CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

20 września 2015

KULINARIA

Gdyby nie to, że znaczną część dnia przesypiał, bo pracował głównie w nocy, przynajmniej co drugi dzień to on robiłby obiad i zapraszał na niego sąsiadkę. Pozostawała mu niedziela i, rzadziej, sobota. Przygotowywał wtedy rosół, taki prawdziwy, z kury lub kurczaka karmionych naturalnie, a ściślej dziobiących co się da na podwórku, do tego wysypywaną własną karmą: śruta i czyste ziarno. Kury i kurczaki przynosiła mu taka jedna, co handlowała drobiem własnego chowu i jajami. Przychodziła zawsze w piątek przed szóstą, zanim opuszczał posterunek. Miała jeszcze kilku stałych klientów w zakładzie, którego strzegł Adam, ale to właśnie dla niego przynosiła najlepsze okazy drobiu, oporządzone już; tylko opłukać i rzucić do garnka. Czasami przynosiła kaczkę na czarninę albo do upieczenia z nadzionkiem z jabłkami, gruszkami i śliwkami. Podpatrzył jak to robiła jego babcia i, przyznawał szczerze, całkiem nieźle wychodził mu nie tylko rosół, ale i czarnina i ta kaczka na słodko w owocach, winie i nadzieniem.
Niedziele spędzał z sąsiadką na obiedzie. Do siebie ją zapraszał. Pomagała mu, a jakże. Robiła najsmaczniejszy w świecie makaron do rosołu i kluseczki cięte w romby do czerniny. Te drugie takie puszyste, nie kleiły się, gdy postały do następnego dnia. Razem obierali ziemniaki, a soliła je zawsze ona; nigdy nie mógł trafić z solą. On z kolei świetnie przyrządzał mizerię. Obierał ogórki, kroił je w cieniuchne talarki, odsączał wodę i wsypywał odrobinę soli, czarnego, białego i ziołowego pieprzu. W tym przypadku nie miał problemu z zachowaniem proporcji. Odstawiał tak przygotowane ogórki na godzinę pod przykryciem, aby przeszły przyprawami, a do gęstej śmietany lub bałkańskiego jogurtu dodawał szczyptę tzatziki. Po godzinie zabielał tak przyrządzona śmietaną czy jogurtem ogórki i powstawała z tego naprawdę wyśmienita mizeria.
Pani Maria, sąsiadka Adama. choć wiedziała, że śmietana szkodzi jej wątrobie, nigdy nie odmówiła mizerii.
- Łyknę sobie dwa raphacholiny, a zjem - powiadała, a on:
- Pani Mario, właśnie po to swą przyprawy, aby niwelować szkody, jakie może wywołać w organizmie dana potrawa, choćby taka tłusta śni, śmietana. A wie pani, dlaczego w staropolskiej, tłustej kuchni tyle chrzanu? Weźmy taką golonkę. Potaje ją pani z chrzanem, bo ten niweluje, wytrąca tłuszcz i człowiek nie odczuwa tego, że je niezdrowo, a jedynie smacznie. Inna sprawa, że do golonki należy koniecznie podawać trochę alkoholu, najlepiej pieprzówkę.
Podczas obiadu lubili poruszać tematy kulinarne.
Nadchodziła taka chwila, kiedy pani Maria zaczynała ubolewać nad tym, że ona w te dni powszednie karmi Adama zwykłą kartoflówką, zalewajką, czy białym lub czerwonym barszczem.
- To takie proste zupki, panie Adamie. Gdzież tam mi przy nich do pana. Tyle zawsze mięsa… i pozwala pan, abym wzięła dla wnuczków to, czego nie zjemy.
- Pani Mario - odzywał się wtedy Adam - ja przepadam za pani zupkami… do tej najzwyklejszej kiełbasy… a biała w pani wykonaniu to prawdziwy rarytas. To prawdziwa sztuka zrobić coś tanio a smacznie. A pani krupniczek jest wprost przecudowny. Wiem coś o tym, bo już jako dziecko byłem perfekcyjnie żywiony.
- Dziękuję panu. Pan wie, że ja prowadzę dom ubogo.
- Ubogo nie znaczy niesmacznie.
- Cieszę się, że tak pan myśli. Mnie to się zawsze wydawało, że jeśli ktoś kształcony, to pewnie przyzwyczajony do wyszukanej kuchni, do kawioru, krabów, szparagów, do dań, których jeśli nie znasz francuskiego, nie wiesz, co jesz.
- Pani Mario, kiedy mnie pani kuchnia smakuje najbardziej… i nie mówię tego ot tak sobie, aby sprawić pani przyjemność. Czasami to mam wyrzuty sumienia, że korzystam z pani dobroci…
- A cóż to... przy kilku osobach i jedna więcej się pożywi.
- Ale ja jestem wręcz na pani utrzymaniu. 
- A ja panu powiem, że dla mnie to sama przyjemność gotować dla pana. Pan jeden doceni. Syn z synową prowadzą własną kuchnię… ale co to za kuchnia… wszystko odgrzewane. Wnuczków mi podrzucają, więc im pichcę. Mała ze mną zostaje na pół dnia, na cały dzień, a Mateuszek, pan wie… on już do drugiej klasy poszedł.
- Patrzcie, jak ten czas leci.
- Oj tak, panie Adamie, leci. Po dzieciach, po wnukach widać, ze leci. 
- To co… przyjdzie pani, jak zwykle, w niedzielę na obiadek?
Właściwie to nie musiał się pytać. Wystarczało na nią spojrzeć. Śmiała się do tych obiadów, tych zapowiedzianych wizyt przeciągających się aż do wieczora, spotkań, podczas których wspominali dawne dzieje i wtedy ten czas, jaki dla siebie rezerwowali, mijał i szybciej i weselej. Az dziw, że te rozmowy jeszcze się im nie znudziły, że wciąż mieli sobie o czym opowiadać.
- Panie Adamie, a synowa to czasami żartuje, że ja to powinnam się chyba do pana wprowadzić. Ma trochę żal do mnie, że w niedziele do niej nie przychodzę, że jeśli już, to w soboty, ale przecież wiadomo, że nie ma to jak niedzielny obiad.
- Trochę racji to ona ma, ale myślę, że pani nie zrezygnuje z odwiedzin. Ale tam… z odwiedzin… pani przecież w tych obiadach mi pomaga…
- Drobna sąsiedzka pomoc nigdy nie zawadzi. A tak bogiem a prawdą: jeśli synowa nauczy się lepiej gotować, z pewnością ja kiedyś w niedziele odwiedzę… a co szykuje pan tym razem?
- Pomidorówkę ze świeżych pomidorów, krokieciki z mięskiem i kapustą, a na deser pudding z biszkoptowym ciastem, mus owocowy i śliwowicę, którą przywiózł mi jeden pan z Podhala… oczywiście domową…ale i tym razem panią poproszę o….
- Ma się rozumieć, do pomidorowej zupki będą… palce lizać… takie pulchne zrobię, aby, jak się nagryzie, czuć je było, że są…
- O… właśnie takie.
- I nie na wodzie… odrobina mleka i same jajka.
- Aż mnie ssie w żołądku na samo wspomnienie.
- Spokojnie… doczeka się pan… wie pan, sąsiedzie, że bardzo źle pana potraktowali… żeby też teraz na stare lata - zawahała się - musiał pan robić za stróża… z pana wykształceniem.
- Dajmy temu spokój. Tak sobie myślę, że może gdyby nie to, że zasuwam do pracy od szóstej do szóstej, to może nigdy nie korzystałbym z pani obiadów… a pani też nie zachodziłaby do mnie w niedziele.
- Ale mimo wszystko nie czuje się pan z tym najlepiej - powątpiewała.
- Pani Mario, kiedy ja dopiero teraz czuję, że jestem szczęśliwy i mogę zajmować się tym, co sprawia mi przyjemność. Wie pani ile książek przeczytałem. Myślę, że musimy znaleźć czas na to, abym mógł też i pani coś przeczytać na głos. Chciałaby pani?
Była zmieszana. Dawne to były czasy, kiedy czytała książki. Teraz nie ma na to czasu, a może ochoty, ale lubi słuchać. Na przykład włącza sobie czasami radio, gdy idzie powieść w odcinkach, albo jakiś teatr radiowy; telewizję tez obejrzy, ale to co innego.
- Z wielką przyjemnością - odparła.
- To od jutra zaczniemy… zajdzie pani do mnie po obiadku, jak już wnuczków nie będzie pani miała „do bawienia”. Zaczniemy czytać… nie, nie powiem, zrobię pani niespodziankę.
- Lubię niespodzianki, choć oczywiście nie będę się mogła doczekać.
- A w przyszłym tygodniu to przywiozą mi połowę świniaka. Weźmiemy do spółki, co? Będziemy mieli na cały miesiąc jedzenia. Opłaci się. Jakby na ten moment nie miała pani gotówki, założę za panią, zgoda?
- Będę miała. Pan wie, że żyję skromnie, więc zaoszczędzam. To ja panu z tego mięska takiej smacznej świeżyzny zrobię, z cebulką, papryką i czosnkiem, jakiej nie znało pana podniebienie… i do tego krem chrzanowy ze śmietaną, taka gęstą, niezdrową. Już nie mogę się doczekać.
Ale póki co, w niedzielę jedli pomidorówkę ze świeżych pomidorów.

[pod Aachen w Niemczech, 10.09.2015]

7 komentarzy:

  1. Przyszłam do Ciebie posłuchać Chopina /ballada f-mol/ i poczytać...
    Już jesteś?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze wtedy nie byłem... ot, udało mi się znaleźć łącze :-)

      Usuń
  2. Takie smakowitości, że ślinka cieknie. Tylko wcześniej urodzeni znają smak rosołu z kury karmionej śrutem i ziarnem, klusek w romby z kaszy manny i te zupy ziemniaczane, pomidorowe, krupniki, świeżyzna. "I nic nawodzie ani odgrzewane w mikrofali. Ten świat miał nie tylko niepowtarzalne smaki, ale i klimat, ponieważ do jedzenia podchodzono z miłością i sercem. Pozdrawiam i ten czas.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... bo, ci powiem, że na obczyźnie, na konserwowym wikcie, kiedy się takie coś pisze, to jakby się rzeczywiście to coś smakowicie jadło :-)

      Usuń
  3. To znowu ja...
    Bo nie mogę się doczekać kiedy wrócisz...

    OdpowiedzUsuń