CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

19 kwietnia 2020

WESPNĘ SIĘ NA PALMĘ (3)

3.
- W tej kopercie jest pana wynagrodzenie, ale proszę jeszcze nie odchodzić, napijemy się po lampce koniaku, samemu, rozumie pan, nie wypada pić takiego trunku; dostałem go od przyjaciela z Limoges, który odwiedził nas z żoną i wnuczkiem pewnego dnia naszej złotej, polskiej jesieni.
Fryzjer jest zaskoczony, ale przystaje na moją propozycję. Siadamy więc do stolika w moim pokoju. Robię kawę, przygotowuję ciasteczka, właściwie to obaj wykonujemy te ceremonialne czynności, wreszcie wyciągam z barku wysoką, szczupłą butelkę koniaku, nadpitego z powodu tego listu, który dostałem. Ten list znajdował się w barku; wcisnąłem go pomiędzy zwarty szereg burgundzkich i akwitańskich win – również podarunków od Bernarda. Widzę, że mój fryzjer spostrzega tę różową, napoczętą niezdarnie kopertę i dziwi się zapewne, dlaczego jej miejsce nie jest, dajmy na to, w szufladzie.
Może mu o wszystkim opowiem, o tym liście; opowiem mu, kiedy za tydzień ponownie zaproszę go do ogolenia mi brody, tylko brody, bo przecież włosy nie zdążą mi odrosnąć.
- Najlepszego! – wypowiadam okruch banalnego toastu; dotykamy się szkłami kieliszków, wypijamy, czujemy w przełyku i głębiej narastające ciepło, a że uruchomiliśmy przy okazji nerwy odpowiadające za węch, delektujemy się zapachem koniaku i sięgamy po słodycze, ciasteczka w formie rogalików nasączonych różanym nadzieniem.

Ten drugi dzień truskawkobrania był wielokroć intensywniejszy od poprzedniego. Do przedpołudnia zwiozłem do gospodarstwa kobiałki pełne truskawek, a do zmroku wykonałem jeszcze dwa takie kursy, bo postanowiliśmy z Bartkiem, że tego dnia to ja będę się zajmował transportem; on zrobi to nazajutrz. Pierwszym kursem zjechałem z panią Grochocką,  która musiała przygotować dla nas obiad, jak i też przenieść pierwszą partię truskawek do ukrytego w podcieniu kasztanowca vana. Wróciłem zatem do swoich przyjaciół, którzy znajdowali się gdzieś pośrodku truskawkowego pola, a był to czas, kiedy dołączył do nas sąsiad Grochockich.
Katarzyna oczekiwanie na puste kobiałki uprzyjemniła sobie zajęczą drzemką, wystawiając już i tak smagłe ramiona na kąśliwe dotknięcia słonecznych promieni. Na intensywnie błękitne niebo, wbrew prognozom pogody nie nasunęła się choćby jedna wiotka a nieśmiała chmurka. Po tygodniowych ulewach rozszalało się lato.

Ta wycieczka rzeczywiście zbliżyła nas do siebie. Zaczęliśmy poruszać się według własnego widzimisię, z oporem reagując na uwagi przewodniczki, która wychodziła z siebie, aby dostarczyć naszej grupie jak najwięcej historycznych i krajoznawczych informacji o miejscach, w których zatrzymywaliśmy się, gdzie spożywaliśmy posiłki, bądź też po prostu zatrzymywaliśmy się dla odpoczynku. Myślę, że pani przewodnik zrozumiała w lot przyczynę naszej z Katarzyną niesubordynacji – zawsze ostatni albo pierwsi, zawsze pozostający w danym miejscu dłużej, tak jakbyśmy podziwiali akurat nadchodzący zachód słońca lub byli zakochani w "Damie z gronostajem" – karciła nas dobrotliwym, pełnym wyrozumiałości spojrzeniem, kiwnięciem głowy… może przypominała sobie czasy własnej wczesnej i pierwszej miłości. Przewodniczka nie mogła mieć lat więcej niż trzydzieści parę, mogła się podobać, żywa, energiczna, konkretna… aż pewnego razu, nie pamiętam kontekstu, ktoś z naszej grupy zapytał, czy tak jakoś się wyraził, że nasza cicerone wyrzekła, że jest sama na świecie, no, może nie dosłownie tak się wyraziła, ale dała znać, że nie posiada męża (brak obrączki nie musi oznaczać panieństwa), ani też przyjaciela od serca czy seksu. Zdobyła się na szczerość i tak właśnie się wyraziła. Poczułem wtedy do niej sympatię; Katarzyna również. Byliśmy z Kasią w takim wieku, kiedy nasuwało się samo przez się takie pytanie: - dlaczego tak ładna, inteligentna i sympatyczna kobieta nie znalazła swojego dozgonnego wielbiciela?
Od tego czasu staliśmy się z Kasią mniej uciążliwi, bardziej skoncentrowani na opowieściach pani przewodniczki, i wiele wskazuje na to, że koncentrowaliśmy się też bardziej i śmielej na sobie, co nie mogło już uciec uwadze współtowarzyszy wycieczki. Śledziły nas ich spojrzenia, na co reagowaliśmy uśmiechem oraz, zdarzało się, niewinnymi pocałunkami w ten czy inny policzek.

(…)

[19.04.2020, T.]


2 komentarze: