Zdarzyło się tak, że powrotna
trasa do kraju wywiodła mnie tym razem do Czech i Słowacji, co bardzo mnie
ucieszyło, bo raz, że dawno nie byłem u naszych południowych sąsiadów, a dwa,
że po prostu lubię tam jeździć… w końcu jakiś podobny do naszego język, no i w
sumie… okoliczności przyrody, tudzież architektury.
Przez Czechy jechałem
nocą autostradą, mijając Pragę od południa, jadąc przez Zbrasław i Jesienice i
iluminację stolicy Czech obserwowałem z oddali. Później trasa prowadziła mnie
na Brno do granicy ze Słowacja w Kutach i dalej na Bratysławę, Nitrę, aż do
celu podróży w miejscowości Vrable.
Słowacja to piękny
kraj z wysokimi Tatrami na północy, przepięknym pasmem górskim i parkiem
narodowym na północ od Bratysławy oraz rozległymi nizinami na południu ku
granicy z Węgrami. W porównaniu z Czechami, Słowacja jest mimo wszystko krajem
rolniczym, zwłaszcza w swej środkowej i południowej części, a przemysł
skoncentrowany jest głównie wokół Bratysławy. Nie da się ukryć tego, że
słowacka wieś nie należy do najzamożniejszych, choć podrzędne drogi są tu nawet
jakościowo lepsze niż w Czechach, natomiast wiejska zabudowa wykazuje spore
podobieństwo do architektury występującej w Czechach i na Węgrzech.
Osobliwością słowackich wsi, na co zwróciłem uwagę, jest liczne stawianie domów
nie frontem czy bokiem do drogi, a pod kątem 20-45 stopni. Czym to jest
spowodowane? Naprawdę nie wiem. Przy drogach rozlokowują się rolnicy -
sprzedawcy - głównie kobiety - oferujący warzywa i owoce, domowe wino i soki w
półtoralitrowych butlach. Co ciekawe, widywałem sporo kupujących, którzy
zatrzymywali swoje auta przy niewielkich straganach czy wręcz stolikach, na
których rozstawiono w skrzynkach jabłka, śliwki, arbuzy, melony oraz przyjemnie
wyglądające warzywa.
Inną osobliwością
słowackich wsi (w Czechach zresztą podobnie) są jabłonie rosnące w drogowej
skrajni. Trudno orzec, czy należą one do konkretnego właściciela - rolnika, czy
też stanowią własność wsi.
Jednak mnie jak zwykle
interesują ludzie - po to zresztą zdecydowałem się jechać przez Słowację
bocznymi drogami, po których można się poruszać nie wykupując winiety.
Spotykałem zatem ludzi, starych i młodych, kobiety i mężczyzn, matki z dziećmi
i dziewczyny o śniadej urodzie romskiej oraz typowo słowiańskiej. Spotykałem
ludzi siedzących w ogródkach piwnych w wioskach tuż przy drodze, na niewysokich
brzegach stawów-rybników, często występujących na Słowacji w Czechach, spotykałem ich przed domami w
wioskach o ciasnej, miejskiej zabudowie na ławeczkach stojących tuż przy
domach. Pomyślałem sobie, że takie sąsiedztwo wyrażające się bezpośrednim
stykiem wspólnych ścian budynku powinno owocować nie tylko doskonałą
znajomością żyjących obok siebie ludzi, ale i przyjaźnią jaką żywią wobec
siebie. Bo oto wyobraźmy sobie taką sytuację: do siedzącego na ławeczce emeryta
przysiada się jego równie leciwy w latach sąsiad:
- Marku, pamiętasz, że
jutro w sali naszej kooperatywy zaczynamy turniej szachowy?
- A jakże Honzo,
pamiętam i mam zamiar go wygrać.
- Wygrałbyś, gdybym usłuchał
się Marinki, która upierała się, abym pojechał z nią do Winohradów, przez co
straciłbym szansę na obronę tytułu.
- Takiś pewien
sukcesu? Przygotowałem na grę z tobą znakomite otwarcie, którego nauczyłem się
od pewnego Węgra, z którym zmierzyłem się w Nowych Zamkach.
- I co? Wygrałeś z
nim?
- Zremisowaliśmy, ale
muszę przyznać, że byłem w wielkich opałach. To świetny szachista. Prawnuk przedwojennego
arcymistrza z Pesztu….
Albo… dwie starsze
kobiety prowadzą taka oto konwersację:
- Pani Pilskowa, co by
pani powiedziała na to, abyśmy obie zrobiły jutro porządek wokół kościółka. Te
krzaczaste róże tak się rozrosły, a nasz ksiądz… on by tylko do Jedlinków
chodził na tę śliwowicę… nic o kościół nie dba.
- A pewnie, pani
Smoukalowa - trzeba tam zrobić porządek. Już ja tam zagonie do roboty swego
zięcia, Vlastimira, bo aby oczyścić alejkę z tych chaszczy przy ogrodzie,
potrzebne silne, męskie ręce…
Albo… para młodych stworzeń
na ławeczce rozmawia z sobą w taki oto sposób:
- Hana, masz takie
piękne oczy… ale dlaczego widzę w nich smutek?
- Nie wiesz, Zdenku?
Obiecywałeś mi…?
- A cóż ja na to
poradzę, że ojciec po kupnie tego nowego autka, stał się nie do wytrzymania.
Codziennie jeździ nim do pracy, a w soboty i niedziele wyjeżdża z macochą na
wycieczki.
- I nie pozwala ci
prowadzić?
- Mówi, że zniszczę,
że gdzieś uderzę, chociaż to on sam rozbił nasze stare autko, gdy udawał się na
randkę do tej kobiety, która mogłaby być moją niewiele starsza ode mnie siostrą
a nie macochą.
- Zdenku, musisz się
wreszcie raz postawić swemu ojcu. Ech, pojechałabym z tobą do Trnavy.
- Do Trnavy? Do tego
twojego pierwszego chłopaka?
- Dlaczego nie? Niech
mi pozazdrości…
- Mnie?
- No co ty, głuptasie,
fabii twojego ojca Bogumiła.
A potem trasa do Czech,
na Morawy, do Zábřeh, w lekkim deszczu. I znów wioski, i rybniki, i górska wspinaczka
pięknymi, szerokimi drogami; wreszcie granica z Polską w Głuchołazach, i tym
sposobem dojechałem do kraju.
[17/18.09.2018,
Dobrzelin]
Piękna trasa, piękne historie w głowie układasz:-)
OdpowiedzUsuńZ wizyty w tamtych stronach też pamiętam knajpki, gdzie na piwo zbierali się mieszkańcy, kobiety na równi z mężczyznami. Może te jabłonki to taki wioskowy spichlerz, każdy się częstuje.
Użyłeś słowa TUDZIEŻ oraz innych określeń, które mogliby wyciąć nasi znawcy od zbyt trudnej literatury...
... inspiracja do tych opowieść jest poruszanie się po "mniej głównych" drogach, a naszych południowych sąsiadów lubię i szanuję.
UsuńLubię "tudzież", tudzież inne archaistyczne wyrazy... :-)
Pięknie przeplatają się wspomnienia z mijanymi po drodze miejscowościami.To potrafi jedynie mistrz.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ultro, gdybym miał zdecydowanie lepszą pamięć i potrafił odtworzyć swoje myśli, które towarzyszyły mi podczas podróży, może wtedy zbliżyłbym do mistrzostwa, no, powiedzmy na cztery staje, a tak pozostaje mi być wciąż czeladnikiem... pozdrawiam
UsuńSłowacy mają wiele wspólnego z nami. A ja właśnie przebywam w strefie transgranicznej...
OdpowiedzUsuń:-)
... w głowę zachodzę, gdzież jest ta strefa... :-)
Usuń