3.
- W tej
kopercie jest pana wynagrodzenie, ale proszę jeszcze nie odchodzić, napijemy
się po lampce koniaku, samemu, rozumie pan, nie wypada pić takiego trunku; dostałem
go od przyjaciela z Limoges, który odwiedził nas z żoną i wnuczkiem pewnego
dnia naszej złotej, polskiej jesieni.
Fryzjer jest
zaskoczony, ale przystaje na moją propozycję. Siadamy więc do stolika w moim
pokoju. Robię kawę, przygotowuję ciasteczka, właściwie to obaj wykonujemy te
ceremonialne czynności, wreszcie wyciągam z barku wysoką, szczupłą butelkę
koniaku, nadpitego z powodu tego listu, który dostałem. Ten list znajdował się
w barku; wcisnąłem go pomiędzy zwarty szereg burgundzkich i akwitańskich win – również
podarunków od Bernarda. Widzę, że mój fryzjer spostrzega tę różową, napoczętą
niezdarnie kopertę i dziwi się zapewne, dlaczego jej miejsce nie jest, dajmy na
to, w szufladzie.
Może mu o
wszystkim opowiem, o tym liście; opowiem mu, kiedy za tydzień ponownie zaproszę
go do ogolenia mi brody, tylko brody, bo przecież włosy nie zdążą mi odrosnąć.
-
Najlepszego! – wypowiadam okruch banalnego toastu; dotykamy się szkłami
kieliszków, wypijamy, czujemy w przełyku i głębiej narastające ciepło, a że
uruchomiliśmy przy okazji nerwy odpowiadające za węch, delektujemy się zapachem
koniaku i sięgamy po słodycze, ciasteczka w formie rogalików nasączonych różanym
nadzieniem.
Ten drugi
dzień truskawkobrania był wielokroć intensywniejszy od poprzedniego. Do
przedpołudnia zwiozłem do gospodarstwa kobiałki pełne truskawek, a do zmroku
wykonałem jeszcze dwa takie kursy, bo postanowiliśmy z Bartkiem, że tego dnia
to ja będę się zajmował transportem; on zrobi to nazajutrz. Pierwszym kursem zjechałem z panią Grochocką,
która musiała przygotować dla nas obiad, jak i też przenieść pierwszą
partię truskawek do ukrytego w podcieniu kasztanowca vana. Wróciłem zatem do
swoich przyjaciół, którzy znajdowali się gdzieś pośrodku truskawkowego pola, a
był to czas, kiedy dołączył do nas sąsiad Grochockich.
Katarzyna
oczekiwanie na puste kobiałki uprzyjemniła sobie zajęczą drzemką, wystawiając
już i tak smagłe ramiona na kąśliwe dotknięcia słonecznych promieni. Na intensywnie
błękitne niebo, wbrew prognozom pogody nie nasunęła się choćby jedna wiotka a
nieśmiała chmurka. Po tygodniowych ulewach rozszalało się lato.
Ta wycieczka
rzeczywiście zbliżyła nas do siebie. Zaczęliśmy poruszać się według własnego
widzimisię, z oporem reagując na uwagi przewodniczki, która wychodziła z
siebie, aby dostarczyć naszej grupie jak najwięcej historycznych i
krajoznawczych informacji o miejscach, w których zatrzymywaliśmy się, gdzie
spożywaliśmy posiłki, bądź też po prostu zatrzymywaliśmy się dla odpoczynku.
Myślę, że pani przewodnik zrozumiała w lot przyczynę naszej z Katarzyną
niesubordynacji – zawsze ostatni albo pierwsi, zawsze pozostający w danym
miejscu dłużej, tak jakbyśmy podziwiali akurat nadchodzący zachód słońca lub byli zakochani w "Damie z gronostajem" – karciła nas dobrotliwym, pełnym
wyrozumiałości spojrzeniem, kiwnięciem głowy… może przypominała sobie czasy
własnej wczesnej i pierwszej miłości. Przewodniczka nie mogła mieć lat więcej
niż trzydzieści parę, mogła się podobać, żywa, energiczna, konkretna… aż
pewnego razu, nie pamiętam kontekstu, ktoś z naszej grupy zapytał, czy tak
jakoś się wyraził, że nasza cicerone wyrzekła, że jest sama na świecie, no,
może nie dosłownie tak się wyraziła, ale dała znać, że nie posiada męża (brak
obrączki nie musi oznaczać panieństwa), ani też przyjaciela od serca czy seksu.
Zdobyła się na szczerość i tak właśnie się wyraziła. Poczułem wtedy do niej
sympatię; Katarzyna również. Byliśmy z Kasią w takim wieku, kiedy nasuwało się
samo przez się takie pytanie: - dlaczego tak ładna, inteligentna i sympatyczna
kobieta nie znalazła swojego dozgonnego wielbiciela?
Od tego
czasu staliśmy się z Kasią mniej uciążliwi, bardziej skoncentrowani na
opowieściach pani przewodniczki, i wiele wskazuje na to, że koncentrowaliśmy
się też bardziej i śmielej na sobie, co nie mogło już uciec uwadze
współtowarzyszy wycieczki. Śledziły nas ich spojrzenia, na co reagowaliśmy
uśmiechem oraz, zdarzało się, niewinnymi pocałunkami w ten czy inny policzek.
(…)
[19.04.2020, T.]
Ale ładnie :-)))
OdpowiedzUsuńMiło czytać takie obrazki w niedziele popołudnie:-)
OdpowiedzUsuń