak jest???

Nie ma niczego z tego, co wymieniłem. Nie ma nawet boiska. Nie ma drużyny sportowej, ani całego obiektu (sprzedany); nie ma przychodni, sali taneczno-kinowej, nie ma też domków wczasowych nad jeziorem, gdzie jeździło się na wakacje w lecie. Mamy natomiast wolność, radosnego prezydenta, mieliśmy od groma premierów i posłów… ale klubokawiarni nie ma.


Istotą i zasadą obowiązującą w niniejszym kawiarnianym blogu jest to, że cokolwiek w nim piszę jest do wzięcia za darmochę. Wszelkie prawa własności co do zamieszczanych w kawiarence treści z chwilą pojawienia się na tym moim blogu, przechodzą na czytających, a zatem, Bet, możesz korzystać z ukazanych treści do woli, nie podając nawet informacji o tym, kto jest autorem tego i wszystkich pozostałych wpisów.


[13.03.2023, Toruń]

8 komentarzy:

  1. "Kup dziewczynie owoc w płynie" - tak brzmiał jeden z pierwszych sloganów reklamowych! Chyba nawet wyprzedzał reklamę prusakolepa:))
    Dziękuję za poświęcenie mi tyle uwagi w jednym poście:)
    Teraz zgaduję która to Twoja ulubiona kawiarnia w Krakowie: To musi być lokal z tzw wyższej półki biorąc pod uwagę poziom intelektualny dawnego konsumenta. Typuję Jamę Michalika lub Kawiarnię
    Literacką ewentualnie "U Noworola"?
    Wracając do Klubokawiarni - słusznie zauważasz, że Duże Zakłady Pracy tworzyły swoiste centra kulturalno-oświatowo-rekreacyjne. U mnie było podobnie w Fabryce Sody Solvay.
    Nad wykorzystaniem Twojego tekstu zastanowię się bo świta mi koncepcja rozszerzenia tematu kawiarnianego:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No przecież musiałem Cię wymienić za taki świetny i inspirujący post. No właśnie, w nowych czasach zapomina się o tym, że w owych czasach państwowe zakłady płaciły może i niewiele (ale nie wszystkie, o nie!!!) to jednak pomimo swego "ubóstwa" liczyły się z pracownikami i och potrzebami. Prawda, że nie podróżowano nagminnie na riwierę francuską czy włoską, nie spędzano, tak często jak to jest obecnie, wczasów w Hiszpanii, ale firmy posiadały własne ośrodki turystyczne, często wymieniano się nimi, tak, że można było jechać nad jeziora, góry czy morze; też przecież jeżdżono do Bułgarii czy Jugosławii... o tym się nie mówi, gdyż narracja jest taka, że w PRL-u wszystko było BE.
      Pierwsza odpowiedź się liczy - zgadłaś - była to Jama Michalika, a o tym napiszę "inną razą". Pozdrawiam.

      Usuń
  2. Cos na kształt klubokawiarni powraca, u nas sa lokale, gdzie organizuje się występy artystyczne. Była kawiarnia o nazwie "Inspiracja", w której odbywały się mini wernisaże i spotkania literackie, ale chyba nie przetrwała...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację, instytucja klubokawiarni powraca i między innymi dlatego umieściłem na poście zdjęcie z ponoć istniejącej klubokawiarni. Natomiast przyczyna, dla której tego typu instytucja kulturalna zagrożona jest upadkiem, to przede wszystkim koszty. W klubokawiarni, o której piszę nie było alkoholu. Sądzę też, że i w obecnych tego typu miejscach, może poza dobrym winem, nie powinno być alkoholu. Choćby takie gazety i czasopisma, które wydają się być w klubokawiarni obowiązkowe - toż prenumerata wielu z nich kosztuje krocie, a np. telewizor - też trzeba płacić abonament i haracz dla ZAiKSu, a wynajem lokalu, bo przecież prywatne firmy wolą co pół roku organizować alkoholowe spędy dla pracowników, aniżeli prowadzić systematyczna działalność kulturalną...

      Usuń
  3. I ja chodziłam do takiej klubokawiarni ale nie w Warszawie tylko w małej wiosce Czersk kolo Gory Kalwarii. Mieszkala tam moja najlepsza koleżanka Krysia do której przyjeżdżałam często na weekendy. I ona mnie do tej klubokawiarni zabierała bo była dumna że coś takiego na poziomie jest w jej wiosce. Piłyśmy tam pyszna herbatkę i czytałyśmy gazety o sluchalysmy jak śpiewa zespól młodzieżowy....Do dzisiaj to z koleżanką wspominamy...ostatnio wczoraj na jej imieninach...
    Stokrotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo ciekawa opowieść. My, spoza wielkich miast tak mamy - pokazujemy gościom, co wydaje się nam najciekawsze w naszej okolicy, choć przecież w stolicy możliwe, że jest więcej takich przybytków kultury.

      Usuń
  4. Lezka w oku mi się zakrecila u Bet i u Ciebie na wspomnienia.Byłam pewna tej pięknej Jamy Michalika.Moze kiedys siedzielismy przy sasiednich stolikach. ?Moim i przyszłego męża ulubionym miejscem był malutki Fafik na Siennej w piwnicach.Niestety tez dawno odebrany przez zakonnice .Ostatnio sklep sportowy.Piękne wspomnienia z Twojej klubokawiarni.Były wtedy takie miejsca w różnych miasteczkach i biblioteki otwarte podczas wakacji.Pozdrawiam Marta uk

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No bo jeśli Kraków, to przecież że Jan] a Michalika. Ja bywałem w Krakowie głównie latem, tak mniej więcej na przez dwa tygodnie i za "moich" czasów atrakcją dla mnie była też wizyta w teatrze STU - chyba jedynym w Krakowie, który czynny był w lipcu. Pozdrawiam serdecznie!!!

      Usuń