- Ależ nie martwcie
się o mnie tak bardzo. Na godzinkę pójdę się jeszcze położyć, może nawet nie
wezmę lekarstwa, tylko sobie poleżę i przejdzie mi, naprawdę. Walu… a potem
obie zrobimy obiad, proszę cię, chcę go zrobić z tobą.
Od tego myślenia? Od
wspomnień zabolała ją głowa? Nie mogła wytrzymać utkwionego w nią wzroku Jana.
- Przejrzał mnie na wskroś, czyta w moich myślach, ale przecież nie zdradziłam
się choćby jednym słowem.
- Jadziu, a może
ciasto było za świeże, co? Mogłam je podać dopiero po obiedzie.
- Daj spokój, Walu.
Ciasto było świetne. Po prostu zabolała mnie głowa. Obiecujesz, że zaczekasz na
mnie z tym obiadem?
- No idź już,
dziecinko, idź do siebie, zaczekam.
- Tak, Jadziu,
Walentyna ma rację. Prześpij się tę godzinkę. Sen dobrze ci zrobi - skwitował
Jan.
Jan w dalszym ciągu
patrzył się na nią tym swoim wszechwiedzącym wzrokiem, jakby coś podejrzewał.
Jadwiga wciąż mówiła.
- Mario, zastawiam ci
Janka. Janku, zrób to dla mnie i weź Marię na spacer. Tylko dopilnuj, aby
ubrała się stosownie do pogody, to przecież październik i to prześliczne
przedpołudnie może okazać się zwodnicze. Aha, Mario, podaj mi tę książkę.
Jadwiga stała już w
progu kuchni. Maria chwyciła „Trzy siostry” w taki sposób, aby pozostawić
książkę otwartą w miejscu niedokończonego przez przyjaciółkę czytania.
- Jadziu, dopilnuję
wszystkiego, obiecuję. Pani Mario, będę na panią czekał przed letniakiem, niech
pani coś na siebie włoży.
- Nie zajmie mi to
więcej niż pięć minut, panie Janku. No, popatrz, Jadziu, August nawet nie
zadzwoni, a zaczynam się już o niego martwić.
- Tam, gdzie poszedł
może nie być zasięgu - powiedział Jan, ale wcale nie uspokoił Marii tym
stwierdzeniem, wręcz przeciwnie, naprawdę zaczynała się niepokoić.
- Jeśli nie napotka na
swej drodze niedźwiedzia, może być pani o niego spokojna - to Walentyna starała
się humorem rozładować napinającą się sytuację.
- No, chodźmy na górę,
Mario.
Wspinały się po
schodach. Walentyna zajęła się zmywaniem naczyń, Jan wyszedł na podwórze, a przechodząc do
letniaka, w którym miał spędzić dwie noce, pomyślał, że może należałoby kupić
psa. Jadwiga nie czułaby się tak samotna, kiedy on dogląda chłodni. Tak, kupi
jej psa, taką miniaturkę, może yorka albo maltańczyka? Ale najlepiej kupić
jeszcze jednego, większego, który towarzyszyłby im w spacerach i pilnował
gospodarstwa.
Złota jesień
szeleściła wielobarwnym listowiem kasztanowców, klonów i brzóz. Te ostatnie
zdawały się być najlepiej przygotowane do chłodnej jesieni, która jednak
jeszcze nie nadeszła - na wiotkich gałązkach tych białokorych drzew nie było
już liści.
Miał zatem iść z Marią
na spacer. Ale gdzie? Przecież nie zaprowadzi jej do chłodni? Może w stronę
lasu? Też nie. Najlepiej do wioski. Ani ostatnim razem, ani uprzednio Maria nie
wystawiała nosa poza teren siedliska. A powinna. Jan najlepiej odpoczywał
przechadzając się główną ulicą wioski, a bywał w niej często, zwykle proszony o
zrobienie zakupów w jednym albo w obu sklepach znajdujących się niedaleko
kościoła i odremontowanego przed wieloma laty dworku, w którym mieścił się
urząd gminy. Można powiedzieć, że sunąc chodnikiem obok gospodarskich domów
odległych od siebie o 50 do 100 kroków przestawał być oszczędny w słowach i
zawsze miał coś do powiedzenia siedzącym na ławeczkach staruszkom czy też
gospodyniom zajętym porządkowaniem lub gracowaniem grządek w przydomowych
ogródkach. Czasami przystawał na dłuższą rozmowę, co nie mogło umknąć uwadze
Walentyny, która zawsze z niecierpliwością czekała na jakiś produkt nieobecny w
kuchennych szafkach, w piwnicy lub w spiżarni. Tłumaczył się wtedy gęsto po
powrocie do domu, a najlepszym uzasadnieniem przykrego w skutkach opóźnienia
było podzielenie się z Walentyną jakąś najświeższą, najczęściej fascynującą
informacją, która krążyła po wiosce, a wciąż była nieznana w ich domu.
Przebierając się w
letniaku w archaiczny, z owczej wełny, gryzący bardzo sweter zakupiony pewnie
przed laty na miejskim bazarze, Jan zastanawiał się nie tylko nad tym, w jaką
świata stronę poprowadzi Marię na spacer, ale też o czym będzie z nią
rozmawiał. Najbliższa przyjaciółka Jadwigi była mu w sumie obca. Widział ją
góra pięć razy w życiu, rzadko z sobą rozmawiali, dzieliła go ta sama różnica
wieku, jak w przypadku Jadwigi. Całe dziewięć lat to wprawdzie nie pokoleniowa
różnica, ale mimo wszystko odczuwał pewien dystans dzielący go od tej kobiety,
czego nie dostrzegł u siebie w stosunku do Jadwigi. Być może była to kwestia
rzadkich kontaktów, jakie miał z emerytowaną nauczycielką albo tego, że nie
należał do mężczyzn, którzy są w stanie zainteresować kobietę sobą. Rozmowa w
cztery oczy to jednak co innego, aniżeli przekomarzanie się z ludźmi, których
dobrze zna i widuje niemalże codziennie.
Nie czekał przed
letniakiem długo. Maria rzeczywiście zeszła zanim zdążył przemyśleć, czy w
obliczu czekającego go spaceru ubrał się stosownie nie tylko do panującej
pogody, ale też czy nie popełnił jakiejś gafy w związku ze swoim niezbyt, a
właściwie całkiem niemodnym strojem.
– To co, może podążymy
tą ścieżką w stronę lasu, którą wczesnym rankiem przemierzył August? Może
akurat napotkamy go wracającego z udanego grzybobrania?
Zaskoczyła go. Powinien
przewidzieć taki scenariusz, w którym niepokój Marii o jej męża zaowocuje
wyborem drogi na spacer. Mógł rzecz jasna powiedzieć, że upłynęły niespełna
trzy godziny odkąd August wybrał się na grzyby i nie nadszedł jeszcze czas
powrotu z lasu, ale to wyjaśnienie pozostało jedynie w jego głowie, nie
ośmielił się tego wypowiedzieć na głos.
A zatem szli nierówną,
wyboistą asfaltówką pamiętającą bardzo odległe czasy, asfaltówką która zresztą
wkrótce urwała się nagle, przeistaczając w najzwyklejszą, kamienistą drożynę
prowadzącą w miarę równym ściegiem w stronę ciemnej zgniłozieleni najpierw
iglastego lasu, potem zaś lasu, w którym mieszały się sosny, świerki i
modrzewia z wiotkimi ramionami brzóz, dostojną buczyną i dębami oraz wierzbami
okalającymi wejście do lasu zwisającymi ku ziemi nieuczesanymi włosami swych
gałęzi.
Szli w pewnym od
siebie oddaleniu, nie jak bliscy sobie przyjaciele, raczej jak para turystów,
którzy niepostrzeżenie wymknęli się spod opieki przewodnika i utraciwszy
kontakt z grupą, postanowili dalszą część drogi spędzić wspólnie, ufni w to, że
nie zabłądzą. Ze strzępów ich rozmowy można było wnioskować, że jej temat
mieści się w kategoriach tych najzwyklejszych, prozaicznych, dotykających uwag
o panującej pogodzie, o narastającym pięknie lasu, do którego się zbliżali, o uroczystości,
w jakiej będą już niedługo uczestniczyli. Rozmawiali w związku z tym o
Jadwidze, z życzliwością i podziwem dla jej kondycji fizycznej i energii, dla
jej urody, która zdawała się nie liczyć się z wiekiem solenizantki.
Jednocześnie Jan zachodził w głowę, dlaczego właśnie tego roku Jadwiga zdecydowała
się zaprosić na swoje święto gości, którzy wprawdzie od czasu do czasu ją
odwiedzali, ale nigdy w jej imieniny.
- Kiedy Janie osiągniesz
nasz wiek, wtedy zrozumiesz, że w pewnym okresie życia, gdy ma się t e
lata, pragnienie kontaktu z ludźmi, z którymi było się najbliżej,
wzrasta wprost proporcjonalnie do upływu czasu - zauważyła Maria.
- W moim przypadku już
niedługo to nastąpi - odparł Jan.
- O, nie. Jesteś,
Janie, w takim wieku, w którym o przemijaniu jeszcze się nie myśli. W twoim
wieku można sobie jeszcze ułożyć życie.
- W moim wieku? Pani
Mario, ja właśnie skończyłem pięćdziesiąt sześć lat.
- I co z tego? Prawdę
mówiąc, nie dałabym panu tyle. Skąd się u pana wziął pomysł na to, aby czekać
na starość w samotności?
- Ależ ja nie cierpię
na samotność - obruszył się.
- Pan dobrze wie, co
mam na myśli. No, niech pan powie, kiedy pan zamieszkał w siedlisku?
- W niecały rok po
tym, jak Piotr i Jadwiga ślubowali. Miałem wtedy dwadzieścia jeden lat.
- Tak… Jadwiga miała
dwadzieścia dziewięć, kiedy wychodziła za Piotra. Późno jak na kobietę.
- Ale wyglądała na
młodszą. I wtedy, i później tak było i jest.
- Mnie pan to mówi?
Znam ją od dzieciństwa… ale ja teraz o panu…. Wiem, wścibska jestem i może
dlatego zadam panu pytanie… nigdy nie myślał pan o trwałym związku?
Jan nie patrzył na
nią. Prowadził wzrok nisko, dotykając nim owarzonych liści kasztanów, którymi
obsypana była piaszczysta droga zapraszająca do lasu.
- Czy nie myślałem?
Owszem. Może brakowało mi determinacji i… czasu?
- I w miarę osiągania
pełnej dojrzałości, pozbywał się pan złudzeń i chęci na odmianę swego losu?
- Zgadła pani. Może
nie każdemu pisane jest życie w związku.
- Możliwe. Ale sądzę,
że ze szkodą dla ewentualnych potencjalnych pana partnerek…
- Co pani ma na myśli?
- Tylko to, co
wnioskuję z naszych wielu rozmów (także z listów) z Jadwigą. W końcu z faktu,
że nie widywałyśmy się z Jadwigą tak często… ona była u mnie tylko dwa razy…
wcale nie wynika to, że z sobą przez te lata nie rozmawialiśmy. Pan nawet sobie
nie wyobraża, ile kobiety mają sobie do powiedzenia przez telefon. Ale gubię
wątek… chciałam panu powiedzieć, że każdorazowo kiedy rozmawiałam z Jadwigą,
ona nie szczędziła panu ciepłych słów, pochwał… mówiła, że nawet ubolewa nad
tym, że nie znalazł pan sobie „połówki”, z którą mógłby spędzić resztę życia.
Uważała, że każda kobieta, z którą zechciałby pan dzielić swój los, miałaby w
panu nie tylko męża, kochanka, ale i oddanego przyjaciela, na którego mogłaby
liczyć…, który zachowałby dla siebie jej najgłębsze tajemnice.
- Rozmawiały panie o
mnie?
Twarz Jana zasępiła
się, zwolnił kroku, a jego myśli tak jakby przystanęły nagle zgubiwszy się w
przestrzeni napływających słów wypowiadanych przez Marię.
- Czy Jadwiga
opowiedziała pani o mnie coś więcej? - zapytał.
- Coś więcej? Nie
rozumiem. Oczywiście nie jestem teraz w stanie odtworzyć naszych rozmów, w
których był pan obecny, ale zapewniam pana, że to, co o panu usłyszałam nie
tylko stawia pana w jak najkorzystniejszym świetle, ale wskazuje na to, że ma
pan w Jadwidze naprawdę serdeczną przyjaciółkę.
Onieśmieliły go słowa
Marii i od tej pory szli w milczeniu aż do chwili, kiedy wchodząc w las Maria
zauważyła, że na prostym i długim leśnym trakcie nie pojawiła się ludzka
sylwetka, którą mógł być August. Jan spostrzegł w oczach Marii rozczarowanie,
zniechęcenie; jej mąż pozostawał poza zasięgiem ich wzroku i w dalszym ciągu
nie dawał oznak życia, nie wykonał telefonu. Jan spróbował tchnąć w
przyjaciółkę Jadwigi odrobinę otuchy.
- Jeśli August
natrafił na maślaki, to z pewnością przemieszcza się teraz świerkowym
zagajnikiem, który wyprowadzi go z lasu inną drogą, którą można wejść do młodego
lasu jakieś pół kilometra wyżej, na wschód, a zatem, jeśli będziemy w tym
miejscu zagłębiać się w las, może się okazać, że w tym samym czasie pani mąż wychynie
z młodniaka w całkiem innym miejscu.
- Ma pan rację.
Powinniśmy wrócić do domu… tylko niepokoi mnie to, że August nie daje znaku
życia.
Wrócili do siedliska.
[10.09.2018, Salbris,
Loir-et-Cher we Francji i 20.09.2018, Dobrzelin]
Zawsze te dialogi tak mnie wciągają, że trudno przestać czytać. Dobry psycholog opisuje te rozmowy, sytuacje i gesty ludzkie.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam
Mam nadzieję, że uda mi się dokończyć to dłuższe opowiadanie, którego dalszy ciąg wraz z zakończeniem mam już w głowie. W dalszej części tez będą dialogi.... pozdrawiam
UsuńNiedawno mój mąż, któremu podczas jazdy rowerem przez las zapachniały grzyby, wybrał się na ich poszukiwanie. Niestety, nie natrafił nawet na żadnego muchomora i zawiedziony wrócił do domu.
OdpowiedzUsuńWczoraj wieczorem mieliśmy burzę z deszczem i choć bardzo się ochłodziło, to może wreszcie pojawią się grzyby. Województwo, w którym mieszkam, zwane jest zagłębiem grzybowym. Przed laty autokary pełne górników ze Śląska przyjeżdżały do naszych lasów, a górnicy, którzy w autokarach porządnie popili, gubili się i musieliśmy im szukać miejsca, w którym stał ich pojazd.
Myślę, że panu Augustowi nie przytrafiło się nic złego.
Pani Maria, jak każda kobieta, zachowywała się jak swatka.
Serdecznie pozdrawiam w chłodną sobotę.
Tez myślę, że Augustowi nic się nie stanie. W tej opowieści znajdzie się, jak sądzę, dosyć zaskakujący wątek, do którego się powolutku zbliżam :-)
UsuńSwego czasu, gdy miałem lat nie więcej niż dziesięć, zdarzyło mi się (wraz z rodzicami) pobłądzić w lesie, przy czym rzecz polegała na właśnie na tym, że nie mogliśmy odnaleźć naszej "syrenki", którą pozostawiliśmy przy leśnym trakcie. Pomyliliśmy po prostu "wjazdy" do lasu i przez pewien czas byliśmy przekonani, że ukradziono nam naszą "limuzynę" .... pozdrawiam
Piękny i bliski klimat znajduje w tym Twoim pisaniu i rada bym w postaci drukowanej przeczytać te opowieści, bo piękna literatura powinna zapachem kartek urzekać...
OdpowiedzUsuń... nie wiem, czy do tego dojdzie, Jotko, bo nie traktuję swych opowieści nazbyt poważnie, jak i też nie mam zbyt wiele czasu na uporządkowanie tego, co już napisałem i ewentualne przygotowanie tego do druku; z drugiej strony sam jestem ciekaw tego, czy wersja książkowa byłaby do strawienia, także przez piszącego... pozdrawiam
Usuń