ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

24 listopada 2014

Samogończyk

To był ten czas, kiedy sprawy na pozór skomplikowane  można było rozwiązać w łatwy, przewidywalny sposób. Przypomniał sobie, że od dzieciństwa przyzwyczajony był do tego, że jeśli znalazł się w impasie, jeśli ubzdurał sobie, że znajduje się w najgorszym z możliwych położeniu, to los zrobi mu tę przyjemność i niespodziankę, uczyni łaskę, wydobędzie go z kłopotu, innymi słowy, nauczył się, ze lepiej zakładać najgorsze, aby zostać obdarowanym przez los pozytywnym rozwiązaniem.
Dopiero później miało się okazać, że czarne scenariusze tez się sprawdzają.
Opuścił sale, na której tańczono, śmiano się i bawiono niestrudzenie. Wychodząc na podwórze, poczuł nagłe i zdecydowane uderzenie chłodu. Kroczył ku nocy, zimnej, gwiaździstej, oszroniałej. Dwie lampy: ta przed wejściem do szkoły i druga, przy boisku sączyły żółte, wyblakłe światło. Na boisku dwie grupki dorosłych (zapewne rodziców) rozmawiały z sobą przyciszonym głosem, choć podczas takiej mroźnej nocy głos rozchodzi się donośnie i jest się w stanie rozszyfrować większe fragmenty rozmów. Zapalił papierosa i przez chwilę pożałował, że nie włożył na siebie kurtki. Rozgrzany ciepłem szkolnych pomieszczeń zwielokrotnionym oddechami ponad setki dzieci, także rodziców i nauczycieli, sądził, krótka wyprawa w styczniową noc nie jest w stanie pozbawić go ciepłoty ciała. Tymczasem, ledwo skończył palić, poczuł przeszywający ramiona chłód, który doprowadził go do małego gospodarczego budynku, takiej polowej kuchni, gdzie przygotowywano ciepłe dania dla uczestników zabawy.
Ledwie otworzył ciężkie, szerokie drzwi, uderzył go podmuch gorącego powietrza. Po prawej stronie ustawiona była czteropaleniskowa kuchnia, oparta o dwie, przylegające do siebie ściany. Żeliwny blat kuch rozgrzany był niemal do czerwoności. Naprzeciwko kuchni, całą długość środkowej części pomieszczenia wypełniał masywny dębowy stół, a dalej, bezpośrednio przy ścianie stał wysoki i pojemny regał. Resztę pomieszczeń dopełniały trzy, cztery krzesła, wieszak, szafa na ubrania i lodówka. Trzy stojące przy stole kobiety przekładały do czterech prostokątnych garnków pocięte na cztery i sześć porcji kurczaki. Porcje mięsa były już uprzednio upieczone a zadaniem „kucharek” polegało teraz na ich dogrzaniu.
- Pan profesor tutaj? Nie bawi się? – powitała go pierwsza z kobiet.
- Mam już chyba dosyć – odparł.
- Taki młody i ma już dosyć – zdziwiła się druga kobieta – Elu, dajmy coś panu na rozgrzewkę.
Ta trzecia szybko otworzyła jedna z szafek i wydobyła z niej butelkę i cztery kieliszki, które napełniła płynem o barwie bursztynu.
- No… najlepszego – powiedziała ta druga.
Spostrzegł, że jego kieliszek jest pojemniejszy i wypełniony większą ilością płynu niż pozostałe.
- To męża samogończyk – powiedziała ta trzecia – mocny, proszę uważać.
Wypił ostrożnie, powolutku; niemal wsysał w siebie alkohol o pomieszanym smaku pomarańczy i śliwek. Zauważył, że kobiety opróżniły swoje kieliszki jednym haustem.
- Pan nie przywykły jeszcze – stwierdziła pierwsza.
- Pan profesor się delektuje smakiem – roześmiała się trzecia – po profesorsku.
Powoli przywykał do określania go mianem „profesor”, choć gdzież mu tam było do tego tytułu. Nawet sam wiek nie upoważniał do tytułowania go w taki sposób.
- Bardzo dobra wódka – stwierdził, czując jak alkohol nie tylko rozgrzewa jego wnętrze, lecz również zdumiewająco szybko „wchodzi w nogi”.
- Głowa po nim nie boli – przyznała druga.
Podszedł bliżej do rozgrzanej kuchni i przytrzymał przez chwilę otwarte dłonie nad emanująca ciepłem żeliwna płytą.
- Kiedyś miałem w domu taka kuchnię – powiedział – po dwóch stronach miała takie obmurowanie z cegieł szamotowych, szerokie na długość cegły. Stawiało się na nim garnki z potrawami, aby zachowały ciepło.
- Teraz nie produkują takich kuchni – powiedziała pierwsza.
Było mu ciepło, bardzo ciepło. Zamyśliwszy się przez chwilę, nie spostrzegł się, jak trzecia kobieta ponownie napełniła kieliszki. jemu wlała trochę mniej niż uprzednio. 
- Za pomyślność i nasze spotkanie – powiedziała – szybciutko, zanim dyrektor wpadnie.
Wypiliśmy, a wtedy druga kobieta z rozbrajającym uśmiechem wtrąciła:
- Jeżeli dyrektor wpadnie, to przecież, ze na jednego. Lubi ten nasz koniaczek.
Dyrektor szkoły lubił dyscyplinę, był wymagający, także względem siebie i, broń boże, nie nadużywał alkoholu, ale przy takich okazjach jaką była zabawa choinkowa, pozwalał sobie i innym na więcej. 
- Jest czas pracy i jest czas zabawy – mawiał – człowiek powinien umieć wszystkiego na tym świecie skosztować, byle z umiarem. 
Miał już wyjść. Powoli zbliżył się do drzwi, lecz odważył się na zadanie tego pytania:
- Czy u was zawsze tak pięknie świętujecie na szkolnych imprezach?
- A co, podoba się panu? – zapytała pierwsza z kobiet – tak, tak, panie profesorze, u nas tak zawsze. Pan wie, że moja matka taj jak i ja kończyłyśmy tę szkołę? Tradycja zobowiązuje. Ech, to były czasy. Pan nowy, młody, nie stad, to skąd ma pan wiedzieć.
- U nas szkoła to coś więcej niż szkoła – dodała druga.
- Ale i pan przywyknie, jeśli zostanie u nas dłużej – wtrąciła trzecia kobieta – bo to, panie profesorze, z tymi młodymi to różnie bywa. Do miasta ciągną, a nie na taką głucha wieś jak nasza.
- Nie wiem, na jak długo tutaj zostanę, ale podoba mi się tutaj.
- A dzieci jak pana lubią – zwróciła uwagę druga – mówią, że pan dobrze tłumaczy, zawsze uśmiechnięty, pożartuje…
- No, staram się – odparł nieco zaskoczony tą oceną – dzieciaki miłe, dobre…
- A pewni – wtrąciła trzecia – nie każde zdolne, panie profesorze. Wielu z nich na wsi zostanie i będzie z nich pożytek. Nie oszukujmy się. Są też i głąby. A boi to każdy rolnik ich dopilnuje? W pole chodzą. Tylko maszynę im daj, traktor, i zaorzą, i obsieją a potem zbiorą i wymłócą. A dziewczyny to takie panu ciasto upieką, przy stole tak obsłużą, że w wielkim mieście byłby z nich pożytek.
- Prawdę mówisz – westchnęła pierwsza – miastowe dziewuch to nakarm i pod gębę podłuż, ciuchów nakup, bo inaczej jedna z drugą obrazi się i izby nie zamiecie, garnków nie pomyje, ino by latały i wzdychały za chłopaczyskami.
- Gdyby tylko to – włączyła się druga z kobiet – ile to razy taka matka i ojca nie uszanuje. Przyjeżdża tu taka jedna do sąsiadów, z samej Warszawy, a jak wystrojona. Stąpa sobie jak ten bociek, z kamienia na kamień przeskakuje, bo tu błocko a gdzie indziej gąsior zobaczywszy takiego cudaka, pogoni, albo pies obszczeka, bo na perfumy wrażliwy.
- Dlatego podziwiam, że jeszcze chce im się uczyć, kiedy tyle pracy w gospodarstwie mają – powiedział – no, może nie wszyscy. pewni nie zdaja sobie sprawy z tego, jak ważna i potrzebna jest nauka… wiedza.
- A bo to, panie profesorze – odezwała się trzecia – czy my byśmy nie chcieli, żeby szkoły pokończyli. Niech nawet te rolnicze. Postęp w rolnictwie jest przecież, nie to jak dawniej bywało, a z takim wyuczonym to inaczej się liczą, szanują inaczej. A te najzdolniejsze, co to do gospodarki się nie garną, niech w świat wylecą jako te jaskółki, późnym latem, a tam, we świecie, bez wykształcenia ani rusz.
- Ważne, co by je wszystkie wychować porządnie, także w domu, abyśmy się za nie nie powstydzili.
Na te słowa otwarły się drzwi i do polowej kuch wszedł spodziewany przybycia dyrektor.
- Pan też, profesorze, na samogończyk przyszedł – rzekł zaraz na wejściu.
Młody nauczyciel zmieszał się, szukając w myślach słów, jakimi mógłby udzielić zręcznej odpowiedzi. Ten jednak, widząc zamęt w oczach nauczyciela, objął go ramieniem, podprowadził do stołu i skinął gł…ową do jednej z pań.
Znalazł się piąty kieliszek.
- Najlepszego, panie młodszy – przemówił.
Wypili.
- A teraz, panie Andrzeju, niech pan szybciutko na salę wraca. Młode damy chcą z panem zatańczyć. To polecenie służbowe.
Wyszedł na miękkich nogach. Pierwsze płatki styczniowego śniegu tej nocy zaczęły wirować mu przed oczami. A może to cała styczniowa noc zawirowała mu w głowie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz