- Jan, gdzie oni
wszyscy się podziali?
Zorientowała się
poniewczasie, że zbyt wyogromniła liczbę dzisiejszych, bardzo porannych gości.
Wchodząc do kuchni w bordowym szlafroku w granatowe podłużne pasy, chciała
zapewne nadać rangę swojemu wyglądowi. Ten szlafrok z frotte naprawdę wyglądał
okazale i podkreślał jej całkiem niezłą, jak na jej wiek, figurę.
- Pani Maria zapewne jeszcze
się kąpie i niebawem zejdzie na śniadanie. Pan August z kolei wybrał się na
grzyby - odparł zapytany.
- Jan, przecież on nic
nie wie o naszych lasach. Nie wie, gdzie szukać grzybów.
Zwykle mówiła do niego
„Jan”, choć nie brzmiało to gramatycznie. Takie tytułowanie wydawało się jej
bardziej poważne, od powiedzenia do niego „Janku”. Owszem, gdy byli sami,
odnosiła się do niego z większą poufałością, ale teraz, przy gościach
(spodziewała się ich w kuchni na śniadaniu) jakoś nie wypadało nazywać go
zdrobniale.
- Powiedziałem mu,
gdzie ma ich szukać. Był bardzo zdeterminowany.
- Zobaczysz, że nasz
August jeszcze się zgubi. To w końcu mężczyzna z miasta.
- Miejmy nadzieję, że
nie.
Usiadła przy stole
nakrytym na dwie osoby: półmisek z wędliną i serem, talerzyki z dżemem, masłem
i miodem, musztarda, chrzan i majonez, w koszyku chleb i bułki, i puste
talerzyki i kubki na kawę.
- Natrudziłeś się -
zawyrokowała.
- Oj nie, to pani
Wala. Mnie pozostało usmażyć jajecznicę oraz podać gorącą kawę.
- Walentyna? A gdzież ona
jest?
- Nie wie pani?
Dzisiaj piątek, jest w kościele.
- No tak,
rzeczywiście, zapomniałam. Ale czy możesz mi powiedzieć, dlaczego nie ma
nakrycia dla ciebie? Bo że August zjawi się znacznie później, rozumiem. Nic nie
jadł?
- Poprosił tylko o
kawę. Zrobiłem i po udzielonym mu instruktażu poszedł na grzyby. A ja, pani
Jadwigo, zjem później u siebie.
- Jan, tak nie można.
Nie jesteś służącym (pani Walentyna również nią nie jest). Wyjątkowo zgodziłam
się na to, żebyś na czas odwiedzin zamieszkał dwie noce w letniaku, ale
absolutnie żądam od ciebie, abyś towarzyszył nam przy posiłkach. Już nie słyszę
wody… pewnie Maria zaraz zejdzie na dół, a ty, kochany, skrój więcej wędliny i
nakryj dla siebie.
Zrobił to, a w
międzyczasie postawił wodę na kawę. Jadwiga siedziała na swoim miejscu przy
kuchennym oknie, obserwując Jana, to znów spoglądając przez okno na ogołocone w
połowie z liści kasztanowce osiadłe tu przed laty przy wiejskiej drodze.
- A może ugotować pani
jajka na miękko… lubi pani?
- Nie, dostosuję się
do dzisiejszego jadłospisu Walentyny i twojego. Wiesz przecież, jak lubię twoją
jajecznicę na boczku, z drobniutko pokrojoną cebulką.
- Pomyślałem sobie, że
jajecznica za tłusta dla pani…
- Wiesz, że nie
przesadzam z dietą. Mój organizm łatwo spala tłuszcze, a do tego nie wypada,
aby mój gość dostał na śniadanie coś innego niż my, prawda?
- Pani jak zwykle ma
rację.
Skroił jeszcze jedną
cebulę i wyjął z lodówki trzy dodatkowe jajka. Wydawało im się, że słyszą
dobiegającą z góry krzątaninę w gościnnym pokoju - znak, że Maria niebawem się
pojawi.
- Jan, może jednak bez
tej „pani”, dobrze? Ja również obiecuję, że będę mówiła na ciebie „Janku”.
- Ale gości?
- Nie przejmuj się
tym. Wiesz, że Maria i ja jesteśmy rówieśniczkami? Ona ze stycznia, a ja, nie
mówiłam ci, urodziłam się pierwszego kwietnia, dobre, co? Jesteśmy koleżankami
z jednej ławy. To emerytowana nauczycielka, nie mówiłam ci?
- Mówiłaś, Jadwigo.
- O, tak, znacznie
lepiej, Janku. Te nasze starodawne przyjaźnie… Kto mi jeszcze pozostał. Oprócz
Wojtczaków, Zatorscy… ich też zaprosiłam, będą jutro i Nowaczykówna, najmłodsza
z nas, dwa lata młodsza, mieszkałyśmy w jednej kamienicy… źle się z nią obeszło
życie, została sama jak ten palec, a była z nas najładniejsza i wydawać by się mogło,
że kto jak kto, ale ona to na pewno sobie kogoś znajdzie, a tymczasem… pamiętaj
pojechać po nią na stację na ten osiemnasta czternaście. Niezawodnie
przyjedzie.
- Pamiętam. Syn też
się zjawi z synową?
- Z partnerką -
poprawiła. - Nie wiem, czy na niego można liczyć. On wciąż taki zaganiany,
nieustatkowany. Goni go po świecie - jakieś spotkania, mityngi, angażuje się
społecznie, protestuje, tak jakby nie zdążył pożegnać się z młodzieńczym
wiekiem buntu. Może dlatego, że miałam go, kiedy dobiegałam czterdziestki, nie
sądzisz? Tyle wcześniejszego starania i dopiero w wieku 39 lat doczekałam się
syna, nieprawdopodobne, prawda?
- Mówią, że dzieci
urodzone przez kobiety w późnym wieku - zawahał się - są inteligentniejsze. I
to w przypadku Adama jest szczera prawda. Lubię z nim rozmawiać. Przegadaliśmy
z sobą wiele nocy.
- To prawda, Adaś jest
inteligentny, ale taki jakiś nieżyciowy. Mam to na myśli, że w ogóle nie
interesują go nasze chłodnie, a to przecież wciąż niezły interes. A’propos
chłodnie, będą pod należytą opieką przez te dni?
- Oczywiście, Jadwigo,
na Sajkowskiego można liczyć, ale w razie czego jestem pod telefonem i w każdej
chwili stawię się na miejsce, chociaż ruch zacznie się od wtorku, podejrzewam.
Na ten dzień mamy przewidziane wysyłki i dostawy.
- Skoro tak mówisz, to
bardzo dobrze. Chciałabym, abyś był cały czas przy mnie.
Zaskrzypiały schody.
Delikatnie. Maria była wątłej postury, szczuplutka, prawie taka sama jak wtedy,
gdy była nastolatką. Schodziła na dół zwinnie i bezszelestnie, a wchodząc do
kuchni promieniowała uśmiechem. Ubrana w lekką, błękitną sukienkę z białym
kołnierzykiem i wcale wydatnym dekoltem, sprawiała wrażenie młodszej, niż
wskazywałby na to jej wiek.
- Ależ zgłodniałam po
kąpieli - rzuciła na powitanie. - Nic nie zmieniłaś w tym pokoju od pięciu lat,
kiedy u ciebie ostatnim razem byłam, Jadziu.
Podeszła do stołu,
ucałowała gospodynię i siadła obok niej.
- Mario, to Janek,
moja prawa ręka, najserdeczniejszy mój przyjaciel, mężczyzna bez którego nie
wyobrażam sobie życia - mówiąc to Jadwiga spojrzała zawadiacko w stronę Jana,
na którego twarzy pojawił się z nienagła rumieniec.
- A to my się już
znamy. Pan Jan zdążył się nam już przedstawić, gdy podjechaliśmy pod dom, zanim
jeszcze zeszłaś przywitać się ze mną i Augustem.
Jan i Maria skłonili
się sobie, Jan zdejmował z ognia czajnik i wlał wrzątek do kubków z
rozpuszczalną kawą.
- Jaka ja byłam senna,
schodząc do was. Sądziłam, że zaprowadzając was do pokoju, wykąpiecie się i
prześpicie po długiej podróży, a zejdziecie dopiero na śniadanie.
- No widzisz, też tak
myślałam, ale Augusta ciągnęło do lasu. Pan Jan zrobił mu szybko kawę i mój mąż
powędrował z koszem na grzyby. Ostatnie dni były ciepłe i wilgotne, więc może
uda mu się to grzybobranie.
- Z pewnością się uda,
o ile nie zabłądzi. Nasze lasy są wystarczające na to, aby się w nich
zawieruszyć.
- Pani wypije z
mleczkiem? - zapytał Jan stawiając przed kobietami kawę.
- Z rana proszę
bardzo.
- Tu jest dzbanuszek.
Jan wskazał na
niewielkie, kremowe naczynie z dzióbkiem zalane prawdziwym, tłustym wiejskim
mlekiem wprost od krowy i wrócił do gazowej kuchenki, aby przysmażyć boczek z
cebulką, a potem wbić na patelnię przygotowane jajka.
- Taki mężczyzna to
prawdziwy skarb, Jadziu. Mój też czasami robi mi śniadaniowe, a czasami i
obiadowe niespodzianki, ale widzę, że pan Jan obraca się w kuchni, jakby
spędzał w niej całe godziny.
- Marysiu, Janek jest
domownikiem. Zapewniam cię, że jest wyśmienitym kucharzem, ale przede wszystkim
przyjacielem, a to, że przygotowuje dla nas dzisiejsze śniadanie, jest wyrazem
tego, jak dobre ma serce, wiedząc przy tym, że wczesny poranek nie jest dla
mnie najszczęśliwszą porą na krzątanie się po kuchni. A prawdę powiedziawszy,
mistrzynią kuchni w naszym domu jest pani Wala.
- O tak, pamiętam
panią Walę. Przygarnął ją Piotr, o ile pamiętam. Mieć taką pomoc domową to
skarb.
- Marysiu, w tym domu
nigdy nie było służących. Owszem, Piotr swego czasu ściągnął do nas panią Walę,
kiedy to odszedł od nas stary proboszcz, a z nowym nie mogła dojść do
porozumienia. Walentyna zamieszkała u nas na prawach domownika. To mimo
wszystko duży dom, zbyt duży był wtedy, gdy żył jeszcze Piotr, a już
bezsprzecznie za wielki, kiedy pozostałam w nim sama.
- Nie gniewaj się, nic
złego nie miałam na myśli. W naszym blokowisku czasami marzy się o pomocy kogoś
takiego jak pani Wala i Jan, a z sąsiadami, jak sądzę, wiesz, że nie zawsze
można na nich liczyć. To jednak co innego niż u ciebie, w tym domu.
Zasypywały swoje kubki
z kawą niewielką ilością cukru. Jadwiga też piła z rana zabielaną kawę,
dodawała jej sił i wprawiała w dobry nastrój. W oczekiwaniu na jajecznicę
smarowały kromki chleba masłem, kładły na chleb wędlinę i plasterki sera.
- Janek, moja droga,
to właściwie dzisiaj już gospodarz pełną gębą. On przejmie po nas chłodnie
Piotra.
Dla Jana nie było
oczywiście tajemnicą, to, o czym wspomniała Jadwiga, ale nie sądził, że sprawa
chłodni stanie na porządku dziennym podczas rozmowy z Marią.
- A Adam wie? Nie ma
nic przeciwko temu. W końcu wygląda na to, jakbyś go wydziedziczyła?
- Oczywiście, że wie.
Nie mogłabym tak bez jego wiedzy i zgody. Mówi, że się do tego absolutnie nie
nadaje. Ma swój niezależny świat i pragnie urządzić swoje życie po swojemu.
- A jak zmieni zdanie?
- Bynajmniej.
Zapewniam cię, że przedyskutowałam z nim ten temat. Adam rozmawiał o tym z
Jankiem, prawda Janku? Byłeś temu przeciwny, wzdragałeś się, raz nawet spoiłeś
go alkoholem, aby się opamiętał i w przyszłości przejął schedę po nas. Ale z
Adasiem to nie działa. Powiedział, że… jego słowa: - Po mrożonki na przednówku,
a jakże, przyjadę, ale nie pociąga mnie ten biznes. Inaczej ułożę sobie życie,
a oprócz tego moje poglądy są takie: temu, kto od lat pracuje w tych
chłodniach, one się należą. Widzę, że przez te lata Jan nie dość, że pilnuje
waszego majątku, to jest przy tym tak lojalny, że byłbym ostatnim draniem,
gdybym miał wtrącać się do spraw, na których się nie wyznaję.
- Tak powiedział? Osobliwego
masz syna, Jadziu.
- O, tak, to prawdziwy
artysta, do tego społecznik, konspirator. W tak młodym wieku jest już
nauczycielem akademickim, po kulturoznawstwie, pamiętasz? A z jakimi pomysłami…
ale co ja tam będę o tym mówić - przyjedzie, dowiesz się z pierwszej ręki.
- A tymczasem czuję
ten zapach… Panie Janku, aż błogo się robi na duszy.
- A wkrótce przekona
się o tym twoje podniebienie.
Właściwie była to
zwyczajna jajecznica, danie niezbyt wyszukane, ale dla kogoś po podróży, po
pięciu latach niewidzenia się z gospodynią i jej uroczym siedliskiem na skraju wsi,
ciepły ten posiłek sporządzony według dobrych starych przepisów, jawił się jako
nagroda nie tylko po trudach dalekiej podróży, ale i życia niejednokrotnie
skąpiącego radości przebywania w towarzystwie tak miłym, jaką była najbliższa
sercu Marii przyjaciółka i jej dozgonny, jak się wydaje opiekun, pan Janek.
Ale zanim Jan podał
jajecznicę, do której zasiedli niecierpliwie, do kuchni weszła pani Walentyna.
Radosne powitanie (Walentyna doskonale pamiętała wcześniejsze, choć odległe w
czasie wizyty Marii), kilka znaczących słów kurtuazji; potem, na uwagę
emerytowanej nauczycielki, że brakuje jeszcze jednego nakrycia, pani Wala
wytłumaczyła, że ona przygotowała dla siebie odwieczną owsiankę na śniadanie,
którą wspomoże dwoma kromkami czerstwego chleba z masłem i dżemem. Tak i też
zrobiła, przygrzała owsiankę na sąsiednim palenisku i wszyscy zajęli miejsce
przy stole, odurzeni zapachem, także i zgłodniali, a przez odsłonięte kuchenne
okno wpełzło akurat rumiane światło słońca.
Początkowo zaspokajali
poranny apetyt w milczeniu, ciesząc się smakiem jajecznicy i kromek z wędliną i
serem; później na powrót przystąpili do rozmowy przerwanej niespodziewanym
podaniem na stół przez panią Walę jabłecznika z szarych renet, jabłoni, które
dożywały sędziwego wieku w przydomowym sadzie. A o cieście sporządzonym z
okazji wizyty gości, nie wiedziała sama Jadwiga i nie ukrywała w związku z tym
miłego zaskoczenia. A skoro jabłecznik, to, ma się rozumieć, Jan pomyślał o
herbacie. Maria natomiast dopiero teraz zwróciła uwagę, że na parapecie obok
dumnie spoglądającego przez okienną szybę doniczkowego kwiatu pelargonii,
leżała otwarta książka. Maria wstała od stołu i omijając siedzącą przy oknie
Jadwigę podeszła do parapetu, wzięła książkę w ręce, zerknęła na okładkę: „Trzy
siostry” Czechowa.
- Czytasz? - zapytała.
- Czytam - odparła
Jadwiga.
- Piękne i
nostalgiczne - skomentowała Maria i powróciła na swoje miejsce.
- Odnajduję w tym
ukojenie. Janek co miesiąc zabiera mnie do biblioteki. Sam również wypożycza
książki i muszę przyznać, że pod moim wpływem przekonał się do beletrystyki,
którą dzieli z literaturą techniczną, fachową.
- Tak… Jadwiga ma
umiejętność przekonywania - westchnął Jan.
- Może to niegrzeczne
z mojej strony, ale zapytam… ile ma pan lat, panie Janku?
- Pięćdziesiąt sześć,
pani Mario - odparł zapytany.
- Dziewięć lat
różnicy… muszę panu powiedzieć, że trzyma się pan okazale. I jak dotąd samotny?
Jadwiga spojrzała na
przyjaciółkę znacząco, niemal z potępieniem za to pytanie, ale Jan nie
dostrzegł w nim nic zdrożnego.
- Tak bywa w życiu,
pani Mario.
- Ale samotnym się pan
nie czuje, prawda?
- A gdzieżbym miał
czuć się samotny? U boku pani Jadwigi?
- Toż i ja nie czuję
się w tym domu samotna, a swojego pochowałam przed prawie trzydziestu laty -
odezwała się Walentyna.
- Tak i widzisz,
kochana, że my w praktyce sami, w teorii samotni, a w rzeczywistości samotności
nie odczuwamy - stwierdziła Jadwiga.
- Pamiętam twojego
męża jeszcze z czasów, kiedy byliście narzeczeństwem, Jadziu. Tęga i
przedsiębiorcza to była głowa, do tego człowiek zamożny.
- To prawda, Marysiu.
Wychodząc za niego miałam nawet obiekcje, że poślubiam człowieka bogatego… nie,
nie dlatego, abym miała myśleć, że skoro bogaty, to nie uszanuje, bo w głowie
mu przede wszystkim pieniądze, majątek, coś w tym stylu, ale że nigdy przedtem
nie myślałam, że czekać mnie będzie taka odmiana w życiu.
- No tak, zawsze
stawiałaś miłość nad dobra materialne, pamiętam, co mówiłaś o tym jeszcze w
szkole.
- Ale wiesz, kochana,
doceniłam to, że Piotr osiągnął wszystko swoją własną ciężką pracą. Pochodził
przecież z rodziny niezbyt zamożnych cukierników, a właściwie lodziarzy. Jego
ojciec sprzedawał najlepsze lody w mieście. Nie byliśmy jeszcze po imieniu z
Piotrem, kiedy zachodziłam do lodziarni, gdzie mój przyszły mąż sprzedawał
lody. A potem… potem nawet trochę wbrew swemu ojcu Piotr wziął kredyt i
zainwestował w chłodziarnie. Już nie były to tylko lody, ale i w mięso, warzywa
i owoce. Nasz las prócz grzybów obfituje też w jagody i poziomki, więc Piotr
doszedł do wniosku, że warto by było otworzyć skup i zabrać się za produkcję
leśnych mrożonek. Nawiązał przy tym rozmaite kontakty z późniejszymi odbiorcami
i tak od ciastkarni z lodami stworzył całkiem nieźle funkcjonujący biznes
chłodniczy, a odbiorców miał też za granicą. Zatrudnił kilku ludzi, między
innymi Janka, prawda Janku?
- Owszem, to było
chyba nawet w tym roku, w którym go poślubiłaś, Jadwigo.
- Tak, pamiętam, że
omal nie zostałeś naszą drużbą, a skończyło się na tym, że podwoziłeś nas do
kościoła.
- Tak było, nie
zapomnę tego ślubu.
- No i po tej
niespodziewanej, jakże bolesnej śmierci Piotra, stało się rzeczą oczywista, że Janek
będzie tym, kto poprowadzi biznes, bo miał do tego i serce i głowę -
zakomunikowała Jadwiga.
- Tak, to takie
przykre, że odszedł tak niespodziewanie w sile wieku - zareagowała Maria. - A
ty, Jadziu, przecież wtedy właściwie skupiałaś się na prowadzeniu domu… wiem,
że nie było ci łatwo….
- Faktycznie było mi trudno.
Na chłodnictwie się nie wyznawałam - miałam wykształcenie zupełnie nieadekwatne
do tego, z czym przyszło mi żyć. Znałam dobrze francuski, więc zarabiałam
korepetycjami. Nawet na półtora roku załapałam się na nauczycielkę w
zastępstwie za tę, która poszła na macierzyński, dorabiałam korepetycjami, ale
jakoś do zawodu nauczycielskiego mnie nie ciągnęło. W końcu pewien znajomy
poprosił mnie o to, za sowite wynagrodzenie, abym napisała parę artykułów w
prasie, w których przemycę zachęcające klientów informacje na temat firmy
drobiarskiej jaką prowadził. Udało się - artykuły, w których zawarłam tę
kryptoreklamę poskutkowały. Po niedługim czasie (w życiu się tego nie
spodziewałam) odezwało się do mnie jakieś kobiece pismo i zaproponowało mi
współpracę. Powiesz, jaki jest związek pomiędzy kurczakami a pismem kobiecym?
Też byłam zdziwiona. Stanęło na tym, że miałam się wypowiadać na tematy
związane z wychowaniem dzieci. Nie miałam o tym zielonego pojęcia, ale
widocznie stwierdzono, że mam w sobie dar przekonywania i każdy, kto poczyta
sobie moje spostrzeżenia, przyjmie do siebie uwagi, jakie wnoszę do tematu. W
końcu stworzono dla mnie rubrykę, zaistniałam w internecie, otrzymywałam wiele
listów jako, nie do uwierzenia, specjalistka, a pismo było zadowolone, więc nie
zrezygnowało z tej współpracy, a i ja byłam usatysfakcjonowana, zwłaszcza że
nie musiałam pojawiać się codziennie w redakcji, a i pieniądze z tego, niezbyt
wielkie wprawdzie, ale były. Jestem po prostu szczęściarą. Pamiętasz, Janku, co
zrobiliśmy, gdy otrzymałam pierwsze swoje tantiemy?
- Naprawdę mam to
powiedzieć? - szeroki uśmiech pojawił się na twarzy Jana.
- A dlaczego nie… sama
prawda, Janku, posługujemy się w życiu tylko prawdą.
- Zrobiliśmy sobie
imprezę zakrapianą alkoholem - wykrztusił z siebie Jan. - Prawdę powiedziawszy,
oboje mieliśmy w czubie…
- Jan zapomina, że ja,
choć niepijąca, towarzyszyłam wam w tej imprezie - wtrąciła całkiem poważnie
Walentyna.
- Święta prawda, pani
Walu, radowaliśmy się tym z głupia frant otrzymanym sukcesem.
- A ja już swoje wiem,
że bez wstawiennictwa siły wyższej do tego sukcesu by nie doszło - skomentowała
pani Wala. - No proszę, woda już się gotuje, pan siada, panie Janku, ja zrobię
herbatę do tego ciasta.
[08/09.09.2018, Ruaudin, Sarthe we
Francji]