(1)
Wiem, że czeka mnie dzisiaj po południu spotkanie z golibrodą. Jest mi to
obojętne, czy klawisz dzwonka naciśnie kobieta czy mężczyzna. Kiedy zadzwoniłem
wczoraj przed jedenastą, zamawiając usługę na miejscu, odezwał się mężczyzna,
chociaż w tle słychać było kobiecy głos, a zatem mogłem się liczyć z tym, że
odwiedzić mnie może także kobieta. Dlatego wykąpałem się porządnie i zmieniłem
piżamę. W końcu mógłbym się ogolić sam, a nawet samemu podciąć sobie włosy
wokół uszu, to naprawdę nie sprawiłoby mi większego problemu, ale zdecydowałem
się na zaproszenie kogoś, kto zrobi z moją twarzą i głową porządek, a także z
moimi myślami. Co tu dużo mówić, lubię się wygadać. Lubię też słuchać, co inni
mają do powiedzenia. Trafiłem dobrze – fryzjerzy w tej dyscyplinie to potęga.
Na pół godziny przed przyjściem do mnie pana lub pani z nożyczkami i maszynką
do golenia otrzymam wiadomość, albo ten ktoś zadzwoni do mnie. Czekam
cierpliwie.
Postanowiłem zarobić. Święta godzino, nadeszłaś w końcu i ty, obejrzałaś
się za siebie i stwierdziłaś, że u mnie wszystko w należytym porządku; nie mam
poprawki, ba, nawet dostałem o stopień wyżej z matmy i fizy, i w ogóle
zaobserwowano, że się podciągnąłem. No i dobrze, bo w te wakacje umyśliłem
sobie wyjechać na całe dwa miesiące, ale do tego potrzebne są pieniądze, więc
wybrałem się na zarobek.
Udałem się, mój Boże, na wieś, tam gdzie braliśmy od gospodyni jajka, masło
zawinięte w liść łopianu i ser twarogowy. Jechało się tam na te Druszki
rowerem, bo było daleko. Za siedzeniem umieściłem spory kosz z metalowej
siatki, aby łatwiej było przetransportować te gospodarskie zakupy do domu.
Przed paroma dniami też wsiadłem na rower. Wcześniej dowiedziałem się, że
gospodyni (miała sparaliżowanego męża) będzie potrzebować ludzi do zbioru
truskawek. Jak ja lubiłem zbierać truskawki! Prawie tak samo jak je jeść.
Zacząłem zbieranie z miejsca, ledwo zsiadłem z roweru. Gospodyni rozjaśniały
oczy, bo byłem pierwszy, którego zaangażowała do pracy.
- A nie zostałby pan z nami przez tydzień? Zarobi pan, a nam pomoże.
Świetny urodzaj latoś, a że my mamy najwcześniejszą odmianę, zanim spadną ceny,
nieźle zarobimy.
- Zostanę, oczywiście, że zostanę, tyle że od jutra – powiedziałem. –
Dzisiaj jeszcze wpadnę do domu, powiem, co i jak, wezmę z sobą jakieś rzeczy do
chodzenia, do spania.
Grochocka ucieszyła się i zaraz dała mi do ciągnięcia wózek z kobiałkami.
Potem instruktaż: takie a takie mam zbierać, jeszcze twarde, choć już nie
zielone, i delikatnie, obowiązkowo z szypułkami, ale jeśli trafią się
przepięknie dojrzałe, to do innej kobiałki, będą do pierogów i w ogóle do
jedzenia, ale za wcześnie na wysyp dojrzałych, tym niemniej…
Kuzynka Grochockiej Katarzyna miała przyjechać z bratem do pomocy, obiecał
przyjść stary sąsiad, który zwykł był chodzić po ludziach i imał się rożnych
prac. Rad byłem spotkać się z tą kuzynką, o rok młodsza, do drugiej technikum
chodzi, na kolejarkę się szykuje, widziałem ją parę razy, jak w kolejowym
uniformie jechała do internatu, gdy zdarzyło mi się pomykać autobusem do
szkoły. Mieszkała na sąsiednim osiedlu, tym nowym, gdzie nie miałem znajomych,
bo ja w starej części osady, tej przedwojennej jeszcze.
Tak że pierwszego dnia, święta godzino, zbierałem truskawki jedynie z
Grochocką; późnym popołudniem dołączył do nas ten sąsiad, co się ima każdego
gospodarskiego zajęcia. Skłamałbym, że robota szła mi jak po maśle. Przerażała
długość redlin i wszechpotężna nieskończoność wysokich, gęstych, zielonych
krzewin. Dojrzewanie dopiero co się zaczęło. Na każdym krzaczku nie więcej niż
dwa, trzy czerwoniutkie owoce i dopiero dalej, gdzie kończyły się truskawkowe
zagony witające się na skraju horyzontu ze świerkowym lasem, tam dalej na piaskach,
owoców było więcej, choć tam właśnie zieloność sadzonek przyblakła.
Skończyliśmy około ósmej i jeszcze za widoku wsiadłem na rower, dojechałem
do domu, i przed kolacją powiedziałem rodzicom co i jak. Nie zmartwili się.
Matka zapakowała mi bety do spania, dwie pary spodni do kolan, koszule i
bluzki, ale tę noc spędziłem jeszcze w domu, nie bardzo obolały, raczej z
myślami utkwionymi w kuzynce Grochockiej Kasi.
To z nią razu pewnego wybrałem się w Góry Świętokrzyskie i Bieszczady.
Właściwie to nie tylko z nią, ale z całym autobusem młodzieży, starszych i
emerytów. Wójt tę wycieczkę zorganizował i traf chciał, że zbiegiem
okoliczności znaleźliśmy się na niej ja i Katarzyna. W połowie września
zeszłego roku to było. Pogoda dopisała, ale najbardziej dopisała okoliczność
zajmowania miejsca obok siebie w autobusie. Początkowo miałem za złe Katarzynie,
że nie dopuszczała mnie do okna, lecz w miarę rozwoju tej dosyć spontanicznie
rozwijającej się znajomości, zaniechałem prób zmiany miejsc, zadowalając się
rozmową z młodszą ode mnie o rok dziewczyną, która dodatkowo zaczęła mi się
podobać, a już uwielbiałem jej kasztanowe włosy i kształtną główkę, którą
opierała na moim ramieniu, ilekroć zaglądał w Kasine oczy sen.
(...)
[07.04.2020, T.]
Fryzjer i wycieczki to teraz niedościgłe marzenie...
OdpowiedzUsuńAkurat mam "fryzjerkę" za zonę, więc nie narzekam :-)
UsuńNiech ten świąteczny czas i wszystkie następne dni, upłynie Ci w spokoju, zdrowiu i z optymizmem.
OdpowiedzUsuńDziękuję i odwzajemniam poświątecznymi, podobnie zdrowymi i nadzianymi jak indyk optymizmem...
Usuń