CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

23 listopada 2014

Przebaczenie

Sprawa Mieczysława R., dzisiaj mężczyzny w średnim wieku, dobijającego się do drzwi z napisem „starość”, owiana była tajemnicą. Jak to się stało, że Mieczysław R. jako młodzieniec, złożył był ślubowanie, że odszuka, dopadnie i zabije tego zbira, który uśmiercił jego ojca? Czy to możliwe, że ten młodzian (kiedy go poznałem liczył sobie lat dwadzieścia pięć lub nieco mniej), stateczny, poważny i opanowany jak na swój wiek, mógł żywić się nienawiścią (przyznajmy, że uzasadnioną) nienawiścią do zabójcy swego ojca?
Powiedzmy sobie uczciwie: Mieczysław R. ojca swego nie pamiętał. Zbyt małym był wtedy dzieckiem, aby cokolwiek pamiętać z tamtych czasów. Wydawałoby się więc, że pragnienie zemsty na kacie nieznajomego sobie ojca było irracjonalne. Najprawdopodobniej musiano w rodzinie, w jego obecności o ojcu rozmawiać, przywoływać jego pamięć tak skutecznie, że w małym chłopcu do tego stopnia rozbudzono wyobraźnię i poczucie krzywdy, a konsekwencją tego stanu miało się stać owo straszliwe postanowienie.
Z biegiem czasu silne emocje i desperacja zanikły. Mieczysław założył własna rodzinę, a ból po stracie ojca choć pozostał, nie zdołał zrównoważyć szczęścia z posiadania żony i później dwu przecudnych córek – bliźniaczek. Rozmowy o ojcu ustały, choć żyła jeszcze (mniemam, że jeszcze żyje) matka Mieczysława i cieszyła się niezgorszym zdrowiem, podtrzymywanym radością bycia babką, a później także prababką.
Aliści mit zabitego ojca – męża pozostał, mit, do którego dostęp chroniony był tak przez rodzinne tabu, że dla najmłodszych pozostawiono jedynie zdawkową informację o smutnej historii życia dziadka – pradziadka, którego życie zakończyło się tak boleśnie i bezcelowo.
Ciotka Renia była właściwie jedyną osobą, z którą mogłem porozmawiać o Mieczysławie. W każdej rodzinie, jak sądzę, jest ktoś taki, kto wie więcej i pamięta więcej od innych, ktoś, dla kogo historia swego rodu czy miasteczka, w jakim wyrosła, wciąż jest obecna i chociaż na pamięci powstają coraz częściej rysy zapomnienia, to jednak ona jedynie potrafi wskrzesić pamięć, odzyskując historie, które bez niej przepadłyby bez wieści.
Zaskoczona moim pytaniem o zgodność z prawdą postanowienia Mieczysława, zdumiona tym, że dociekam prawdy akurat teraz, bez wytłumaczalnego motywu, tym chętniej gotowa była uzupełnić moją niewiedzę o fakty, o których nie miałem zielonego pojęcia.
Okazało się, że ta historia miała swój początek zgoła nieprzewidywalny dla mnie.
Zaraz po wojnie, która, nikt nie zaprzeczy, była koszmarem, młody podówczas sierżant Remigiusz R., otrzymawszy zasłużony urlop, skorzystał zeń w sposób może nie oryginalny, lecz jakże ważki dla przyszłego, choć tak krótkiego życia Remigiusza.
Na potańcówce będącej wyrazem powszechnej radości z nastania pokoju wyjednał był sobie serce u jednej z mieszkanek miasteczka, w którym oboje żyli, nie wiedząc dotąd niczego o sobie (cóż, Remigiusz podczas okupacji wkroczył na partyzancką ścieżkę a potem do polskiej armii).
Potańcówka zapoczątkowała krótki, acz intensywny związek, który zaowocował ciążą panny, rychłym ślubem, później rozwiązaniem
 i radością małżonków.
Przeszkodą w ich związku była rozłąka , którą próbował z załagodzić zaciągając się do milicji, prosząc uparcie o to, aby powierzono mu posterunek w miasteczku, skąd pochodził i gdzie mieszkała jego żona. Nieoczekiwanie przychylono się do jego prośby i został milicjantem w rodzinnym miasteczku, choć jednocześnie dano mu do zrozumienia, że wojna wprawdzie zakończona, to jednak są takie miejsca, gdzie wciąż trwa i kiedy okaże się niezbędny dla ugaszenia pożaru, to musi się liczyć z tym, że socjalistyczna Polska będzie go może potrzebować na południowo-wschodnich rubieżach kraju, gdzie trwają walki z tymi, co to ludowej władzy nie uznają, a najbardziej z ukraińskimi faszystami z UPA.
Trudno powiedzieć, czy to młodzieńcza porywczość, zapał, czy polityczne zapatrzenie w przełożonych skłoniły Remigiusza do udania się w Bieszczady z wyzwolicielską misją, nie tylko wskutek otrzymania takiego rozkazu, ale też z własnej woli. Wyobrażał to sobie tak: pojedzie, oczyści kraj z wrogów i powróci do żony, której życie z pewnością nie będzie łatwe podczas jego nieobecności, lecz odrobią sobie to z nawiązką, są młodzi i całe życie przed nimi.
Za swoją ideową niezłomność, przekonania i zapał uczyniono go dowódcą oddziału mającego unieszkodliwić jedną z band w ramach zakrojonej na szeroką skalę operacji. Jako zastępcę dano mu równego wiekiem chłopaka pochodzącego z okolic Sanoka czy Jasła, który choć nosił ukraińskie nazwisko, zdaniem przełożonych, sprzyjał polskiej władzy, brzydząc się banderowskim siepaczom, a jednocześnie ukraińskie pochodzenie miało być atutem w poruszaniu się na terenach zamieszkałych przez ludność ukraińską.
Podczas jednej z wypraw w górne partie Bieszczad, podążając za wyłuskanymi od mieszkańców okolicznych wiosek informacjami, oddział Remigiusza wpadł w zasadzkę. Ostrzelano ich. Z dwunastu ludzi ocalało trzech, w tym Remigiusz. Ocalenie nie równało się wolności. Trzech milicjantów wzięto w niewolę. Jakież było zdziwienie Remigiusza, że jego zastępca pojawił się w celi w banderowskich barwach, oświadczając swemu dowódcy z dumą, że to on sam sprokurował tę zasadzkę.
Nie silono się na przesłuchiwania Remigiusza, gdyż jego podkomendny, Roman Sameńczuk dostarczył ukraińskiej bandzie wystarczających informacji na temat rozlokowania polskich jednostek i planów operacyjnych. Na Remigiusza zapadł wyrok śmierci i nawet logicznym w tym kontekście wnioskiem było powierzenie Sameńczukowi wykonanie tego wyroku, co uczynił niezbyt chętnie i bez zbędnych okrucieństw, do jakich Ukraińcy zdążyli przyzwyczaić swych wrogów. W końcu Remigiusz był jego dowódcą, więc i przed śmiercią należał mu się szacunek. Poczęstowanego szklaneczką bimbru Remigiusza Sameńczuk wyprowadził z namiotu i pod najbliższym drzewem oddał celny strzał w potylicę. Milicjant zginął na miejscu, bez cierpień.
Oczywiście pewnie nigdy nie poznano by okoliczności śmierci Remigiusza, gdyby w końcu zdradzieckiego oddziału Romana nie wytropiono, a on sam nie znalazł się w polskiej niewoli. Ważny był również fakt, iż jeden z milicjantów porwanych uprzednio przez Ukraińców, choć ciężko ranny, przeżył i swoimi zeznaniami pogrążył Sameńczuka.
Sprawa Romana Sameńczuka, zdrajcy i mordercy znalazła się na wokandzie i, prawdę mówiąc, proces pomyślano jako pokazowy, aby wszem i wobec ogłosić, że młode, socjalistyczne państwo traktuje zdrajców surowo, lecz prawomyślnie.
Wśród publiczności była również żona Remigiusza. Zadbano także o to, aby na procesie obecna była żona Sameńczuka z dwójką dzieci, na szczęście zbyt małych, aby zrozumieć dlaczego ich ojca przytroczono kajdankami do rąk siedzących po bokach milicjantów.
Kiedy już świadkowie powiedzieli wszystko to, co do powiedzenia mieli, kiedy prokurator i obrońca wygłosili swoje mowy, odstąpiono od  żelaznych reguł procesowych i poproszono, aby głos zabrała żona Remigiusza. To posunięcie, istotne propagandowo, miało dodatkowo i ostatecznie wpłynąć na opinię nie tyle sędziów, lecz publiczności i prasy. Wydawało się bowiem, że poproszona o zabranie głosu kobieta ze łzami w oczach, wbije gwóźdź do trumny, w której miano pochować zdrajcę i mordercę. Ta jednak oświadczyła, że żaden sąd nie zwróci jej męża a synowi ojca.
- Przed majestatem sądu – mówiła – siedzi po tamtej stronie sali kobieta z dwójką małych dzieci, które podobnie jak mój syn, z woli sądu, mogą na zawsze utracić ojca. Ja, wysoki sądzie – kontynuowała kobieta – urazę do śmierci będę w swoim sercu nosić, lecz mordercy mojego męża wybaczam, prosząc wysoki sąd o to, aby mając na względzie moje przebaczenie i te dzieci niczemu nie winne, nie pozbawiał ich swoim wyrokiem ojca.
Powiedziawszy to, o ile pamięć ciotki Reni nie zawiodła tym razem, żona Remigiusza opuściła sądową salę i udała się wprost na dworzec kolejowy, a stamtąd do rodzinnego miasteczka, gdzie oczekiwał na nią dwuletni chłopiec, powierzony na czas procesu swojej babci.
Ciotka Renia nie wie jak dalej potoczyła się sprawa zabójcy Remigiusza. Jaki zapadł wyrok i czy zabójca zapłacił życiem za zbrodnię, tego żona Remigiusza dowiedzieć się nie chciała. Nie interesowała się już losem skazanego. Ciotka Renia przypuszcza, że była to jednak oficjalna wersja, jaka zapanowała w rodzinnym domu samotnej matki, a tę prawdziwą żona Remigiusza otoczyła wielką tajemnicą, nie dopuszczając do niej najbliższych. Zwykle taka niedostępność prawdy wywołuje spekulacje, spekulacje których efektem było przypuszczenie, że w sprawie zabójstwa Remigiusza nie zapadł jednak najcięższy wyrok i jego morderca pozostał na wolności.
Kiedy malutki Miecio stał się Mieczysławem, poznawszy okruchy prawdy o swym ojcu, pragnął dowiedzieć się czegoś więcej na temat człowieka, który zabrał mu ojca. I tak, ulegając podszeptom plotek i fantazji, nie mogąc zrozumieć dlaczego jego własna matka wybaczyła zabójcy tak łatwo, Mieczysław podjął próbę odszukania Romana Sameńczuka. Na pół roku zniknął z domu, jak raz po ostrej kłótni z matką. Napisał jednak kartkę z Bieszczad, później drugą i trzecią, z Mazur i Koszalińskiego. Matka czytała, wypłakiwała oczy i nie mogąc odpowiedzieć adresatowi, obiecała sobie, że kiedy syn wróci, powie mu całą prawdę.
Mieczysław powrócił, strudzony i rozgoryczony. Matka szczęśliwa, że nie spełnił danego sobie przyrzeczenia i w końcu odbyła z synem rozmowę, której nie usłyszały niczyje uszy, także ciotki Reni.
Ciotka Renia nigdy nie dowiedziała się całej prawdy i chociaż wielokrotnie korciło ją usłyszeć ją z ust Mieczysława lub jego matki, nie miała odwagi ich o nią zapytać.

W związku z tym i ja nie poznałem w całości zakończenia tej historii i podobnie jak ciotka Renia nie śmiem się dopytywać ani żony Remigiusza, ani też samego Mieczysława, nawet przy wódce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz