ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

20 września 2020

ZAPISKI Z CZASÓW DYKTATURY (42) Idole i proza.

 

1.

W życiu bywa tak, że ma się swoich idoli - najczęściej kiedy jest się człowiekiem młodym, wiedzącym mniej i pragnącym rozwijać się w świetle jasnego płomienia oświeceniowego kaganka. Potem w miarę dorastania bywa z idolami różnie, a już kiedy osiągnie się pewien wiek, to człowiek podąża już raczej własną drogą, w każdym bądź razie nie szuka już wzorów młodszych od siebie, aczkolwiek bywa, że podziwia się młodych. Powiedzmy, że pośród tych młodych znajduje się sportowiec (nie sprostamy sile jego mięśni), aktor (nie zagramy od niego lepiej Romea), pisarz (nie nadążymy a językiem nowomowy), piosenkarz (nie ta siła przebicia, a i głos nie ten)... można tak wymieniać, co wcale nie znaczy, że wiek jest ostatecznym wyznacznikiem mądrości, wiedzy i umiejętności człowieka, ale ponoć przebywanie pośród ludzi młodych nie postarza nas, bynajmniej, czujemy się młodsi. 

Ale, na Boga, nie chciałbym być młodym pośród Bortniczaków, Kanthaków, Ozdób i Kaletów czy Bosaków. Panicznie nie lubię, gdy wpływ na innych, w tym na mnie, mają ludzie głupsi ode mnie, a kiedy są ode mnie młodsi, to wręcz scyzoryk się w kieszeni otwiera. Przypomnę w tym miejscu swoją dewizę życiową (jedną z wielu). Jestem gotów podporządkować się ludziom mądrzejszym od siebie - głupszym nigdy.

2. 

Połykam bez szczególnego smaku (covid?) opowiadania Głowackiego (obok niezłych zdarzają się niepiękne) i powieści zmarłego nie tak dawno Pilcha (świetny warsztat ale bardzo przegadany). Gdybym miał oceniać, to oczywiście na pierwszym miejscu jest Janusz Głowacki - on przynajmniej tworzy jakąś opowieść w kwiecistym języku, przy czym podaje czytelnikowi wiele autorefleksji (może dlatego, że w twórczości tego pisarza ważną rolę odgrywają wątki biograficzne). A Jerzy Pilch? Jak wspomniałem, świetny warsztatowo, lecz chyba najkrócej i najtrafniej prozę autora "Pod Mocnym Aniołem" określił Henryk Bereza, pisząc: "Jerzy Pilch jest mistrzem w tym, co nazywam od dawna prozą bez fikcji, w której fikcję zastępuje sama sztuka słowa." No właśnie, nie jestem zwolennikiem takiej prozy. Utrzymuję, że z punktu widzenia czytelnika ważniejsze jest to, aby mistrzostwo stylu wynikało z fikcji, no może niekoniecznie z czystej fikcji, a ze świata przedstawionego przez autora. Innymi słowy wykorzystujemy własną opowieść do mistrzowskiego operowania językiem. Jestem skrajnym zwolennikiem opowieści; uważam, że nawet wiersz jest pewną formą opowieści, czyli wiersz musi coś/kogoś opisywać, oczywiście językiem poetyckim, ale nie powinien być zlepkiem słów wydartych ze słownika synonimów. 

3.

I dla przeciwwagi tego, o czym tak skrótowo napisałem powyżej, przedstawiam czy przeciwstawiam tamtemu Hrabala. Autor "Postrzyżyn" kreuje właśnie opowieści, ba, opowiada anegdoty, które wkomponowane w jakże często utkany z biograficznych wątków świat przedstawiony opowiadań i powieści pana Bohumila, i te opowieści snuje po mistrzowsku słowem czasami trudniejszym do ogarnięcia, nierzadko skomplikowanym w odbiorze, składającym się z naprawdę wielu słów, ale paradoksalnie jest to język prosty w odbiorze uczuć jakie są nieodłącznym elementem tej literatury.

Oto pierwszy z brzegu przykład ze "Skarbów świata całego". Francin jest administratorem browaru w Nyburgu, jego żona Maryška poświęca swoje życie mężowi. Francin czasami zabiera ją autem do Pragi i w pewnym momencie spełniają się marzenia jego żony - otwiera sklep perfumeryjny w Pradze. Dzieje się to za przyzwoleniem Francina, który inwestuje w ten sklep całe swoje oszczędności. Maryška, mimo wszystko ku rozpaczy Francina - jest o żonę zazdrosny, wynajmuje mieszkanie w stolicy, prowadzi swój sklep z zapachami, ale po pewnym czasie interes przestaje być opłacalny, żona administratora browaru bankrutuje. Ale dla Francina bankructwo nie jest tragedią. Nie skarci żony, nie powie jej "a nie mówiłem?". Francin cieszy się, że znów będzie miał żonę dla siebie.

A oto fragment.

"Franci przestał do mnie przyjeżdżać, nie zjawiał się przez cały tydzień, kiedy doszłam przed swój sklep z perfumami, rozmyśliłam się i nawet nie podniosłam żaluzji, ale siedziałam w barze „Przy Rewolucyjnej”, lokal był bardzo wąski, ledwie na szerokość drzwi, siedziałam tam i piłam kawę, zjadłam tu nawet obiad, pośród dymu, pokasływania i śpiewu, w zapachu rozlanego piwa, i patrzyłam przez szyby okna, odsłoniwszy nieco firanki, na drugą stronę, tam, na moją perfumerię, koło godziny dziesiątej przyszedł listonosz i wsunął mi pod żaluzję wezwanie do sądu, listy, a potem — poznawałam ich już z daleka — zjawiali się moi wierzyciele, przychodzili nawet kilka razy w ciągu dnia, i walili laskami, łomotali pięścią i nasłuchiwali, niektórzy przyklękali i spoglądali przez dziurkę od klucza, a stwierdziwszy, że panuje tam mrok, raz jeszcze łomotali pięściami i przez dobrą chwilę obrzucali żaluzję ordynarnymi wyzwiskami...

Nie zniosłam tego dłużej niż tydzień, wróciłam do miasteczka, gdzie zatrzymał się czas, w browarze uklękłam przed Francinem oddając się na jego łaskę i niełaskę, widziałam, że się uśmiechał, że się radował, pocieszał mnie nawet i uspokajał, a kiedy przestałam płakać, roześmiał się, dawno już nie widziałam Francina tak szczęśliwego jak wówczas, kiedy pożyczył pieniądze, żeby zapłacić za mnie wszystko, co byłam winna, musiałam nawet zapłacić — zgodnie z umową — komorne za pół roku z góry... ale ja niczego innego już nie pragnęłam, tylko znów mieszkać w browarze i chodzić po zakupy do miasteczka, gdzie się zatrzymał, a teraz przedłużył mój czas, zlepiony jak zerwana taśma. A Franci śpiewał, nie potrafił ukryć radości, że znalazłam się na dnie za karę, że nie dochowałam wierności prowincjonalnemu miasteczku."

Typowy hrabalowski klimat - zero złości wobec ludzi, wobec podejmowania przez nich złych decyzji - wszystko zawsze można naprawić.

Francin był nie tylko administratorem browaru. W wolnym czasie majsterkował - miał zamiłowanie do naprawy aut i motocykli - nie mógł bez tego żyć i niemal zawsze podczas tych napraw korzystał z pomocy kogoś, kto mógł mu podać śrubkę, nakrętkę czy młotek. Francin (ojczym autora) miał też swoją przypadłość, o której w taki oto humorystyczny sposób pisze Hrabal:

"Kiedy Franci chorował na grypę, na anginę, rozpalał aż do czerwoności wysoki piec, ja zaś musiałam koło niego biegać i okręcać go mokrymi prześcieradłami, a potem leżał, musieliśmy codziennie klękać przy jego przesuwającym się łóżku, a on błogosławił nam, pisał i dyktował testament, czasami stał za piecem i pocił się, tak że się niemal poparzył, po czym się nagle zamyślał, gorączka go niespodziewanie opuszczała, ubierał się i z wyrazem twarzy człowieka, który o czymś istotnym zapomniał, wychodził na dziedziniec, szedł do garażu, podnosił maskę i ni stąd, ni zowąd był zdrowy, i rozbierał gaźnik albo jakąś inną część, po browarze hulał wiatr, Franci montował, z kropelką na czubku nosa, i wróciwszy po pięciu godzinach oświadczał, że już jest zdrowy..."

A kiedy Francin skaleczył się w palec podczas pracy przy remoncie samochodu:

"A potem już jako rekonwalescent jeździł Franci po miasteczku, gdzie zatrzymał się czas, przystawał na pogawędkę z każdym przechodniem, pokazywał mu swój obandażowany palec i krzywiąc się, opowiadał, i na nowo przeżywał ten swój największy ból w środkowej Europie, ten, który przecierpiał on, Franci, kierownik browaru, i który umiejscowił się w tym oto palcu. Nawet ludziom, co mieli raka albo brakowało im ręki czy nogi, nawet im Franci opowiadał i użalał się nad samym sobą twierdząc, że ci bez nóg albo rąk, ci chorzy na raka, że oni nie cierpią właściwie na żadną chorobę, ale ten ból w palcu — i pchał im przed oczy bandaż — to największy ból na północ od Alp, ból, jaki spotkał dawnego ułana, żołnierza austriackiego, który się nigdy niczego nie bał i nawet bać się nie śmiał..."

I za takie teksty lubię Hrabala.

[20.09.2020, Toruń]

4 komentarze:

  1. Dziś nie ma prawie autorytetów, w sensie takim, że nawet bardzo młodzi ludzie, najczęściej politycy uważają się za ekspertów od dziecka niemal.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety autorytety są niewidoczni, a winę za to ponoszą nie tylko politycy, rodzina i szkoła, ale i media, które aż nadto uwikłane są w polityczne spory, aby zauważyć kogoś, kto wart jest zauważania. Owszem od czasu do czasu w konkretnej sytuacji pojawia się jakiś godny naśladowania "idol", ale kiedy "sytuacja wywietrzeje" to i nasz "bohater dnia" znika.

      Usuń
  2. Joachim Brudziński, zwany też Jojo lub Bredziński napisał o panach KaKaO, że coś mają z beretem. Ja bym napisała, że mają zryty beret.
    Nie przepadam za aktorami ani piosenkarzami, nie jestem niczyją fanką, co jest teraz modne. Lubię kilku polityków, ale żeby byli moimi idolami, to wykluczone.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chodzi o to, aby być fanem kogokolwiek, aby zabiegać o ich autografy, ale aby docenić czyjś kunszt, pracę, osobowość. Przecież są lub byli jeszcze niedawno tacy ludzie - z tych ostatnich, co odeszli, choćby pani Demarczyk, a dla mnie np. panowie Stachura, Grechuta, Łomnicki, reżyser Andrzej Kondratiuk...

      Usuń