ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

04 października 2015

POZOSTAŁO KINO

- Dziadku, bo ci się jeszcze pogorszy. Może byś się położył.
Stary pluskał nogami w wodzie przyniesionej przez Zuzę misce. Pluskał nimi jak karpie świąteczne przed zarżnięciem. Woda była niemal gorąca. Niejeden by nie wytrzymał.
- Ty mi lepiej wsyp do miski pół szklanki soli i tej herbaty z rumem mi przynieś, a rumu ma być jedna czwarta szklanki, pamiętasz?
Zuzka posłusznie przyniosła sól, wsypała do wody, a dziadek tę sól rozgniatał podeszwami stóp, potem obie stopy o siebie ocierał i od razu wielką poczuł ulgę.
- Zuziu, okryj mnie pledem.
Zuza tymczasem sporządziła herbatę według zaleceń dziadka. Podała mu ją pod sam nos i tylko łypnęła okiem na chłopaka, który z dziadkiem siedział przy stole; śmiała mu się prosto w oczy, potem westchnęła, a w tym westchnieniu było zapewnienie: „poczekaj, Karolku, już niedługo wyjdziemy”.
Przyniosła ten beżowy, stary, ze szkockiej wełny zrobiony pled, jaki przed laty dziadek otrzymał w darze od towarzysza broni spod Falaise. Karol przechwycił go narzucił na plecy starego.
- Pan jest pradziadkiem Zuzi, prawda? - zapytał chłopak.
- Owszem, ale nie pozwalam na siebie mówić „pradziadek”. Zbyt dobrze się trzymam jak na swój wiek. A co, nieprawda?
- Nikt by nie powiedział, że jest pan pradziadkiem Zuzi - zapewnił Karolek, wysyłając do starego sygnał, że jest dobrze wychowanym młodzieńcem.
Stary od razu poczuł do niego sympatię, i za ten pled, i za te słowa, którymi nie liczył mu lat.
- Zobaczysz, Zuziu, zaraz przeziębienie trafi szlag. Po doktorach nie będę się włóczył. Dobrze mówię? - szukał potwierdzenia u narzeczonego Zuzi.
- Skoro pan tak mówi, to rzeczywiście przeziębienie trafi szlag.
Stary pociągnął parę krótkich łyków herbaty.
- Nie ma to jak gorąca herbata z rumem, zwłaszcza gdy człowiekiem zimno telepie. Dawniej, rzecz jasna, wystarczało młode, jędrne, kobiece ciało… i po kłopocie.
- Dziadem mi się tu bisurmani. Ładnie to tak mówić przy Karolku? - Zuza niby powiedziała to na poważnie, choć kto wie, czy nie podzielała zdania dziadka i tylko udawała zawstydzenie.
- Ty wiesz, Zuziu, że ja co myślę, to powiem i nie ma takiej siły, która by mi usta zamknęła, gdy mam rację. Poznali się na mnie. Nie jednemu wygarnąłem. I za to mnie szanowano, że nie kręcę, ale prosto w oczy mówię. A choćby wtedy, gdyśmy projektowali kombinat z miastem.
Zuzka przysiadła do stołu. W jednej chwili dłonie młodych podążyły ku sobie, przesuwając się powolutku po mahoniowym blacie okrągłego stołu, dotknęły się i na chwilę zapięły w uścisku palców.
- Wiedziałam, że dziadkowi w końcu zbierze się na wspominki. Jak mogło być inaczej.
- Przystojny kawaler smoli cholewy do mojej ukochanej prawnusi, więc musi wiedzieć, w jaką rodzinę wchodzi, musi wiedzieć, kim jest ten Feliks, Zuzinowy pradziadek, którego zwie dziadkiem, Feliks, który ani jednego dnia w życiu swoim nie zmarnował i ani jednego z nich nie żałuje.
Stary jak najlepszą opinię o sobie wystawił, wypowiadając tą słowną laurkę, Zuzka natomiast słusznie przeczuwała, że za chwilę dziadek rozpocznie kolejny, dobrze jej znany rozdział opowieści o sobie.
- Sam dyrektor zjednoczenia i wiceminister mnie słuchali - zaczął stary - kiedym swój projekt w postaci makiety na takim wielkim stole im przedstawił…
- Dziadek był architektem - wtrąciła Zuza.
- A byłem… i nie poślednim jakimś. Całe osiedla, zakłady projektowałem. Rzecz jasna nie sam. Pracowaliśmy w zespołach, ja byłem od przestrzeni, koledzy od poszczególnych budynków, ja doprowadzałem media, wytyczałem drogi, place, pasy zieleni, łączyłem to wszystko w logiczny obraz i miało być tak zbudowane, jak kazałem.
- Nie zawsze pozwalali ci na wszystko - Zuza starała się panować nad sytuacją.
- To prawda, panie Karolku, ale w tych czasach nie spaliśmy na pieniądzach, tanim kosztem trzeba było robić, a i mocy przerobowych brakowało, to zgadzałem się na pewne przeróbki, ale nie zawsze. Najbardziej nie mogłem ścierpieć braku wyobraźni… tedy, panie Karolku, oglądają oni te miniatury, oglądają, a jeden z nich mówi, pokazując na prostopadłościany bloków:
- A one czemu tak daleko od kombinatu?
A drugi zaraz dodaje:
- A cóż to człowieku zrobiłeś z ta małą rzeczką, był strumyk, a co tu jest? - i pokazuje palcem szeroką połać niebieskiego koloru na makiecie.
- Tych drzew tutaj nie ma - wtrąca się trzeci znawca, młody inżynierek, co to zawsze miał jakieś „ale”, szczególnie, gdy wypowiadał się przy dyrektorze zjednoczenia.
- Panie ministrze, mówię, to nie te czasy, aby ludzkie domy tuż przy zakładzie stawiać. Tu posadzimy drzewa, pokazuję, zrobimy mały zalew, piętrząc wodę, tam jest akuratna niecka, dalej (wciąż pokazuję) pas zieleni, boiska, alejki. Ludzie, panie ministrze, mówię, chcą po robocie odpocząć. Pięć lat nie minie i prawdziwy kurort będziemy mieli pod nosem. Zanim te domy powstaną, możemy równolegle z kombinatem uformować teren, o którym mówię.
- Kiedy, panie architekcie Petek, z kombinatem miały pójść jedynie mieszkania dla załogi - znów ten inżynierek wtrąca swe marne trzy grosze.
- Sokołowski, mówię do niego, ty dobrze wiesz, że można i jedno i drugie. Dwie koparki na niedługi czas wystarczą i spych do plantowania terenu, a nadleśnictwo chętnie da sadzonki, bo oni też mają swoje plany, a drzewka to przecież w czynie społecznym posadzimy, podobnież trawę, ukwiecenie, tak mówię.
Wiceminister, gdy o tym czynie usłyszał, pokiwał głową i już niemal miałem go po swojej stronie, lecz właśnie wtedy odezwał się kierownik zaopatrzenia, który nie wiedzieć z jakiej przyczyny wytknął mi ten wielki pawilon, jaki umyśliłem postawić pośrodku osiedla.
- A nie lepiej to ciąg sklepów zrobić na parterze bloków mieszkalnych? Mamy takie rozwiązania. Wasylewski projektował.
- Kochany, mówię mu, Wasylewski projektował dla niedużego osiedla, a my budujemy niemal całą dzielnicę. We wschodniej części będą sklepy, pokazuję, w zachodniej - biblioteka, kino, dom kultury.
Wtedy minister zauważył, że to z rozmachem pomyślane i oby nie za wielkim, bo zjednoczenie, za przeproszeniem, groszem nie śmierdzi.
- To prawda - przyznał wywołany dyrektor zjednoczenia - ale skoro inwestycja ma być priorytetowa, to ufam, że z ministerstwa coś nam poza planem skapnie.
- Priorytetowy to jest kombinat - rzekł wiceminister - ludzie poczekać mogą. Budowniczowie i tak na czas budowy w barakach zamieszkają, a za pracę i niewygody solidnie się im zapłaci. Towarzysze, nie od razu Kraków zbudowano. Ale wam, towarzyszu Petek, dobrze z oczu patrzy (tak powiedział) i doceniam wasze starania, aby całość inwestycji trzymała się kupy, ale też to, aby ludzie byli zadowoleni. Ponadto zapewne pierwszy sekretarz na otwarcie przyjedzie, więc wypadałoby, aby zawczasu wokół kombinatu zaistniał porządek.
Tak powiedział i zostawił mnie przy nadziei, że uda mi się nie zmieniać niczego w planach… ale musiałem. Dwa bloki nam odeszły, boisko odpadło, aleśmy pawilon postawili, posadziliśmy drzewa i kwiaty, alejki i ten zalew, w którym potem sam minister kije moczył (bośmy karpiami go zarybili), został do dnia dzisiejszego. Co z tego się ostało jeszcze, panie Karolku? Szkoda gadać. Ale niech mi pan powie, jak to jest dzisiaj. Biurowiec, magazyn, zakład, dom handlowy to postawią, prześliczny, lekki, szkło i aluminium, teren wokół asfaltem lub kostką wyłożą, drzewka, kwiatki posadzą… ale żeby tak dalej sięgać ku ludziom. Mnie chodzi o to, że stawiają na pustyni oazę… ale żeby tak jedno połączyć z drugim… to nie. Jedni są od fabryk i magazynów; drudzy od mieszkań. A ci od mieszkalnictwa - nie powiem, z rozmachem, domy nowoczesne, wysoki standard, ale zaraz siatką je albo murem odgradzają, enklawy dla najbogatszych tworzą, a tu trzeba, aby miasto na ludzi się otwierało, nie sądzi pan?
Słuchał w milczeniu, niewiele mając do powiedzenia w sprawach, na których się do końca nie wyznawał.
- Nie zaprzeczę - powiedział w końcu, a Zuzka już wiedziała, że po tej dawce wspomnień i przemyśleń dziadkowi zapał zgaśnie, dopije swoją herbatkę, nogi porządnie wytrze i spać się położy, wierząc święcie, że te jego medyczne praktyki plus sen poradzą sobie z przeziębieniem, lecz jeszcze na koniec podzielił się taką refleksją:
- A takie teraz nowoczesne technologie mają, takie materiały, pieniądze… a po ludzku myśleć nie potrafią.
- Dziadku, pamiętaj - Zuzka pocałowała starego w czoło - ty swoje zrobiłeś, to najważniejsze i, jak sam mówisz, ani jednego dnia w swoim życiu nie zmarnowałeś. Daj teraz innym się potrudzić.
- A daję, pewnie, że daję, ech…
Nie minął kwadrans, kiedy stary zasnął w swoim zabytkowym małżeńskim łożu, którego po śmierci żony, za nic nie chciał zmienić na mniejsze i wygodniejsze.
Zuzka prędziutko się ubrała.
- Pamiętaj teraz, Karolku, skoro dziadek tyle już ci naopowiadał o sobie, to nieomylny znak, że do naszej rodziny pasujesz i nie masz wyjścia - musisz być ze mną.
I poszli. A czasu mieli akurat tyle, aby zdążyć na ostatni seans filmowy, w tym pobudowanym przez dziadka kinie, co go na dokładkę do pawilonu handlowego, usytuowanego pośrodku osiedla zaprojektował.
Dobrze, że choć ono z dawnych czasów zostało.

[Adriano we Włoszech, 13.09.2015]

3 komentarze:

  1. To mogę napisać /jakby to nie wyglądało:-))/ że spędziłam dzisiaj z autorem tego bloga cały poranek.
    Kiedy będzie następny?
    Znowu wyjeżdżasz?
    Zajrzałeś na pocztę?
    :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Zbyt mało jest ludzi spełnionych na tyle, by powiedzieć, że w swoim życiu niczego by nie zmienili. Szacunek dla pradziadka, a uznanie dla Autora za pokazywanie takich postaci.

    OdpowiedzUsuń