CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

17 lipca 2017

ZJAWA (1/5)

Z kuzynką Bernadettą należało się obchodzić ostrożnie i szacunkiem dla jej majestatycznego wieku, którym chwaliła się bezustannie, zagadując wszystkich członków swojej licznej rodziny, włączywszy w to dzieci, pytaniami:
- A ile, kochasiu dałbyś mi lat? Na ile wyglądam lat, skarbuniu?
I rozpoczynały się wyliczanki. Dzieci, w tym dwa moje brzdące, co to jeszcze trzeciej klasy podstawówki nie dostąpiły, nie miały zielonego pojęcia, ile lat życzy sobie mieć ciotunia, stryjenka czy prababunia (kuzynka Bernadetta zawsze na wstępie rozmowy oznajmiała niedorostkom, z kim mają do czynienia), lecz taka zgaduj-zgadula, której towarzyszył podarunek w postaci czekoladowego cukierka z likworem, stanowiła dla nich nie lada uciechę.
Moje starsze, znaczy się ośmioletni Pawełek, który grzeszył śmiałością i za nic sobie miał moje i żony uwagi, aby odpowiadać prababuni taktownie, albowiem powinno się, przypominaliśmy, z szacunkiem odnosić się do jej podeszłego bardzo wieku, zamiast błądzić w labiryncie liczb, lubił przekomarzać się z sędziwą damą.
- Nie wiem, babuniu, ile masz lat, ale jesteś stara, starsza nawet od naszej pani woźnej w szkole, która ledwie łazi, a krzyczy tak, że słychać ją na drugim piętrze.
Niestosowność porównania, jakie uczynił mój smyk polegała również na tym, że pomimo dziewięćdziesięciu lat, wieku, w który właśnie wkraczała kuzynka Bernadetta, swoją sylwetką, jak i też rezolutnością przypominała raczej osobę w średnim wieku kochającą życie i chłonną wiedzy o świecie. Jej umysł działał sprawnie, pamięć funkcjonowała nadzwyczaj poprawnie, a posiadała też tę szczególnie przeze mnie cenioną swobodę wypowiedzi i łatwość krzesania zdań podczas wydobywania z siebie zawsze interesujących i zwykle okrytych mgłą tajemniczości opowieści.
Kuzynka Bernadetta pojawiła się na cały tydzień w naszym sielskim domu usytuowanym w miejscu, do którego dopiero przed rokiem dobiegło infrastrukturą indywidualnych zabudowań miasto, wkraczając brutalnie w pejzaż leśnego uroczyska, które przed laty było oazą dla kanikuł i wczasów spędzanych tutaj przez mieszczuchów, którym najwyraźniej dobrze służył klimat stworzony bliskością jeziora i sosnowo-świerkowego lasu. 
Stąd, z prastarej, rodzinnej posiadłości moich dziadów ze strony ojca, wychodziło się od frontu wilii piaszczystą, wciąż i na szczęście, ścieżyną w stronę lasu, dochodząc wprost do leśniczówki. Przemierzało się zatem zdziczałe dotychczas leśne ostępy prostym, jak pod linijkę wytyczonym traktem, mijało gniazdo leśniczego, a następnie na skraju starego i ciemnego lasu docierało się do rozwidlenia w kształcie litery Y. Podczas gdy rozwidlenie prawe, północno-wschodnie, prowadziło ku ruinie osiemnastowiecznego, szlacheckiego dworu, szlak lewy, północno- zachodni kierował się skrajem owej zacienionej i makabrycznie ponurej puszczy, z rzadka zachodząc w jej głębię. Było tam siedlisko wysokich, choć pochylonych niebezpiecznie dębów, krzaczastych olch, głowiastych i tęgich w biodrach wierzb, młodszych czeremch i jarzębin, torujących sobie drogę ku światłu na grzbietach powalonych drzew, których zmurszałe, pokryte mchem i agresywną krzewiną cielska stały się siedliskiem lisów, borsuków, sów i grasujących przedwieczorną porą nietoperzy. Pośród tej kniei wiła się meandryczna, wyboista, pełna wykrotów i jam, porośnięta wysoką trawą, pokrzywą i łopianem kamienisto-gliniana droga.
Ilekroć kuzynka Bernadetta przyjeżdżała do nas, a wcześniej do moich ojców i dziadków, jednym z tematów jej opowieści były te puszczańskie ostępy, ta droga właśnie oraz dwór, który przeistoczył się w ruinę jeszcze za wczesnej młodości kuzynki.
O dworze, kniei i podleśnej drodze posłyszałem po raz pierwszy w wieku mojego pędraka, ale kuzynka Bernadetta przypominała mi tę historię za każdym pojawieniem się w naszym domu, co zdarzało się z regularną częstotliwością pięcioletniego przeciągu czasu. Pawełek i Dorotka, moje ukochane pociechy miały wsłuchać się w opowiadanie starszej pani dopiero teraz, podczas obecnej jej wizyty, a miało to miejsce w przeddzień jej wyjazdu.
Zebraliśmy się tedy w największym z pokojów naszego domostwa, dumnie przezwanym salonem, a chociaż noc była czerwcowa, pogodna i ciepła, kuzynka Bernadetta poprosiła, aby skrzesano w kominku ogień i, z braku świec, przyciemniono światła.
- Jeśli, moi mili, mam opowiedzieć wam, a zwłaszcza najmłodszym - tu skierowała wzrok ku naszej parce rozczochrańców - o tej niezwykłej historii, to nastrój ku temu powinien być należyty. A opowieść, jaką wam przekażę, znać winni wszyscy, co wedle tego lasu pomieszkują, albowiem raz, że poznanie prastarych dziejów najbliższej okolicy jest to obowiązek dla młodych, a dwa, że z jej poznania wynikają cenne przestrogi na temat życia, które oby nie miało zakończenia takiego, jakie stało się udziałem bohaterów tej opowieści.
Oboje z żoną słyszeliśmy po raz trzeci czy czwarty to kuzynki Bernadetty bajanie, lecz za każdym razem zachowywaliśmy się tak, jakbyśmy pierwszy raz zetknęli się z tą anegdotą. Dorotka i Pawełek - przeciwnie; dla nich ta opowieść miała być doświadczeniem nowym, przekazanym porą łatwą dla pobudzenia ich wyobraźni i, niestety, jak przewidywaliśmy, niebezpiecznie zagarniającym na długie godziny potrzebny naszym dziecinom sen.

[11.07.2017, Campigneulles Les Grandes, Francja] 

3 komentarze:

  1. Znałam/znam kilkoro takich wiekowych ludzi, a ich opowieści były/są niezwykle ciekawe i jako dziecko lubiłam tego słuchać...

    OdpowiedzUsuń
  2. Słuchałam opowieści swojej babci, a najwięcej było o duchach i niesamowitych historiach przydarzających się ludziom w nocy. Długo potem bałam się ciemności.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Przez tydzień nie miałam dostępu do sieci, z powodu awarii laptopa. Dziś gdy znów mogę odwiedzać ulubione blogi, trafiła mi się taka "perełka". Cudownie się ją czyta. Dzięki serdeczne za opowieść. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń