ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

03 października 2015

ESTERA (3-5)

[fragment drugi i, na szczęście, ostatni :-) ]
3) 
Podjechał z hałasem ryczącego silnika na podwórko przed sklepem. Zrobił trzy obszerne koła jak żużlowiec. Pełna klasa. Postawił w końcu motocykl i zawiesił na kierowniku kask.
- Jakie to szczęście, ze nikogo nie ma - pomyślał, gdy był już na progu otwartych drzwi sklepu.
- A pan Jacek hałasuje i nie da posłuchać muzyki - powitała go Estera zanim dumnym krokiem zbliżył się do lady.
- To pani Estera lubi muzyki słuchać - udał zdziwienie - jakiej?
- Akurat jazzowej - odparła.
- Pani Estera ma bardzo oryginalny, wyrobiony słuch.
- To pan Jacek nie słyszał Komedy?
- Słyszałem - burknął niepewnie.
- I ma o jego muzyce jak najlepsze zdanie, prawda?
- Nie śmiałbym zaprzeczyć, pani Estero. Skoro pani się coś podoba, mnie również.
- Czaruś.
- Słucham?
- Czaruś z pana. Co podać?
- Pani Estero, kupię to wszystko, co pani życzeniem będzie mi sprzedać.
- Wszystko?
Tu pojawił się na jej ustach uśmiech, któremu oprzeć się nie sposób.
- Dla pani lemoniadę, gumę do żucia, imbir albo kwas chlebowy. Dla pani - wszystko.
Zmrużyła zalotnie oczy.
- Wiele tego. Jeśli tak, to proszę spojrzeć do tej oszklonej lodówki z mięsem. Widzi pan te trzy piękne ogony? Na ogonową zupę w sam raz. Reflektowałby pan?
Nawet nie udawał zaskoczonego.
- Wobec tego proszę je zważyć i zapakować.
Co było robić, Estera zawinęła ogony w papier, położyła na wadze, obliczyła, przygryzając wargi.
- Ale panie Jacku, ja przecież… nie musi pan kupować tych ogonów. Założę się, że nie potrafi pan ugotować ogonowej zupy.
- Pani Estero, zaryzykuję i potem opowiem pani, jak smakowała. Nie, nie opowiem, po prostu zaproszę panią, aby pani spróbowała.
- Jak to miło z pana strony, panie Jacku, ale…
- Znowu pani odmawia - westchnął chłopak - podobnie było, kiedy zaproponowałem pani przejażdżkę motorem.
Posłała mu dodatkowy uśmiech, mrugając jednym okiem.
- Bo ja, panie Jacku szybkich motocykli się boję. Ja wolę powolutku, spokojnie.
- To ja kolejnym razem przyjdę pieszo.
- A ileż to kilometrów ma pan Jacek do sklepu? Z sąsiedniej wioski pan nie jest. Będzie ze sześć kilometrów, co?
- A kto by przy pani Esterce kilometry liczył. Lepiej niech mnie pani tak nie dręczy. Da mi pani nadzieję?
- Panie Jacku, musi pan wiedzieć, że ja nie lubię mówić „tak” i „nie”.
- O, tego nie wiedziałem. A jakie słowo lubi pani Estera najbardziej?
- „Może”.
Wyciągnął ku niej rękę, a ona w zapomnieniu pozwoliła mu pocałować czubki swych palców, lecz zaraz cofnęła swoją dłoń.
- Może - powtórzyła.

4) 
- Kochanie, to ja już kupię. Możesz zaczekać w aucie…. co to miałem…?
- Kup drożdżowego ciasta… mają dobre. I jakąś colę albo dobry napój.
Nie miała czasu upiec ciasta, a syn z narzeczoną dzwonili, że wpadną na cały weekend.
Mężczyzna sprężystym krokiem podszedł do otwartych drzwi sklepu. Poprawił włosy dłonią, szarmancko i starannie wytarł buty o wycieraczkę.
- A ten tu czego? - powiedział do siebie bezgłośnie.
W sklepie oprócz Estery przebywał chłopiec, na oko dziewięcioletni.
- A więc mówisz, Danielku, że piwo to dla tatusia. Nie kłamiesz? Sam nie wypijesz?
Chłopiec na chwilę stracił rezon, bo jak sobie poradzić z takimi pytaniami?
- Pani Estero - wykrztusił wreszcie z siebie siłą głosu, jakiej u siebie się nie spodziewał - ja pani Esterze nigdy bym nie skłamał.
- Powiedzmy Danielku, że ja ci wierzę, ale wiesz, że osobom w twoim wieku piwa się nie sprzedaje. Wyobraź sobie, co by to było, gdyby jakaś kontrola zauważyła, ze sprzedaję dzieciom piwo. Mogliby mi zamknąć sklep, wiesz?
Chłopiec pomyślał, że co to, to nie. Nigdy nie pozwoliłby, aby zamknęli sklep pani Estery. 
- Jakże by tak mogli? Sprowadziłbym tu tatę i on przyznałby przed kontrolą, że piwo jest jego i dla niego było zakupione., ale i tak pani Estera miałaby przeze mnie niepotrzebnie kłopoty - myślał.
- Pani Estero, to ja już tego piwa nie chcę, nie kupię go - zdecydował.
- I tata będzie niezadowolony - Estera najwyraźniej podpuszczała chłopca, zażartowała sobie z niego, ale tylko przez chwilę i aby osłodzić Danielkowi oczekiwanie na pozytywne rozwiązanie problemu, wręczyła mu batonika.
- Nie martw się. Dam ci piwo takie, jakie tata lubi najbardziej… ale ani mru mru.
- Pani Estero, pani jest taka dobra.
Chłopiec poczuł za sobą obecność mężczyzny, który dopiero co wszedł do sklepu.
- Może on jest z tej kontroli - pomyślał sobie, lecz kiedy się obejrzał, rozpoznał w nim sąsiada z wioski. Powiedział mu dzień dobry.
Kupił jeszcze pączki i przy płaceniu zauważył, że pani Estera nie wlicza do rachunku batonika.
- Pani Estero, a batonik? - zwrócił uwagę, bo to jakoś nie po męsku przyjmować od ulubionej sklepowej prezent.
- Danielku, tego batonika miałam kupić dla siebie i zaraz go skasuję, ale wiesz… kobiety czasami nie powinny ulegać pokusie jedzenia w nadmiarze słodyczy.
- Ja… ja to wszystko rozumiem - zająknął się chłopiec - ale pani, pani Estero, wcale nie musi sobie odmawiać.
- Nie muszę, lecz sprawi mi to przyjemność, gdy weźmiesz go ode mnie.
Chłopiec podziękował, pożegnał się i wyszedł niespiesznie, a taką miał ochotę odwrócić się jeszcze, zanim nie znajdzie się na zewnątrz, lecz pomyślał sobie, że może byłoby to niegrzeczne.

- Co dla pana, panie Szczygielski - zapytała Estera przerywając niepokojącą ciszę, jaka powstała po wyjściu chłopca.
- Poproszę pół brytfanny drożdżowego ciasta, dwie duże cole, dwa piwa i taki sam batonik, jaki przed chwilą dała pani chłopcu.
Szczygielski zachował się tak, jak na mężczyznę przystało - jasno określił, czego mu potrzeba, nie jak kobiety, które oczami obracają, kluczą, podpytują, każą sobie podać rzecz, której, po obejrzeniu, na pewno nie kupią; słowem - bawią się ze sprzedawczynią w podchody, a potem jeszcze po wyjściu ze sklepu, potrafią ponarzekać sobie, że czegoś tam nie dostały. 
Na tym się jednak skończyło jego typowe dla mężczyzn zachowanie, gdyż korzystając z nieobecności osób postronnych, życzył sobie koniecznie kilka słów zamienić z panną Esterą. Ta jednak uprzedziła jego zamiary.
- Tym razem pańska żona ciasta nie upiekła? A przecież wiadomo, że tak jej się świetnie udają.
- A skądże pani wie o tym, Estero?
Zrobiła tajemniczą minę, dotykając opuszkiem wskazującego palca prawej dłoni ust, po czym jednak przemówiła:
- Skąd wiem? Pewnie, że od właścicieli. Wie pan, panie Szczygielski, zaraz kiedy nastałam, państwo Borensztajnowie wzięli mnie na rozmowę, długą rozmowę, podczas której wszystkich miejscowych, potencjalnych klientów mi opisali. Oni, panie Szczygielski, uważają, że w takim sklepie jak ten wszystkich klientów trzeba poznać, wiedzieć o ich przyzwyczajeniach, co lubią, a czego nie znoszą… oj, zanudziłabym pana, to cała psychologia.
- Coś takiego! Nigdy bym nie przypuszczał, że w taki sposób Borensztajnowie podchodzą do swej profesji.
- Właśnie tak robią. Całe życie przecież zajmowali się handlem.
- To prawda. I powiedzieli pani, że moja żona znana jest na wsi ze swoich wypieków?
- Tak właśnie powiedzieli. Dodali, że wobec tego nie powinnam, kiedy przyjdzie robić zakupy, proponować jej ciast… no chyba, że będziemy mieli coś zupełnie rewelacyjnego - Estera uśmiechnęła się szeroko rozchylając wargi, a wyglądała przepysznie z tym uśmiechem.
- A o mnie… - zaczął niepewnie - co o mnie mówili?
- Naprawdę chce pan wiedzieć? - Estera zamyśliła się nagle, co często się jej zdarzało, zwłaszcza kiedy była sama. Teraz wzrok jej szybował w przestworzach sklepu, wydostawał się poprzez wielkie okno wystawy i ginął gdzieś poza zasięgiem wzroku kogokolwiek, kto byłby w stanie towarzyszyć jej spojrzeniu.
- Pan jest bardzo dobrym, czułym, kochającym i pracowitym mężem swojej żony. Borensztajnowie użyli nawet określenia: „gentleman, który przypadkiem osiadł na roli swojego teścia i zrobił to dla swojej kochającej go żony”.
- Panno Estero… nie mogę uwierzyć!
- A cóż takiego się stało? Pokrzyżowałam pana plany - powiedziała filuternie puszczając oczko.
Szczygielski, co tu ukrywać, po usłyszeniu tych słów o sobie, nie dość, że poczuł się skrępowany, ale i wypadało mu skończyć rozmowę z Esterą w miejscu, w którym ledwie się zaczęła.
Odchodząc pozostawił na ladzie batonik.
- Proszę, to dla pani - powiedział - przynajmniej tyle pozwoli pani dla siebie zrobić.
- To bardzo miłe z pana strony - odpowiedziała, biorąc do ręki batonik - z przyjemnością zrobię dla pana ten wyjątek i zrezygnuję dzisiaj ze ścisłej diety.

5) 
- Pani Estero, Borensztajnowie to bardzo dobrzy ludzie, dziękuje pani - powiedział stary Karpiński, siadając na krześle, jakie mu podała. Popijał lemoniadę, a kurze serca, które kupił, kazał potrzymać jeszcze w lodówce na czas rozmowy - wie pani, ludzie dzisiaj, ba, nie tylko dzisiaj, bardzo różnie wypowiadają się na temat żydów, a ja wtedy mówię, aby spróbowali mówić o nich, mając na uwadze Borensztajnów. Nie ma takiego, kto by ich nie szanował.
- To mile, co pan mówi - wyrzekła Estera - sama wiele im zawdzięczam.
- Pani Estero, to zacni ludzie, znaczy się mam na myśli ród ich ze strony Abrahama. Od wieków zajmowali się handlem i chociaż zamożni byli, to nigdy się nie wywyższali nad biedotę. Abraham sierotę z dobrego za żonę wybrał i tak ciągną razem ten interes.
- Sierotę?
- Wojna, pani Estero. Pani cóż o tym może wiedzieć, za młoda. Ja też niewiele pamiętam, smarkaczem byłem, ale przecież po wsi wieści się rozchodzą.
- To tak jak ze mną - westchnęła i znów popadła w to tajemnicze zamyślenie, w czasie którego czasami szkliły jej się te grafitowe węgliki oczu.
- Wiem o tym, pani Estero. Borensztajn ze mną jak ten brat… tajemnic przed sobą nie mamy… ale rozpowiadać nie chcę, bo i po co. A pani… pani jak już kogoś poważnego pozna, to sama zdecyduje, co o swoim życiu opowiedzieć.
Skinęła głową na znak, że rozumie.
- Może zrobię panu coś do zjedzenia? 
- Nie głodnym, zaczekam, pani Estero, aż Borensztajnowie wrócą z cmentarza. Porozmawiamy sobie.
- Rozumiem.
- I wie pani, co im powiem? Mieli genialny pomysł, aby panią tu sprowadzić. Niech się nie nazywam stary Karpiński. Zauważyła pani, jak ją ludzie traktują? jak szanują? I ja, stary, przychodzę tutaj, aby z panią porozmawiać, popatrzeć na panią.
Zarumieniła się, a jej oczy jeszcze kąpały się w wilgoci słonego popołudnia, choć dzień był słoneczny i przejrzysty. Dopiero przyjazd Borensztajnów osuszył jej spojrzenia, a na twarzy pojawił się zwyczajowy uśmiech.

4 komentarze:

  1. Wyśmienite scenki rodzajowe. Na pierwszy plan wysuwają się zacni ludzie (kto dziś tak ocenia człowieka?). Borensztajnowie zasłużyli na szacunek, ponieważ ludzi umieli docenić, a dobro okazane Esterce powróciło, ponieważ ona daje z potrzeby serca batonik nieśmiałemu chłopcu. Gentelmen (słowo zanikające?) Szczygielski to dobry człowiek, który dla kochającej żony poświęcił swoje ambicje. To proszę powiedzieć jeszcze, gdzie taki świat istnieje. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo cenna uwaga w zakończeniu, za którą dziękuję. Powiem tak... Cały ten tekst, ba, większość tego co w kawiarence się dzieje jest z pełną premedytacją pomyślane, aby świat w niej ukazany był inny od tego, który jest za oknem, tuż za rogiem czy w telewizorze... to nie jest idealizacja świata rzeczywistego - to jest świat alternatywny, który, zapewniam, mógłby być rzeczywistym ale jakoś nikomu (no, przesadzam, że nikomu) nie chce się go zmienić. Uważam, twierdzę i sądzę, że przy niewielkim nakładzie sił, można zmienić życie na lepsze, pełniejsze, bardziej sprawiedliwe i zbudowane na pewnych trwałych zasadach, a także wychodzące na przeciw ludzkim potrzebom i pragnieniom... w tym tekście jest taki fragment dotyczący "polityki handlowej Borensztajnów" - oni, choć to kupcy, bardziej kupcy niż handlarze, nakierowani są nie tyle na sam zysk,o ile na zaspokajanie potrzeb kupujących, a wiedza ta wynika z ich długoletniego doświadczenia i obserwacji... i nie zatrudniają oni Estery, aby pomnożyła ich zyski, zmyślnie "wciskała" kupującym towar,jak to czynią korporacje handlowe poprzez stosowanie agresywnej reklamy, lecz aby ludzie ją polubili i uwierzyli, że jest jedną z nich i że pracuje właśnie dla nich...i ludzie to doceniają, widzą, że jest piękna, lecz nade wszystko przyjazna i szczera

      Usuń
    2. Jeśli mowa o marketingu, to w dużych sieciówkach piecze się mrożonki, aby zapach chleba zwabił kupujących i by poczuli głód, wtedy kupią więcej. Tam, gdzie się nie piecze, to rozpyla sztuczny zapach chleba. Dla zysku, nie dla chleba, niestety.

      Usuń
  2. Wprawdzie już zaprzeczałeś, ale ja nie wierzę.
    Nadal twierdzę, że jesteś pisarzem, tylko się ukrywasz.
    A jeśli chodzi o ten utwór, to wspaniale odmalowałeś charaktery i zachowania ludzi począwszy od 9-letniego chłopca....
    Wydaje mi się jednak, że powinien tu być jeszcze co najmniej jeden odcinek...który występowałby w roli klamry spinającej całość..
    Chociaż dla siebie samej wymyśliłam sobie zakończenie.

    OdpowiedzUsuń