CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

24 czerwca 2019

DRÓŻKI DONIKĄD (8)

(...)
Nie zrozumiał. Jakże tak, "donikąd"? Każda z dróg zawsze gdzieś prowadzi, także i ta moja.
- Zatrzymajmy się, gospodarzu. Ja względem tych dróg rozstajnych.
Stary nic nie odpowiadając, wstrzymał klacz. Odsypał z jutowego do skórzanego worka kilka solidnych garści obroku; ten skórzany worek zawiesił w taki sposób na końskiej szyi, aby klacz mogła swobodnie sięgnąć pyskiem po karmę.
- Prawda, podkarmimy Bursztynkę - wyrzekł z satysfakcją.
Ernest zeskoczył z wozu, prostował kości, potem sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki po papierosy. Poczęstował starego. Zapalili.
- Panie gospodarzu, jak może droga prowadzić donikąd?
- Donikąd, panie... hm... na przykład w głębię lasu, ku bagnom; może się taka dróżka skończyć u rzeki, w pustym polu. Lepiej już trzymać się tej, w którą wjechaliśmy.
- Obawia się pan czegoś?
- Czy się boję? Po próżnicy wolę nie jechać tam, gdzie mnie nie potrzeba.
Zamilkł tajemniczo. Przystąpił do klaczy i przesunął dłonią, w której nie trzymał papierosa po jej kształtnym, ciepłym pysku.
- Opowie mi pan coś o tych dróżkach?
Stary zaciągnął się mocno papierosowym dymem o spojrzał na "miastowego" spode łba.
- Ach, pan pisarz, zachciewa się panu opowieści.
- Powiedzmy, że jestem ciekaw.
- Cztery z tych dróg prowadzi do lasu, ta, w którą wjechaliśmy również. A ta pierwsza z lewej doprowadziłaby nas w bagna. Bywają śmiałkowie, co za kaczkami tam gonią, ale to źli ludzie; potrafią ptaka ubić, gdy ten siedzi na gnieździe. Był taki jeden, co po cichaczu nad ranem wlazł z flintą w te bagna. Szczęściem nazajutrz odnalazł go jeden z wczasowiczów, który sam zgubił drogę. Kłusownik był ledwo żywy. Bagno wciągnęło go po szyję. Za mniej niż pół dnia nie byłoby chłopa i nikt nie wiedziałby, gdzie ma swój grób.
- Tę rozumiem... donikąd... niemal do śmierci, a pozostałe?
- Weźmy tę pierwszą na prawo. Niby niestraszna. Chadzają nią grzybiarze, bo tam grzybów mnóstwo, zwłaszcza koźlaków i prawdziwków. Ale mało kto wie albo pamiętać nie chce, że kiedy w nią wejdziesz, nie dalej niż cztery razy po sto kroków, nad samą drożyną rośnie stary, rozłożysty dąb, którego poskręcane ramiona obejmują całą ścieżkę. I tam właśnie, niewysoko nad ziemią, na jednym z tych ramion obwiesiła się młoda dziewczyna, wcześniej popsuta przez niemieckiego żandarma... bo to, panie miastowy, za okupacji było.
- I znów śmierć na kolejnej drodze - zauważył Ernest.
- A będzie tego więcej, panie. Kolejna odnoga też ze śmiercią związana. Na niej to hitlerowce ubili żydowską rodzinę, co to szukała schronienia u leśniczego... no, ani pana, ani pana leśniczego Smulskiego nie było wtedy na świecie, ale ja, choć brzdąc w zdartych porciętach, żyłem już wtedy i pamiętam jak przez zaćmę, jak okoliczni chłopi wykopali tamtej szóstce grób. Po chrześcijańsku ich pochowali, bo jakże można było inaczej w tamten czas, i krzyż z brzozowych rózg postawili, że niby ta ziemia co mchem porosła, chrześcijan skrywa. Ot i kolejna dróżka donikąd, no chyba że do śmierci.
- A ta najbliższa naszej, gospodarzu?
Stary zastanowił się przed odpowiedzią. Korzystając z tej zadumy, podszedł do tyłu wozu; wyjął stamtąd plastykowe wiadro z pokrywką. Przeszedł z nim do kasztanki, przytrzymał je pod klaczy pyskiem.
- Spragnionaś, wiem przecie... no pij, nie dąsaj się, to woda od kowala, który ubrał ci kopyta w takie piękne, srebrem błyszczące buciki.
Bursztynka piła, nieszybko, ostrożnie; wreszcie potrząsnęła głową na znak, że ma dosyć. Gospodarz odniósł wiadro na swoje miejsce.
- Powiem panu tak, panie miastowy, ta droga jest chyba i najstarsza, i najpodlejsza, i mało kto nią chadza, a już żadna baba w nią nie wlezie, choćby za zabłąkaną krowiną, co to najlepsze mleko daje. Tam, panie, kamienie, korzenie, a wykroty. Sów i lisów siedlisko, a mówią, że i wilków, i dzikich kotów, i borsuków. Tam leśnymi wąwozami wije się czarna rzeczka, co to zasila jezioro (będziem nad nią po mostku przejeżdżali); ludzie nazwali ją Szatańską, bo swój początek bierze ponoć z diabelskiego źródła.
- Bałby się pan jechać tą dróżką?
- Strachliwy nie jesten, panie miastowy, ale po co kusić los nieprzyjazny? Owszem, za jagodą, za koźlakami mokrą letnią porą wszedłem w nią i niby żadnej gadziny'm nie widział ani nie słyszał, może dlatego, że ku południu się miało, ale szło mi się strasznie nieprzyjemnie i jakem do leśnych ostępów przywykł, tak prędko zrezygnowałem z wałęsania się po tamtej okolicy i dotarłem do tej ścieżki, którą właśnie jedziemy.
- Zrozumiałem więc, że i ta dróżka nie prowadzi do dobrego. A ta nasza, panie gospodarzu?
Nie odpowiedział.
(...)
[24.06.2019, Merida, Extremadura w Hiszpanii]

4 komentarze:

  1. Uraczyłam się opisem dróg o nieznanym celu...czekam na ciąg dalszy:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dziękuję... niestety z racji ograniczonych taryf rzadko wchodzę na Twój blog... odbiję to sobie po przyjeździe

      Usuń
  2. Piękna opowieść. życzę by Twoje drogi zawsze prowadziły do szczęśliwego celu. Uściski.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, jednakowoż zostałem unieruchomiony przez padły silnik i oczekuję na naprawę... pozdrawiam

      Usuń