Po wyjściu
mojego osobistego fryzjera wykąpałem się; poczułem się lżejszy i cokolwiek
piękniejszy, chociaż w moim wieku ciało już nawet nie rozgląda się za niedawną
czerstwością i sprężystością właściwą posturom młodzieńczym. A jednak tych
kilka zwodniczych kilogramów mniej poprawiło mój humor, kiedy stojąc przed
lustrem wcierałem w policzki i szyję nawilżający krem i nasączałem zapachem
kolońskiej wody tors i ramiona.
Było coraz
późniejsze popołudnie, ale to akurat dobrze, bo okna i balkon mojego mieszkania
wychodziły właśnie na południowy zachód i można było zatopić się ukośną pręgą
pomarańczowego słońca, być muskanym łagodnym zionięciem wiatru, który jednak
słabł z każdą popołudniową godziną, aby w porze kolacji znieruchomieć na amen.
Znalazłem
się tedy na balkonie, na leżaku ustawionym ku słońcu, z wyciągniętym z koperty
listem, do którego treści wracałem co i rusz, podobnie jak do kompaktowej płyty
– załącznika tej niespodziewanej dla mnie korespondencji. Przez chwilę
pomyślałem, godząc się z obecnymi moimi myślami, że jednak nie powinienem
informować fryzjera o tym liście. Owszem, pokusa długiej i nieskrępowanej
rozmowy na temat przekazanej mi subtelnym charakterem ręcznego pisma treści
była poniekąd ekscytującym pomysłem na pokonanie samotności… o tak, odczuwałem
samotność, zwłaszcza po przejściu zawału w szpitalu… fryzjer Mach nadawał się
na lekarza skołatanej wyobcowanej duszy, ale w końcu stwierdziłem, że
powinienem jednak uszanować prywatność nadawczyni, osoby, którą bardzo dobrze
znałem, i którą…
„Byłabym nie
zaprzątała Ci myśli o minionym czasie, gdyby nie ten półgodzinny prawie film,
którego kopię Ci posyłam. Nie domyślasz się kto jest jego autorem? Naprawdę się
nie domyślasz? Zgaduję, że jednak wiesz. Tak, to on, ten facet z lornetką na
szyi, na torsie, ten facet penetrujący szeroką, nadrzeczną plażę w poszukiwaniu
nagich piersi opalających się kobiet, pocałunków już nie tylko kradzionych ale
zdobywczych, najczęściej brawurowych, męskich, ale też i delikatnych lub
egzaltowanych kobiecych; być może też odkrywający seksualną namiętność
nastolatków, ale też osób dojrzałych, niekoniecznie, a nawet najczęściej nie
będących małżonkami. Zapamiętałam, że ten podstarzały pan po pewnym czasie
pojawiał się w miasteczku, osadzie, parkach i na nadbrzeżu z kamerą zawieszoną
na ramieniu. Mówiono, że zakupił ją okazyjnie od jakiegoś rosyjskiego żołnierza,
zakupił i zaczął się bawić w robienie filmów. Jakim cudem zachował się ten
film? Czy było ich więcej, podejrzewam, że tak – nie wiem. Przypadkowo natrafiłam
na niego, już zgranego na płytę, na pchlim targu. Oczywiście moją uwagę zwrócił
tytuł wykaligrafowany tuszem na białej karcie wsuniętej do plastykowego
opakowania: ten tytuł był nazwą naszej miejscowości”
Przysnąłem
trzymając w ręce złożony na pół list. Znalazłem się w autokarze wracającym z
Bieszczad. Katarzyna właściwie leżała oparta o moje ramię. Ja z kolei
siedziałem na małym, niezbyt wygodnym, łamanym siedzeniu usytuowanym pośrodku
autobusu. Poza kierowcą i głównym organizatorem kilkudniowej wycieczki wszyscy
spali, włącznie ze mną… tak myślę.
[25.04.2020, T.]
Szkoda, ze dawno już takich listów nikt nie pisze...a może jednak?
OdpowiedzUsuńLudzie nie lubią być podglądani, a szczególnie fotografowani czy filmowani.
OdpowiedzUsuńMam balkon od wschodu i dlatego na noc zaciągam rolety, aby słońce zbyt wcześnie mnie nie budziło.
Pozdrawiam.