ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

26 lutego 2016

KRAKOWSKA

Rozległo się pukanie do drzwi. A jakież to było pukanie? Nie zwykłe, lecz kołatką przytwierdzoną do podłużnej deski spinającej mniejsze i węższe poprzeczne listewki, z jakich drzwi wejściowe do domku były zbudowane. Nie każdy korzystał z tej kołatki, nie każdy. Zwykle stukano kostką zgiętego wskazującego palca, uderzając w dowolnym miejscu, gdzie popadnie, lecz teraz trzykrotny stukot zwiastował przybycie kogoś znajomego. 
Pies szczeknął kilka razy, poderwał się z legowiska i ruszył prędko do sieni. Stary, powolniejszy w ruchach, odłożył nóż, którym kroił kości na najdrobniejsze kawałki, wstał powoli i wolnym krokiem wydostał się z kuchni, mając teraz przed sobą, u wejściowych drzwi kundla, podskakującego wesoło do klamki.
- Poznałeś, Murzynku - zwrócił się do psa wyciągnąwszy ku niemu otwartą prawicę. - A teraz spokój! Zdążysz się z nim nabawić, przyjmij gościa godnie.
Pies zaprzestał podskoków i wycofał się, pozwalając staremu przekręcić klucz w zamku i nacisnąć klamkę.
- To ty, Maciusiu? - zapytał stary przez drzwi, choć doskonale wiedział, że te trzy kołatkowe stuknięcia to powitanie od chłopca. Odryglował zamek i otworzył szeroko drzwi. Do wnętrza wpadło takie światło, jakby kto z tamtej strony ogromny reflektor przyłożył, ale to było światło dnia, naturalna jasność początku czerwcowego lata wlała się do sieni gęstą, wznoszącą pył kurzu z podłogi strugą.
Dziewięcioletni chłopczyk przeskoczył próg, a w jednym ręku, za sobą, trzymał plastykową torbę.
- Przyszedłem cię odwiedzić, dziadku - przemówił i zaraz potem dopadł do niego Murzyn, wytarmosił, wylizał mu tę prawą dłoń (lewą skrywał za plecami), dopadał w podskokach do podbródka a skomlał przy tym, a tańczył na tylnych łapach; potem dobrał się do plastykowej torby, już, już nos w nią wsadzał, gdy chłopak nagle uniósł rękę wysoko i podał staremu torbę.
- Dla dziadka przyniosłem - powiedział z taką iskierką dumy w głosie. 
Stary co jakiś czas dostawał prezenty od chłopca. Rad był z nich i nie rad, bo zawsze coś kłóciło się w nim, że nie powinien ich przyjmować i trzeba by coś na wymianę chłopcu dać, a tu dopiero żółcą się truskawki, późniejsze tego roku, a na czarne porzeczki czy maliny jeszcze nie pora.
- No chodź, chodź, dam ci kakao, lubisz przecie. W rondelku na kaflu stoi. Zostawiłem trochę, bo sobie pomyślałem… ty się pewnie dziwisz staremu, że w głowie mu się roi taka myśl, że dzisiaj to Maciuś do niego przyjdzie - przeszli do kuchni - ale tak to już jest ze mną, i kiedy w kościach mnie łamie to wiem, że na niepogodę, a jeśli słońce przed południem nie wdziewa na się kapoty z chmur, to pewnie chłopiec się zjawi, ot powałęsać ze starym po ogrodzie, a jeśli później jakaś chmura z deszczem spadnie, to pograć w warcaby. Siadaj! - wskazał na kanapę, na której wcześniej siedział i piłował nożem kości. 
Zaraz też Murzyn wskoczył chłopcu na kolana, aby go popieścić pod szyją, po głowie, rzec jakie miłe słowo, chociażby takie, że Murzyn dobry pies, dobry i mądry.
Stary wlał kakao do kubka a z chlebaka wydobył dwa kawałki przedwczorajszego drożdżowca.
- Masz ci. Jedz i popijaj, a Murzynowi nie dawaj, bo ja mu jadło szykuję.
Chłopak dopadł do ciasta. Lekko przysuszone, słodkie, z lśniącą miodowym kolorem skórką, dobre, najlepsze z tym, co popijał z garnuszka, a stary przysiadł się do tych kosteczek z kurczaka, oskrobanych z mięsa jakby żyletką i kroił je na drobniutkie kawałeczki.
- To dla Murzyna? - zapytał chłopiec.
- A jakże, dla niego. Zrobiłem kaszę… tam przygrzewa się na kaflu, okrasiłem skrojonym na kawałeczki boczkiem, posiekaną pietruszkę rzuciłem - Murzynek pietruszkę lubi - i teraz dodam do tego kosteczki. Zobaczysz, jaką będzie miał uciechę. A ty, co mi tam przyniosłeś?
Plastykowa torba leżała na stole. Może to i źle, że stary na samym początku nie zajrzał do niej, nie podziękował, ale tak jakoś sobie myślał, że może tym razem dać sobie spokój z tym podarunkiem. Nie może być tak, myślał, że chłopaczek prezenty mu będzie robił. Kto wie, czy tam czego nie ukradł, aby jemu przynieść. Ale nie, to dobrze wychowane dziecko i co nie jego, nie ruszy, ale jednak, kto to wie, więc powiem mu… ba, jakże mu to powiedzieć, rozpłacze się, a już najpewniej pogniewa.,
- Krakowską. Gruba dobra kiełbasa - odparł Maciuś, przełykając kęs drożdżowego ciasta.
Stary odczekał chwilę z odpowiedzią. Kosteczki miał już skrojone, były na deseczce. Wstał, podszedł do kuchni, zdjął z kafla garnek z kaszą i wsypał doń pokrojone kosteczki, wymieszał porządnie, następnie przeszedł do sieni, gdzie stała miseczka Murzyna. Kundel w mig zrozumiał, co się szykuje. Spojrzał błagalnym wzrokiem na chłopca, zeskoczył mu z kolan i podbiegł do miski. Stary popatrzył na psa z satysfakcją, tak jakby to jemu, a nie Murzynowi pociekła ślina. Wrócił do chłopca. Wyjął kiełbasę. Musi, że ponad kilo miała. Owinięta celofanową folią, nie tknięta, pachniała.
- Skąd ją masz? - zapytał.
- Kupiłem.
- Ba, a skąd pieniądze wziąłeś?
- Dostałem od mamy.
- Ona ci pewnie kazała coś do domu kupić, albo cukierki, czekoladę… gadaj mi to po prawdzie! - nie natężał głosu i wcale to, co mówił, nie przypominało rozkazu.
Chłopiec zawahał się.
- Miałem kupić krakowską, bo nie zielenieje i jest dobra nawet przysuszona - odparł.
- Tak ci mama mówiła?
- Tak. To dobra kiełbasa. Jadłem.
- I miałeś tę kiełbasę zabrać do domu, tak?
Chłopiec siorbał kakao. Patrzył na starego, a jego spojrzenie zdradzało, że nie bardzo miał ochoty na udzielenie odpowiedzi. Przemógł się jednak.
- Nie, miałem ją dać tobie, dziadku.
- Miałeś ją dać mnie - zastanowił się stary. Spojrzał małemu w oczy. - A czy ty wiesz, że ja nie jestem twoim dziadkiem?
- Co mam nie widzieć. Mówiłeś mi to tyle razy, dziadku.
- Mówiłem, a ty swoje. Masz przecie swoich dziadków.
- Mam, ale są młodsi od ciebie.
Stary uśmiechnął się, a potem spojrzał w stronę Murzyna, który skończył kaszę i zabrał się za picie wody z sąsiedniej miseczki. Cały czas merdał czarnym wiechciem ogonka.
- Osiemdziesiąty szósty mi idzie - powiedział - to szmat czasu. Ty wiesz, że w tym roku będzie lat dwadzieścia odkąd odeszła moja Marychna? Ty mi powiedz, czy twoja mama to kazała ci do mnie iść z tą kiełbasą?
Chłopiec zbierał opuszkami palców okruszki i wsysał je do buzi.
- Mama wie, dziadku, że do ciebie chodzę i czasami pyta, czy czego ci nie potrzeba.
- Ta… a swoich rodziców, teściów ma…
- A ja jej powiedziałem, że widziałem jak ty, dziadku, każdą kosteczkę kurczaka obgryzasz tak dokładnie, a jak sobie robisz żurek to kiedy skończysz jeść, czyścisz talerzyk chlebem.
- Ta… tak mówiłeś? A po co to twojej matce wiedzieć? Obgryzam i potem kroję na drobne kawałki dla Murzynka. Nic nie powinno się zmarnować. A to ci jeszcze powiem, że najgorzej u mnie z tymi kurczakami - stary nakręcił się na dłuższe pogadanie. - Kiedy Marychna żyła, to ona tylko oprawiała, a to ryby, a to drób. Nie będę ci mówił, jak to się odbywało, bo po co tobie wiedzieć, jak się odbiera życie stworzeniom, nawet wtedy, kiedy nie robisz tego dla zabawy, a po to, aby głód zaspokoić. No i ci powiem, że ja, mimo że chłop, mówię ci, ja za młodu to taką siłę miałem… ja, taki chłop, a musiałem się wyręczać kobietą. Uwierzysz? No, ale musiałem się nauczyć i tego. Teraz to kurki na jajka trzymam, bo kurczaki już gotowe, w sklepie kupuję, ale nie takie jak dawniej. A twoja mama, to nie zajrzałaby kiedy do mnie?
Murzyn już skończył i wskoczył chłopcu na kolana. Liznął go po policzkach, wtulił się w jego brzuch, wsunął pysk pomiędzy żebra a ramię i cichutko mrucząc przysypiał.
- Powiem jej… pewnie by przyszła - odparł chłopiec.
- Nie jesteś pewien? Ojciec nie pozwala?
- Tato by pozwolił. Dlaczego nie. Ale to jakoś głupio… mama już ma swoich dwóch ojców…
- … tak jak ty masz już dwóch dziadków, a zachciało ci się jeszcze trzeciego - roześmiał się stary.
- Ma dziadek rację.
- To ja ci powiem tak. Za tydzień truskawki dojrzeją i wtedy przyjdziesz z mamą w odwiedziny. Pozbieramy. W trójkę szybciej będzie. Upiekę ci ciasto z truskawkami…
- Umiesz, dziadku?
- A pewnie. Marychna mnie nauczyła. Powiem ci, szkrabie, że wiele ciekawych rzeczy nauczyła mnie moja żona… a to jak wypieki robić, jak się wyleczyć bez doktora… a tę krakowską to w południowym oknie powieszę, niech przeschnie i jak przyjdzie mama to ją poczęstujemy, dobrze? A ty gdzie? - zobaczył jak Maciuś odkłada na bok psa, sprężyście wstaje i już, już przebiega przez kuchnię.
- Lecę powiedzieć mamie, dziadku. Ucieszy się.
- A leć, leć - rzucił za nim, a kiedy trzasnęły drzwi, stary podszedł do radyjka stojącego na kredensie i nacisnął klawisz włącznika.
- A teraz, Murzynku, posłuchamy sobie, co słychać na świecie. Dwunasta się zbliża.
A pies nie bardzo zainteresowany był wiadomościami. Leżał potulnie na kanapie i wyczuwał swoim wrażliwym na najrozmaitsze zapachy nosem krzepiącą woń leżącej na stole krakowskiej.

[21.02.2016, Kitzingen w Niemczech]

2 komentarze:

  1. Smakowite te opisy sytuacyjne, czyli stukanie kołatką do prawie stuletniego dziadka, rozmowa z psem i chłopcem. Przypomniałam sobie, że w niedzielę mama zawsze podawała kakao i drożdżowe ciasto na śniadanie. Ten młody człowiek, który zaopiekował się starszym człowiekiem, a nawet jakby zaadoptował go na swojego dziadka, wyrośnie na empatycznego i dobrego człowieka. Krzepiący obrazek.

    OdpowiedzUsuń
  2. Taką kaszę, co to niby dla psa szykowana, sama bym chętnie zjadła, ale bez kostek.
    Mój teść po śmierci żony nic w domu zrobić nie umiał, co dla wdowca jest prawdziwym nieszczęściem, ale nigdy też nie chciał się nauczyć, choćby po to, żeby żonie czasem ulżyć, w końcu starzeli się oboje...
    Czasem tak jest, że zaprzyjaźniamy się ze staruszkami z sąsiedztwa, bo naszych dziadków przypominają.

    OdpowiedzUsuń