(...)
To było wtedy, kiedy powrócił do siebie po poczynionych zakupach, czynnościach dla niego nietypowych, ale w tym konkretnym przypadku koniecznych. Duże pudło starannie owinięte błyszczącym, metalizowanym, prezentowym papierem, przewiązane ozdobną taśmą umieszczone było w pojemnej papierowej torbie. Pomimo tego, że trudno było nie zauważyć jego sprawunku, jaki taszczył w lewej ręce udało mu się, jak sądził, przemknąć niepostrzeżenie pod blokiem i dalej, wspinając się po schodach do swojego mieszkania. A jednak... po kilku minutach, kiedy już wsunął pakunek na dolną półkę szafy, Anna zastukała do drzwi i chyba nawet nie czekając na jego odezwanie się, weszła do mieszkania i przechodząc wąską szyją przedpokoju, znalazła się w jego pokoju.
Mimo wszystko był zaskoczony.
- A... to sąsiadka... wydawało mi się, że ktoś puka do drzwi... siadaj, Anno.
Zajęła miejsce przy stole na wskazanym przez Ernesta krześle.
- Cóż tam nowego? - zapytał.
Anna była wyraźnie podekscytowana.
- W czasie pana nieobecności odwiedził pana kolega szkolny Krzysztof Smulski.
- Odwiedził mnie?
- Ściślej nie zastał pana w mieszkaniu, a kiedy schodził, pozwoliłam sobie zapytać, w jalim przybył celu - zmieszała się, po czym: - To niedokładnie tak było. Kiedy wracał z góry (byłam właśnie na półpięterku), zapytał o pana. I tak od słowa do słowa przeszliśmy do mnie. Zaprosiłam go na kawę, chociaż przestrzegł mnie, że ma bardzo niewiele czasu - syn miał przyjechać do niego za pół godziny.
- Z czymże do ciebie przyszedł, Anno?
- Powiem krótko: przyjechał, aby zaprosić pana do siebie, do leśniczówki. Skreślił nawet kilka słów do pana.
Kobieta położyła na stole kopertę (że też nie zauważył jej wcześniej, gdy trzymała ją w ręce).
Ernest bez pośpiechu wyjął z koperty kartkę papieru. Liścik nie obfitował w słowa; przeczytał go jednym tchem.
- Krzysztof... tak... pamiętam... chodziliśmy do podstawówki... po tylu latach odezwał się... no, proszę...
Kiedy wypowiadał te postrzępione słowa, kobieta obserwowała go bacznie.
- Coś takiego... przypomniał sobie o mnie. A może to ja powinienem był dać znak, że żyję, co ty na to, Anno?
- Wydał mi się sympatyczny. Chyba nie pora teraz na rozsyrzyganie, kto powinien pierwszy odnowić znajomość.
- Tak sądzisz? Może masz rację. Uważasz, że powinienem skorzystać z zaproszenia?
Przełknęła ślinę i spuściła wzrok, przypatrując się jak jego palce rozprostowują niepogiętą przecież kartkę papieru.
- Powinien pan pojechać... zwłaszcza teraz, po tym wszystkim.
- Tak... powinienem. Ale dopiero po twoich urodzinach, na które bezczelnie się wproszę.
Zmieszała się.
.......................
- To co, wypijemy na drogę? Wziąłem po plastykowym kubku. Wprawdzie piwo z takiego kubka nie smakuje tak jak kuflowe, ale póki jest mocno schłodzone, wielkiej różnicy nie będzie.
Ruszyli wreszcie. Piwo było wyjątkowo smaczne, a truskawki słodkie o soczyste.
Kiedy pociąg przyspieszył bieg, Ernest spoglądając przez okno, ujrzał całkiem rozległy płacheć nieużytków zaczerwieniony wiotkimi kielichami smukłych, wysokich maków.
Przypomniał sobie z dzieciństwa takie makowe pola, także żyto pobłękitniałe od chabrów i te zasnute stożkowymi płomieniami liliowe i ciemnoniebieskie, niemal granatowe wstęgi łubinów.
(...)
[09.06.2019, Aire de Garabit we Francji]
- Z czymże do ciebie przyszedł, Anno?
- Powiem krótko: przyjechał, aby zaprosić pana do siebie, do leśniczówki. Skreślił nawet kilka słów do pana.
Kobieta położyła na stole kopertę (że też nie zauważył jej wcześniej, gdy trzymała ją w ręce).
Ernest bez pośpiechu wyjął z koperty kartkę papieru. Liścik nie obfitował w słowa; przeczytał go jednym tchem.
- Krzysztof... tak... pamiętam... chodziliśmy do podstawówki... po tylu latach odezwał się... no, proszę...
Kiedy wypowiadał te postrzępione słowa, kobieta obserwowała go bacznie.
- Coś takiego... przypomniał sobie o mnie. A może to ja powinienem był dać znak, że żyję, co ty na to, Anno?
- Wydał mi się sympatyczny. Chyba nie pora teraz na rozsyrzyganie, kto powinien pierwszy odnowić znajomość.
- Tak sądzisz? Może masz rację. Uważasz, że powinienem skorzystać z zaproszenia?
Przełknęła ślinę i spuściła wzrok, przypatrując się jak jego palce rozprostowują niepogiętą przecież kartkę papieru.
- Powinien pan pojechać... zwłaszcza teraz, po tym wszystkim.
- Tak... powinienem. Ale dopiero po twoich urodzinach, na które bezczelnie się wproszę.
Zmieszała się.
.......................
- To co, wypijemy na drogę? Wziąłem po plastykowym kubku. Wprawdzie piwo z takiego kubka nie smakuje tak jak kuflowe, ale póki jest mocno schłodzone, wielkiej różnicy nie będzie.
Ruszyli wreszcie. Piwo było wyjątkowo smaczne, a truskawki słodkie o soczyste.
Kiedy pociąg przyspieszył bieg, Ernest spoglądając przez okno, ujrzał całkiem rozległy płacheć nieużytków zaczerwieniony wiotkimi kielichami smukłych, wysokich maków.
Przypomniał sobie z dzieciństwa takie makowe pola, także żyto pobłękitniałe od chabrów i te zasnute stożkowymi płomieniami liliowe i ciemnoniebieskie, niemal granatowe wstęgi łubinów.
(...)
[09.06.2019, Aire de Garabit we Francji]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz