Ze snu
wybudził mnie sen. Ale jaki? Transparentny, wyostrzony, alabastrowy. Mógłbym
powiedzieć rzeczywisty, gdyby pomiędzy jawą a snem nie istniała zasadnicza
sprzeczność. Coraz bliższy byłem odpowiedzi na pytania: dlaczego teraz?
dlaczego tak wyraźnie?
Jej głowa
wtulona w moje ramię. Tak to się mówi? Wtulona? Jej twarz zadawała mi się być
znajoma, nawet jeśli nie spostrzegłem kryształków jej oczu. Zastanowiłem się
przez chwilę nad tym, dlaczego podczas snu powieki są przymknięte jak wieko
kufra chroniącego kosztowności przed światem, przed wzrokiem pożądliwym,
chciwym, zazdrosnym, przed grzechem kradzieży.
Rozpoznawałem
ją stopniowo, detal po detalu. Drążyłem swoją pamięć, dziwiąc się temu dlaczego
mając do czynienia z tysiącami obrazów, zapamiętujemy kilka, a być może jeden,
bezcenny, taka naszą prywatną damę z gronostajem, dziewczynę z perłą, szał i
krzyk.
Lecz
zanim rozpoznałem ją, leżącą przy moim boku, jeszcze ciepłą, wilgotną, choć
zamieniona już w rytmiczny, ukołysany jak łódź wieczorną bryzą oddech, zanim
mogłem zawołać ją jej imieniem, odnalazła się w moim śnie. A sen miałem
wyostrzony, niemal rzeczywisty, co przeczy naturze snu, więc ona, chcąc nie
chcąc, ale zapewne bardziej chcąc, bo była wytworem mojego umysłu, ale również
starannie obmyślonego planu, ona podeszła do mnie. O, tak, podeszła do mnie,
przypominając że obiecaliśmy sobie jeden taniec. Rozpoznałem ją nie po oczach,
nie po włosach; nie rozpoznałem jej po żadnej osobnej części ciała, nawet nie
po geście, nie po słowach i uśmiechu. rozpoznałem ja całą, w całej wytworności
jej postaci, tak jakbym ją wyrzeźbił, jakbym był autorem rzeźby, jaką po latach
spotkałem w jednym z zaułków, w rynku, na placu, ustawiona na postumencie,
przez ten postument wywyższoną; spotykam ją i obchodzę z każdej strony, dotykam
wzrokiem, przypominając sobie pod jakim kątem uderzałem młotem w dłuto, aby
oddać najpiękniej owal jej twarzy, uchwycić ruch dłoni, zarysować
charakterystycznie wzniesiony ku górze podbródek, kiedy jej usta rozchylają
kąciki warg do uśmiechu. Tak się czułem.
Obnażyłem
swoje wspomnienia. Dotarłem do niej nie tylko jak do wytworu moich własnych
rąk, lecz również jak do modelki pozującej wytrwale, nie oswojonej jeszcze ze
swoja nagością, ukazywaną przed kimś, kto mienił się nazywać artystą a był jedynie
niedoskonałym odtwórcą piękna, od którego nie mógł oderwać wzroku.
A jakże,
podeszła do mnie i przypomniała o tańcu. Z cała premedytacją wspomniała taniec.
Miała bowiem swoja własną pamięć, którą przemawiała do mnie.
Nigdyśmy
nie tańczyli, powiedziała.
Pamiętasz?
Uciekłam wtedy. Może nie uciekłam. Zostałam porwana. On ubiegł ciebie. A potem?
potem rozlała się rzeka, zmieniając koryto. Popłynęliśmy oddzielnie i tak
płyniemy obok siebie. Jedno starorzeczem, drugie nowym nurtem. W pewnym
momencie straciliśmy z sobą kontakt. Wiem, ty pewnego razu przypomniałeś się,
wołałeś: hop! hop! Może słyszałam, może nie. Może nie chciałam słyszeć. Daj mi
to naprawić. Naprawmy to. Ty też nie jesteś bez winy. Trzeba ci było chwycić
mnie za rękę, mocno mnie objąć, przyciągnąć, unieść; nie odważyłeś się,
kochany, brakło ci odwagi. Czyżbyś jeszcze wtedy bał się ciemności? Rozjaśniłabym
twoje pokoje. Zresztą nie wiem. Może czas nadinterpretuje moją pamięć. A co z
twoja pamięcią? Czy jest wieczna? Dlaczego oglądasz mnie z każdej strony i
dotykasz mego ciała? Jeśli to robisz, to przecież widzisz, co zrobił z nim
czas. Zdeformował je, zniszczył. Moja skóra należy dziś do kogoś innego.
Postarzałam się, sprawdź. I tutaj, i tam, niedostatecznie nawilżona. Trzeba ją
wspomagać, aby nie wyschła na proch. Dlaczego mi nie wierzysz? Patrzysz tak
opętanie. Czyżbyś mnie jeszcze kochał? Czyżbyś, jak wtedy, podstępnie
wykorzystał wiersz dla wyznania miłości.
Nie
odpowiadam.
Obchodzę
ją ze wszystkich możliwych stron świata.
Krążę
wokół niej jak ziemia wokół słońca.
Milczę.
Milczący
zachwyt.
Wspomnienie
radosne, jak dzieło archeologa odkrywcy.
Widzę Cię
taką jaką byłaś, jesteś i będziesz. Twoja sucha skóra jest skórą wilgotną. Jednym
przesunięcie dłonią po twojej szyi na zawsze pozbywa ją zmarszczek a moje spojrzenie
nadaje jędrność twym pośladkom i udom.
Dość.
Jeżeli
będziesz stara, nie przestane kochać twego ciała. Twoje zmarszczki będą piękne
nawet wtedy się zestarzeją. Precz zmysły, które doszukują się brzydoty w
ludzkim ciele. jest zmysł rzucający na łopatki wszystkie pozostałe.
O, tak,
mój sen był transparentny, zbyt rzeczywisty jak na sen.
Potem tańczyliśmy,
przebiegle, zuchwale, wydając ze swoich ciał ostatnie poty pożądania.
Kochaliśmy
się.
Wiedziałem,
od samego początku wiedziałem, że taniec był kamuflażem. Nie można samym tańcem
wyrwać z gardła życia, które się rozpłynęło, podzieliło na główny nurt rzeki i
starorzecze.
Płynęliśmy
do morza. Cały czas taką cię pamiętałem i nie zapomnę.
A teraz
obudź się przy tej, która chce ci urodzić dziewczynkę. Obudź się przy mnie.
Teraz już wiesz?
Wiedziałem.
To
dobrze. Proszę cię tylko o to, aby już więcej nie mówił, że jestem znikąd.
Dobrze.
Nie wiem, czy usłyszała.
Sprawdź
czy nasz chłopiec nie śpi odkryty.
Sprawdziłem.
Wszystko w porządku.
A teraz
dotknij mnie tutaj. Tak, właśnie tu. Ja to już czuję. Czuje naszą dziewczynkę.
Dlaczego tak patrzysz na mnie? Mam się odwrócić? Dlaczego? Uśmiechnęła się a
właściwie roześmiała, tłumiąc śmiech zbliżeniem otwartej dłoni do ust. Nie
musisz sprawdzać. To ja.
A ty, to
ty.
Pięknie
tańczysz, powiedziała.
Pięknie
tańczymy oboje, uzupełniłem.
Potwierdziła
energicznie potakując głową.
Spojrzała na mnie, to znów dotknęła wzrokiem naszego śpiącego synka.
Gdzie
jutro idziemy, zapytała.
Poprowadzi
nas droga.
Droga.
Piękne:-)
OdpowiedzUsuń