ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

02 października 2015

ESTERA

["Estera" - opowiadanko w częściach... niech policzę... pięciu] 
fragment 1.
1)
Borensztajnowie prowadzili ten sklep od lat jako jedyni w wiosce i mieli w nim wszystko w wyśmienitym wyborze i jakości. Ten sklep był ich domem, bo też mieścił się na parterze ich piętrowego budyneczku. Ludzie powiadają, że rodzice, dziadkowie i pradziadkowie Borensztajnów zajmowali się handlem w tym miejscu, choć dawny dom ze sklepem, dawną oberżą, zburzyli i pobudowali przed wojną nowy, który do dziś nieźle się przedstawia. Podczas okupacji rodzice Borensztajna gdzieś wyjechali, odstąpiwszy i dom, i interes katolickim znajomym. Bóg raczy wiedzieć gdzie ich wyniosło, lecz pewne jest to, że mieli stały kontakt z obecnymi właścicielami. Złośliwi mówili, że Borensztajnowie od śmierci wykupili się od Niemców dolarami, które mieli schowane na ostatnią wieczerzę, ale jak było, nikt nie wie - tylko plotki i domysły, takie tam bajania. Chyba jednak umowa, jaką z katolicką rodziną na czas wojny podpisali, poważną była, bo po wyzwoleniu Borensztajnowie (szczęśliwie wojnę przeżyli) odzyskali swój dom i sklep, a ci, którzy w okupację handlowali przenieśli się w ruiny Warszawy, gdzie otworzyli całkiem nieźle prosperujący bar.
Tak więc rodzina Borensztajnów wojnę szczęśliwie przeżyła i poumierali: najpierw dziadkowie a potem rodzice w sposób naturalny. Został się ich jedyny Izaak, który tuż po wojnie pożenił się z żydówką spod Mławy i tak już we wsi zostali, sami we dwoje, nie doczekawszy się własnego potomka. Interesu swego strzegli przez całe lata, a miał on swoje lata i chluby, i upadku, lecz, co najważniejsze, zachował się po dziś dzień i we wcale nie pogorszonym stanie, tyle że ostatnimi czasy oboje byli schorowani i mieli coraz mniej sił na prowadzenie interesu, a tu towar trzeba było zwozić, podtrzymywać kontakty ze starymi dostawcami, a i też pozyskiwać nowych należało. Czasy nastały nowe, bezwzględne i pazerne, a powstawało tych sklepów wokół po wsiach, że klientela, jeśli nie zareagować opustem albo jakimś wybitnie sprzedającym się towarem, gasła w oczach.
Borensztajnowie jednak nie z tych, co łatwo się poddają.  Umyślili sobie, że za ladą posadzą młodą i urodziwą pannę, która interes im poprowadzi, a swoją urodą kupujących ściągnie.
Bóg raczy wiedzieć, skąd dziewczynę ściągnęli: czy to u dalekich krewnych ją znaleźli, czy u obcych, a może sierotę jaką przygarnęli. Na imię miała Estera. Tak przynajmniej do niej mówili. Czasami wołali ją Esterko, tak jakoś przymilnie, i nigdy podniesionym głosem się do niej nie zwracali, nigdy nie reagowali krzykiem, kiedy to, jak to z młodą dziewczyną bywa, popadała w zamyślenie.
Nie mogło być inaczej, skoro własnych dzieci nie mieli. Przekroczyli oboje siedemdziesiątkę, a to wiek taki, że nie tylko wnuki, ale i prawnuki do obdarowania ich dojrzałą, stateczną miłością by się zdało; przekroczywszy więc ten wiek sędziwy, jedynym ich pragnieniem było to, aby Esterka w ślady rodziny poszła i przy kupiectwie została, co zresztą do testamentu swojego wpisali, cały swój majątek jej oddając.
A co to była za dziewczyna ta Esterka! Szczupła i zgrabna, drobnokoścista, gibka i w swoich ruchach szybka nad podziw. Naturalnie ciemne miała włosy, niemal czarne, niezbyt długie, w niewielki kok uwiązane; kok upięty był nad głową, co dziewczynę podwyższało, ale, co najważniejsze, owo upięcie pukla włosów ku górze ukazywało jej piękną, długą szyję; ktoś powie - łabędzią i niewiele się pomyli. Jeśli więc kształtna, owalna głowa Esterki spoczywała na antycznej kolumnie szyi, to jej ramiona były tej kolumny piedestałem, wdzięczną bazą, na której wznosiła się głowa - szczytowa iglica kobiecych kształtów, jakim było całe jej ciało, już nie dziewczęce, lecz na wskroś kobiece, choć wciąż niewinnie młode.
Esterka miała ciemnografitowe oczy, jakieś takie głębokie, w dal zapatrzone, błyskotliwe. Nad nimi wyrastały dwa sierpy wąskich, lekko podkreślonych czarnym tuszem brwi. Dzięki tej delikatnej, w łuk uformowanej czerni, naturalnej barwy ciała powieki zachwycały jędrną strukturą napiętej skóry a kiedy je unosiła, wtedy oczy jej wydawały się tak ogromne, że wręcz kusiły do tego, aby utopić się w ich blasku.
Miała prosty, symetrycznie skrojony nos, pod nim szerokie wargi: górna nieco węższa, z wydatną fałdką pod czubkiem nosa; dolna - nieco szersza, wydatna, nabrzmiała. Nie malowała ust, a jeśli już, to pewnie pomadką w kolorze warg. Kiedy się uśmiechała, a robiła to często, jeszcze szerzej rozciągała wargi, a jej prosty nos marszczył się zabawnie, brwi unosiły się, jakby ktoś łuk naprężał gotując się do wystrzału, a oczy… oczy przez dłuższą chwilę uparcie drążyły wzrok tego, kto ten uśmiech wywołał. 
Nie można było przejść obok Esterki obojętnie, oj nie. Wzrok każdego chłopca, młodego mężczyzny, czy starszego pana zakochiwał się w jej spojrzeniu. Nie można było wejść do sklepu i nie uśmiechnąć się do stojącej za ladą dziewczyny, nie porozmawiać z nią, nie przekomarzać nawet wtedy, gdy za plecami tłum „marchewki” skrobał.
Zapłaciłeś, pożegnałeś się, odszedłeś z zakupami - kolejny klient konsumował naturalną serdeczność Esterki, a niejeden dostrzegał w jej zachowaniu, w jej spojrzeniu, oprócz tej serdeczności, oprócz radości i dobroci jakiś niewypowiedziany smutek, pragnienie… a czego? Może bliskości, może na początek dłuższej rozmowy…
2)
-Tato, kupiłbym ci piwo… mąki kupię.
- Mamy mąkę. Gdzie cię znowu nosi? - usłyszał głos matki.
- Za mały jesteś, abyś mógł kupować piwo - zauważył ojciec.
- On przecież nie dla twego piwa chce tam iść i nie dla mojej mąki. On to dla Esterki robi - matka w lot odgadła intencje syna.- No, przyznaj, podoba ci się pani Estera?
Chłopiec zaniemówił a spąsowiałe policzki znaczyły więcej niż odpowiedź.
Matka pogłaskała syna po głowie.
- No idź, kup parę pączków. Berensztajnowie zawsze mieli świeże wypieki. 
Wcisnęła mu w dłoń banknot.
- Swoją drogą to chyba lepiej, że to Danielek upatrzył sobie Esterę, a nie ty.
- A skąd wiesz, że ja nie? - roześmiał się mąż.
- Dałabym ci, dała - pokazała mu zaciśnięta piąstkę… no zmykaj już, zmykaj.
(...)

[pod Stuttgartem, w Niemczech, 12.09.2015 i pod Bolzano we Włoszech, 14.09.2015]


2 komentarze:

  1. O dawnym świecie niezwykłych klimatów, żydowskich sklepików, ryneczków pełnych furmanek, zwierząt opowiadała mi babcia w zimowe wieczory, kiedy robiła swetry na drutach. I co ciekawe, także uważała, że oczy Żydówek były niezwykle piękne. Serdeczności.

    OdpowiedzUsuń
  2. Aleś Ty piszesz.!!!
    Sama przyjemność do Ciebie zaglądać i ... zapominać się czytając.
    Lecę dalej, wyżej:-)

    OdpowiedzUsuń