ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

22 listopada 2014

Wędrówka (1)



Powinieneś wyjść naprzeciw. Odwagi. Ściskam jego dłoń. mała, niepozorna, chłodna. Spogląda w moje oczy. W jego oczach dostrzegam postępujące bezpieczeństwo, jakie poczuł w mojej dłoni zaciśniętej na jego.
Wiesz w jaki sposób odważyłem się poruszać w ciemności? Opowiadałem to wielu osobom. Teraz tobie. Moje mieszkanie składało się z pięciu pomieszczeń ułożonych w jednej linii. Mówiło się, że ten przedpokój i trzy pokoje były przechodnie.
Jaki piękny chłopiec! Ma pan chłopca?
Przybłąkał się. Wziąłem go za rękę i tak go prowadzę.
Skąd jesteś, mały? Pochyliła się nad nim. Pogłaskała czule.
Nie wiem. Przechodziłem tylko.
Ach tak. Mogłabym panu urodzić takiego samego chłopca, gdyby pan chciał. Albo dziewczynkę. tak, dziewczynkę.
Nie wiem, czy chciałbym. Jeden chłopiec zupełnie mi wystarczy.
Czy mogę przynajmniej potowarzyszyć w spacerze? Chwyciła jego druga dłoń. Nie była zainteresowana moja odpowiedzią. Ależ ma zimne dłonie.
Najpierw zapaliłem światła we wszystkich pomieszczeniach. Następnie, przechodząc od kuchni przez przedpokój i tak dalej, wygaszałem kolejno światła, aż w końcu znalazłem się w ostatnim pokoju. Wracałem do kuchni w ciemności, po omacku. Nie paliło się żadne światło, rozumiesz? Od tej pory przestałem się bać ciemności.
To straszne, powiedziała. Jak można tak się samemu straszyć. Dziecko wymaga opieki. Jak będzie ciemno, chwyć mnie za rękę. Mamusia cię przytuli. Pocałowała go w czoło. Widzi pan, jak radośnie kroczy?
Skoro tak, to idźmy.
Dokąd?
Zaraz zapadnie zmrok, wstanie księżyc. Pójdziemy jego śladem.
Chłopiec rzeczywiście był zadowolony. Trzymał się mocno naszych dłoni, wspinał się na palce, podskakiwał, a nawet zwisał swobodnie, podkurczając nogi. A my, boże drogi, w naszych oczach odbijały się płomyki zachodzącego dnia.
Ja dam mu odwagę, a ty?
Myślała chwilę. Potem jeszcze jedną i jeszcze. Obdarzę go ciepłem, zaopiekuję się nim. Jestem kobietą.
Jesteś.
I urodzę ci dziewczynkę. Będziesz ją ochraniał, synku. Odchyliła włosy z jego czoła. Pewnie, że będziesz. Starszy brat powinien opiekować się młodszą siostrzyczką, taką małą, nie potrafiącą jeszcze mówić, lecz przepięknie uśmiechniętą albo rozbeczaną, bo takie małe istotki dają światu świadectwo swojej obecności także poprzez płacz. Jak cudownie iść z wami. Pokochałam was.
Szliśmy.
W takim razie posadzimy drzewo, chłopcze. To nasz obowiązek. Drzewo może rosnąć pod naszym domem albo gdziekolwiek indziej, tyle że wtedy należy do dołka włożyć butelkę, a w niej ukryć kartkę z napisem wyjaśniającym kto i dlaczego zasadził to drzewo.
Powiedziała, że drzewo sadzi się z wielkiej miłości, przyjaźni, nie inaczej.
Ach tak, westchnął mały.
Można tez przyczepić do pnia albo do gałązki taką etykietę. Może nawet nazwiemy to drzewo.
Potwierdziłem, że można je nazwać, ale nazwiemy je wspólnie.
Szliśmy. Zstąpił na ziemię mrok, zaczernił się nieboskłon, spurpurowiały na zachodzie. Nieśmiało zabłyszczały najodważniejsze źrenice gwiazd. Pomyślałem, że albo wzięliśmy się z przypadku, albo też jesteśmy przedmiotami starannie przygotowanego planu, w którym przypadek nie istnieje. Pojawiłem się w pewnym miejscu i określonym czasie sam, nie wiedząc, skąd przyszedłem, choć byłem świadomy własnej przeszłości, urzekającego dzieciństwa i  zagmatwanej młodości. Miałem ojca swego i matkę swoją, i miałem w pamięci dobro, jakim mnie nakarmiono, i zło, którego nie mogłem uniknąć. Jedno i drugie pomieściłem w swojej głowie, tak jak niezbędne przedmioty targa się w walizce czy plecaku. Aby nie tkwić w jednym miejscu przemieszczałem się, odnajdując nowe krainy istniejące dotąd w wyobraźni; odwiedzałem też te miejsca, w które już odwiedzałem, w których byłem nieczęstym gościem. Życie wokół mnie toczyło swoje wody, lecz nie stałem na brzegu, obserwując bystry lub leniwy prąd, niosący kamienie i kłody powalonych drzew, a innym razem jedynie lepki, śliski muł. Płynąłem wraz z wodami rzeki: raz pod prąd, kiedy indziej w stronę źródeł rzeki, a czasami przedostawałem się z brzegu na brzeg mostem, z przewodnikiem łodzi, promu, albo też przechodząc wpław, brodząc po kolana w wodzie, płynąc, przeskakując z kamienia na kamień.
Życie to ruch.
Az wreszcie przybłąkał się chłopiec. Nie wiadomo skąd i dlaczego przylgnął do mnie, przypadkiem, na mocy zaplanowanej intrygi. Podszedł do mnie i ja podszedłem do niego. Przypasowaliśmy się do siebie jak równoważące się oczka w klockach do gry w domino, jak dwa sprzęgnięte z sobą koła zębate w mechanizmie zegara czasu. Spojrzał na mnie i ja na niego spojrzałem. Nie musiał nic mówić, lecz powitał mnie dobrym słowem. Odpowiedziałem dobrym słowem. Nauczono mnie tak właśnie odpowiadać na każde słowo, choćby raniło. Ten chłopiec był jeszcze zbyt mały, aby móc kogokolwiek zranić.
Jeśli już spotkaliśmy się, przyjrzeli sobie, powitali, to pozostało nam chwycić się za dłonie i iść razem.
Ludzie powinni szukać wspólnych dróg.
Dlaczego tak oczywiste i łatwe do zrozumienia prawdy najtrudniej przedostają się przez skorupę naszego ciała?
Iść w jednym kierunku, tak jak ja z tym chłopcem, który się przybłąkał. Niewiele piękniejszych uczuć.
Szliśmy więc we dwójkę, dopóki nie dołączyła do nas ona. Pojawiła się nieproszona, nie oczekiwana. Skąd jesteś? Myślałem o tobie? Wywróżyłem? A może tak jak ja i ten chłopiec, który się przybłąkał do mnie, jesteś owocem połączeniem przypadku i zmyślnego planu.
Nie dość, że przybyła znikąd, nie znam jej, albo ją znam, poprzez dłonie dziecka połączyła się ze mną w bratnim uścisku, ale także w uścisku innym, nie mniej trwałym węzłem. W jednej chwili stała się chłopcu matką, a skoro tak, to mnie żoną, obiecującą córkę. Skoro tak miało być, skoro i ona się przybłąkała, powitaliśmy się spojrzeniami, skoro dziecko zyskało matkę, to dlaczego nie odbyć tej wędrówki wspólnie. Jeśli idzie się we troje to mamy trzy pary rąk, sześć nóg i trzy głowy.
Łatwiej.
Trzeba przystanąć. Rzeka w pewnym momencie zatacza krąg, tworzy zakola, meandry, jakby szukała dla swych wód odpoczynku.
I nogi nasze poczuły znużenie, a nasze żołądki dopominały się pożywienia. Zarzuciliśmy więc sieć. Przystanęliśmy. I znalazł się dla nas pokój, twórco niezwykłych przypadków. uczyniłeś to dla nas. Nie pogardziliśmy. Nie dlatego, że poczuliśmy się znużeni. Nie odmawia się przyjmowania podarunków, nie odmawia się dobra. Jakże trudniej jest nauczyć się tego, że istnieją podarunki nieszczere, napiętnowane złem. Należy odróżniać jedne od drugich, przez całe życie.
Dlatego ja nauczam chłopca odwagi, męskości; ona zaś ochrania go miłością, bo wie, że tylko ten, kto w miłości chowany, rozniesie ją po świecie jak ziarno albo pokruszony chleb pomnoży, rzucając go rybom.
Posililiśmy się.
Nasze żołądki trawią.
Płuczemy nasze strudzone ciała.
Ścielimy posłania.
Śpij spokojnie, synku, mówi do niego, przykrywa, całuje w czoło, opowiada jedna z tych historii, która zapamiętała, którą przeżyła, którą widzi jako zapowiedź przyszłych dni, przycisza głos. W pokoju ciemno. Chłopiec uśmiecha się. Nie boję się ciemności, stwierdza. Mów, mamo, mów. Matka kontynuuje opowieść , aż w końcu powieki chłopca opadają pod ciężarem snu.
Ciała odkrywają swoje tajemnice. Urodzę ci, słyszę jej słowa. A teraz bądź przy mnie, we mnie, niech poczuję ciepło, twój smak i zapach, twoja bierną przyjemność i zuchwałą rozkosz, jesteśmy tak niestrudzenie połączeni. Potem jest spełnienie, uspokojenie, fale, falujące wody ledwo dotykające brzegów, łaskotliwe, drżące, lękliwe, fal pocałunki, spojrzenia, uśmiechy, twoja twarz odbijająca się w wodzie jak gwiazda, moja twarz księżycowa, jak owoc pomarańczy, i snopy iskier krzesane, ledwie pociśniesz opuszkami palców skórę, pierś, ramię; zwarcie, kiedy smakujesz ustami szyję; piorun, kiedy głowa spoczęła na podbrzuszu.
A teraz sen.
Zasługujemy na sen.
Potwierdziła.
Zasługujemy na siebie.
Przytaknąłem.

Zasypiamy.
(cdn.)

2 komentarze:

  1. Ale nie śpijcie za długo, bo Mały Książę jest w pobliżu...

    OdpowiedzUsuń
  2. smoothoperator22.11.2014, 19:48

    Sen był intensywny lecz krótki. Genialne skojarzenie, Stokrotko, z Małym Księciem... nawet nie podejrzewałem... pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń