ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

27 września 2019

NIE WRÓCISZ CHOĆBYŚ CHCIAŁ (3)

- Nie do końca mnie wtedy przekonałeś - mówi Adam. - Dopiero kiedy przyjechałem do K. i zobaczyłem cały ten rozmach, a jednocześnie zdałem sobie sprawę z tego, z jak trudnym zadaniem przyjdzie nam się zmierzyć. I jeszcze ten jeden szczegół, który wpłynął na moją decyzję...
- Mieszkanie - domyślił się bez trudu Roman.
- Tak. Wiola była w trzecim miesiącu ciąży. Nie mieliśmy szans na mieszkanie, co najwyżej na pokój w akademiku, a tu taka okazja.
- No tak, trzeba było ludzi czymś przyciągnąć do fabryki. Gurdzała pomyślał i o tym. Uparł się, aby razem z zakładem pobudować przynajmniej dwa bloki na początek. Była to trochę wariacka decyzja - przypomniał Roman.
- Że też mu zatwierdzili.
- Nie dziw się, miał pełne zaufanie partii. Początkowo w planach był hotel robotniczy, ale jak tu w takim hotelu z rodzinami mieszkać.  Popsioczyli ale zatwierdzili.
- Gurdzała jak zwykle miał rację. Tyle że do tych mieszkań, do bloku, przechodziło się przez sterty gruzu - wspomniał Adam.
- Długo jeszcze tak było. A ile to czasu czekaliśmy na zaopatrzenie, na osiedlowy sklep, na kino, boisko czy ośrodek zdrowia?
- To prawda. Ale wtedy to stawiano już kolejne bloki i to z tych naszych płyt. Wszystko szło piorunem...
- Skoro z własnej płyty, to mieliśmy szczęście, bo nie musieliśmy polegać na kontrahentach.
- A przy tej okazji Kraska dostawał ochrzan, bo płyty miały iść do innych miast, a my zużywamy je dla własnych potrzeb - Adam roześmiał się, wspominając nasiadówki, na których bywał sam sekretarz wojewódzki partii i wciąż ponaglał ich szefa, a ten znosił cierpliwie jego uwagi, po czym dzwonił do kogoś ważniejszego od tego sekretarza.
Zamówili jeszcze po lampce koniaku. Wytrawni znawcy tego trunku pobledliby na samą myśl o tym, że koniak może być pity przed obiadem. Ale obiad dochodził już do głosu. Zdali się na intuicję młodej kelnerki. Miało być coś ekstra i z przytupem.
- Panowie przecież mają czas - wyjaśniła zastanawiając się nad ofertą dania głównego. - Myślę, że zadowoli panów pieczona kaczka faszerowana nadzieniem z wątróbki, oczywiście z owocami...  gruszka, śliwka węgierka i jabłko..., bukiet warzywny, zapiekane ziemniaczki, sos... powiedzmy borowikowy, kompot morelowy... co panowie na to?
Przyjęli propozycję z pocałowaniem ręki.
- Kiedy wspomniałeś o zaopatrzeniu, od razu pomyślałem o Pawle - kontynuował Adam, gdy młoda kelnerka opuściła ich stolik.
- Tak, to jeden z nas, młody i ambitny, kolejny zwerbowany przeze mnie, choć z twoim oczywiście udziałem.
Zapadło milczenie, a wzrok obu mężczyzn potoczył się jak nieumiejętnie podana piłka z narożnika boiska na pole karne.
- On chyba najgorzej na  t y m  wyszedł - dodał Adam.
Tak, Paweł zdecydował się wziąć w  t y m  udział, chociaż w odróżnieniu od Adama i Romana jego wykształcenie było całkowicie nieproduktywne.
Paweł zatrzymał się przed trzecim rokiem studiów polonistycznych. Dużo by o tym mówić; panowie zapewne powrócą do tematu Pawła - niedoszłego polonisty.
Po rozstaniu się z uczelnią Paweł zatrudnił się na rok jako kierowca w lokalnej firmie transportowej, aby po tym czasie w dosyć zaskakujących okolicznościach zostać tam zaopatrzeniowcem. Przed nim pierwszego kierownika zaopatrzenia odsunęła na boczny tor poważna choroba serca; drugim zajęła się prokuratura. W jakikolwiek  by sposób nie komentować tej zmiany, dla Pawła nowe stanowisko oznaczało awans. Wydawało się też, że Paweł, który nie zwykł walczyć w życiu o swoje, resztę życia spędzi w tej geesowskiej firmie poszukując i sprowadzając do sklepów i magazynów towary na wagę złota podług ówczesnej ich wyceny, gdy tymczasem...
Tymczasem jedna z zaopatrzeniowych tras zaprowadziła Pawła do K. , gdzie spotkał swoich kolegów z liceum Adama i Romana.
Nie mogło się obejść bez wczesnego wspólnego obiadu w zakładowej stołówce i późnowieczornej kolacji  w mieszkaniu Romana.
Interes Pawła musiał się przeciągnąć do kolejnego dnia, a chodziło o zwyczajne płyty chodnikowe i krawężniki. Adam z Romanem obiecali pomoc w załatwieniu tej sprawy, ale nie to było najważniejsze. Wypytawszy Pawła o jego obecną pracę zaproponowali (przy wódce), aby rzucił w diabły dotychczasowe zajęcie i przystąpił do nich, bo właśnie stworzyli młody, zgrany kolektyw, a ludzie przecież czekają na mieszkania.
Po raz kolejny Roman powtórzył tę mantrę Gurdzały i roześmiał się na głos przy całkowitym niezrozumieniu sytuacji przez niedoszłego polonistę.
- Ależ ja jestem zadowolony ze swojej pracy - zaoponował Paweł - a w dodatku co ja wiem o zakładzie? o fabryce domów?
- Najważniejsze, że jesteś jednym z nas - stwierdził stanowczo Roman. - Możesz pracować w tym swoim zaopatrzeniu  ukierunkowanym na potrzeby pracowników i ich rodzin. Ty wiesz ilu ludzi zatrudnia fabryka? I trzeba tę masę wyżywić, a infrastruktura spożywczo-przemysłowa wciąż jest w powijakach. I nie myśl, Pawle, że szykujemy ci jakąś nieznaczącą i mało odpowiedzialną fuchę, za którą otrzymywać będziesz kasę bez porównania większą od tej, która wpada ci do portfela na prowincji. Nie raz oberwiesz, dostaniesz po uszach, i to nie za swoje, ale dostaniesz szansę na odbicie się od dna, szansę, z której powinieneś skorzystać.
- Bo ja wiem... - głos Pawła był wyciszony, tak jakby rekrutowany na nowe stanowisko przyjaciel obu młodych mężczyzn przestraszył się wypowiadać swoje racje. - To bardzo miłe z waszej strony, ale za mną ciągnie się paskudne fatum. Po prostu nie mam do życia szczęścia.

[26/27.09.2019, Norymberga / Kielce]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz