CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

10 czerwca 2019

DRÓŻKI DONIKĄD (cd...4)

(...)
- I właśnie tak to było... no, niech oan wypije, kawa stygnie.
Siedział zafrasowany słuchając tej opowieści; skończyła się jak skończyła, mimo wszstko mniej boleśnie niż można się byłontego spodziewać. Interesowało go jeszcze to, w jaki sposób Ernest odniósł się do postawy Anny, kiedy zagrożenie już ustało, co wtedy myślał, bo w podobnych przypadkach trudno oczekiwać wdzięczności.
- Zachowywał się całkiem normalnie. Nie rozmawialiśmy już o tym. Czy mu przeszło? Prawdopodobnie tak - pytanie na jak długo? Ani się nad nim nie litowałam, ani też nie czyniłam mu wymówek. Kiedy wszystko zmierzało we właściwym kierunku, przystąpiliśmy do codziennych czynności, choć akurat wtedy wzięłam zaległy, z ubiegłego roku urlop. Miałam go odebrać w lecie, ale, rozumie pan, wolałam spędzać z nim czas podczas posiłków każdego dnia, nie tylko w weekendy. On zaczął pisać, nie wychodziło mu, ale przynajmniej nie wściekał się, jak miało to miejsce wcześniej.k
- Kiedy i dlaczego pomyślała pani o mnie?
Niemal się roześmiała.
- Zacznę od tego... uważałam, że powinien, choć na pewien czas, zmienić otoczenie. Mógłby gdzieś wyjechać, odpocząć. Rozmawiałam z nim o tym. Przyznawał mi rację, ale nie podejmował żadnej decyzji. No i wtedy... naprawdę był to zbieg okoliczności... przeczytałam o panu w gazecie. Widzę, że nie jest pan zdziwiony i przypomina sobie ten wywiad. Pana leśnictwo zostało wyróżnione.
- Oczywiście, że kojarzę. Rzadko bywałem tematem prasowych spekulacji. Mieliśmy śmiałe plany nasadzeń i udało nam się zorgamizować środki finansowe. Ktoś z mediów zwrócił na to uwagę i w ten sposón doszło do napisania tego artykułu.
- Była w nim taka biograficzna notka o panu uwzgłędniająca wiek, miejsce urodzenia, wykształcenie i doświadczenie zawodowe. Odkryłam, że jest pan rocznikiem Ernesta, a co istotniejsze, macie wspólne miejsce urodzenia. To nie mógł być przypadek. W międzyczasie rozmawialiśmy sobie z Ernestem o jego przyszłości, zainteresowaniach, ba, nawet marzeniach. Chciałam, rozumie pan, skierować nasze rozmowy na bardziej przyjazne tory, eliminować wiszący wciąż nad jego głową pesymizm. Wyspowiadał mi się, że kiedyś marzył o zamieszkaniu w lesie, w otoczeniu natury i z wiekiem to jego odwieczne pragnienie narasta. Oczywiście nie traktował tych podsuniętych mu przeze mnie planów poważnie. Była to czysto teoretyczna rozmowa. A ja nie rezygnowałam. Skojarzyłam jego marzenia z artukułem prasowym, postarałam się o telefon do pana, zadzwoniłam 
- Tak... podała się pani za jego serdeczną przyjaciółkę.
- Chyba niewiele skłamałam. W końcu przyjaźnimy się.
- Pewnie tak jest. Przypominam sobię tę naszą rozmowę. Chociaż nie znałem wtedy wszystkich szczegółów sprswy Ernesta, w pewnym momencie pani wypowiedziała takie słowa: "pan musi to dla niego zrobić".
- Rzeczywiście tak się wyraziłam. Może mnie pan skrzyczeć, ale nadal tak uważam, choć oczywiście zrozumiem, jeśli pan odmówi mojej prośbie.
- Już wtedy wstępnie się zgodziłem, dodając jednak, że muszę się w tej sprawie skonsultować z moimi kobietami.
- I?
- Przedyskutowałem. Zgodziły się.
- Bardzo mnie to cieszy.
- Widzi pani, prowadzimy dom otwarty. Ludzie przyjeżdżają do nas i wyjeżdżają, a ci, którzy nas odwiedzili, myślami są już przy kolejnym spotkaniu. Luksusów u nas nie ma, ale kto ma zamiar spędzić cząstkę swego życia na wsi czy w lesie, nie oczekuje luksusów. A jeśli ktoś jest w potrzebie, tak jak ma to miejsce w przypadku Ernesta, to oczywistym się staje, że zostanie ugoszczony.
- Miło to słyszeć. Czyli... wyraża pan zgodę na przyjęcie Ernesta?
- Tak, może być pani o to spokojna. Przyjmę starego kumpka ze szkoły., zwłaszcza po tym wszystkim, o czym dowiedziałem się od pani.
Dopijali kawę. Anna zaproponowała jeszcze jedną albo coś konkretnego do jedzenia, ale Krzysztof odmówił. Lada chwila oczekiwał przyjazdu syna.
- A proszę mi powiedzieć, panie Krzysztofie, czy wtedy, tam w szkole podstawowej bardzo się przyjaźniliście?
- Byliśmy dobrymi kolegami ale nie łączyła nas jakaś szczególna zażyłość.
Pokiwała głową.
- Wiem, do czego pani zmierza: jak wytłumaczyć ten nagły przypływ koleżeńskich, by nie powiedzieć, braterskich uczuć, które pojawiają się znienagła po tylu latach.
- Widzę, że się rozumiemy.
- Jak dobrze zorganizowani i pewni sukcesu spiskowcy. Biorę to na siebie, pani Anno.
- Kamień spadł mi z serca. Ale jest jeszcze jedna kwestia do omówienia.
- Słucham?
- Jeżeli Ernest pobędzie u państwa dłużej, niż możemy się tego spodziewać, taki pobyt będzie kosztował, a Ernest, szczerze powiem, jest obecnie właściwie bez grosza przy duszy.
- Proszę mnie nie obrażać. Jedna osoba więcej w naszym gospodarstwie nie jest w stanie zrujnować nas finansowo. O to akurat może być pani spokojna.
- A gdybym - zawahała się - gdybym któregoś dnia miała chęć odwiedzić Ernesta?
- Przyjedzie pani i się z nim spotka, a nawet zanocuje u nas, gdy zajdzie taka potrzeba. Leśniczówka jest obszerna.
- Doprawdy nie wiem, jak panu dziękować.
- Powiedzmy, że robię to dla Ernesta, ale i dla pani. Sprawia mi przyjemność rozmowa z tak konkretnymini szczerymi ludźmi jak pani.
Z parkingu pod blokiem dobiegł dźwięk klaksonu. Krzysztof wyjął z kieszeni kurtki komórkę, zadzwonił i wymienił kilka zdań z synem.
- Skreśli pan parę słów do Ernesta? - zaproponowała Anna.
- Świetny pomysł. Coś w rodzaju zaproszenia...
List nie obfitował w moc słów. Krzysztof zapisał w nim te najważniejsze.
(...)

[10.06.2019, Aire de Garabit we Francji]

2 komentarze:

  1. Tekst ciekawy, ale kilka literówek dowodzi, że był pisany pod wpływem emocji bez dodatkowej korekty. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pisałem za pomocą telefonu, czego nie znoszę, stąd byki :-( pozdrawiam

      Usuń