CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

10 października 2015

PŁASKO

Nareszcie płasko. Zarówno z Maxeville pod Nancy do Cholette-sur-Loing (to w stronę Orleanu), jak i z powrotem z Loury do Metzu w Lotaryngii.
Ale jeszcze przed dojazdem do Maxeville, na 59-ce w stronę Nancy i Saint Die, czeka mnie niemiła niespodzianka. Na tej krajówce, nie żadnej autostradzie natykam się na 6,5-kilometrowy tunel, za który trzeba zapłacić 38 euro, a trasa tak zmyślnie znakami obłożona, że objazd tunelu nieczynny. Jak by nie patrzyć, za kilometr tunelowej trasy płacę sześć euro. Cały pech polegał też na tym, że na służbowej karcie miałem wtedy tylko 30 euro. Wziąłem wobec tego kredytowy do zapłaty w ciągu tygodnia.
Później jest już mniej nerwowo. Mknę na wschód od Paryża w stronę Orleanu. Choć to droga bez większych pagórków czy wzniesień, podobają mi się te przestrzenie, a im dalej na południe, tym piękniej. Zaczynają się te kamienne wioski, strzeliste, oczywiście w kamieniu, kościoły, pola i łąki. Mniej lasów - te pojawia się nad Sekwaną i niżej, w miarę zbliżania się do Loary.
Pod samą firmę docieram o zmroku. Tutaj mam rankiem rozładunek i zanim załaduje się ponownie w Loury, mam do wysłania list. Wystukuję więc w nawigacji najbliższą pocztę i po czterech kilometrach jestem na miejscu. Poczta jakoś schowana w wiosce, nie przy głównej trasie. Wychodzę z auta z zaadresowana już kopertą i pytam o drogę mężczyznę przed trzydziestką. Tłumaczy mi, lecz on również udaje się na pocztę, więc idziemy razem. Nadanie listu kosztuje w tym miejscu chyba najmniej w całej Francji - 95 eurocentów. Chcę zapłacić, bo mam jakieś resztki gotówki, niewiele ponad pół euro. Czytnik nie przyjmuje jednak tak małej sumy opłaty. Już zamierzam zrezygnować, kiedy ten sympatyczny mężczyzna zakłada za mnie 40 eurocentów i list zostaje wysłany.
Działo się to w niewielkiej wiosce Pannes. Muszę to zapamiętać, bo może dobry los sprawi, że oddam te 40 eurocentów, kto wie.
W Panny jest taka niewielka cukiernia a w niej, w oszklonej ladzie, tuż za szybą ogromne jak trzy pięści ciastka bezowe. Takich jeszcze nie widziałem, z rodzynkami, kandyzowanymi owocami. Aż mi ślinka cieknie. Pewnie bym kupił, ale bezy są ponoć bardzo niezdrowe (sic!).
Robię parę zdjęć na głównym placu wioski. Typowa sceneria: strzelisty kościół i przed nim pomnik z wyrytymi nazwiskami żołnierzy (domyślam się - obywateli wioski) poległych w wojnie z Prusami (1870-71) i później podczas działań I-szej wojny światowej.
Bardzo sobie to cenię, że w taki właśnie sposób, w centralnym punkcie wioski czy miasteczka, tuż przed kościołem, a często w jego murach, Francuzi czczą pamięć tych, którzy walczyli za ojczyznę. U nas głównie tablice poświęcone księżom i świętym, a ostatnio wszędzie, wiadomo który, papież.
W Loury, gdzie się ładuję, czeka mnie kolejna niespodzianka. Do przewiezienia mam ciężką stalową konstrukcję ważąca ponad dwie tony i przekraczającą ładowność peżocika numer dwa o całe 600 kilogramów. Ładują mi ten towar wysokim, trzydziestometrowym dźwigiem na poły z pokaźnym załadunkowym wózkiem Manitou. Jakoś się udało, ale przede mną prawie 450 kilometrów trasy z przeciążonym autem. Jadę więc powoli, nie przekraczam osiemdziesiątki i w bardzo wielu miejscach ustępuję drogi innym autom. Do Metz dojeżdżam szczęśliwie przed zmrokiem. Tutaj pod firmą nocny postój. Rankiem rozładunek, również przy pomocy Manitou. A poza tym piękna, jesienna pogoda, słonecznie choć wietrznie. Gdybym był w kraju, powiedziałbym, że mamy Złotą Polską Jesień.

[Metz we Francji, 30.09.2015]

1 komentarz:

  1. Być Twoim gościem to tak jakby uczestniczyć w prawdziwej uczcie intelektualnej.
    I do tego jeszcze ten Wysocki - cóż z tego że pijak i narkoman?
    Pozdrawiam serdecznie:-)

    OdpowiedzUsuń