CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

28 lutego 2016

EKONOMICZNIE

Jeżdżąc sobie po Europie wyrobiłem sobie pewne zdanie…, a właściwie potwierdza się to, o czym myślałem.
Ale zacznijmy z innej strony. 
Lubię takie kursy, podczas których towar, jaki dowożę trafia bezpośrednio do osób lub firm, które czekają na niego, albo inaczej - towar przeze mnie przewożony zostaje niemal natychmiast wykorzystany. Niestety najczęściej jest tak, że to, co wożę, trafia do magazynu. Owszem, mam świadomość tego, że prędzej czy później ładunek znajdzie bezpośredniego nabywcę, lecz najczęściej nieprędko. 
Otóż jak Europa długa i szeroka takie przemieszczanie się towarów pomiędzy producentem, pośrednikiem i docelowym klientem rozłożone jest w czasie. Innymi słowy producent X, który wytworzył towar Y w miesiącu maju, w czerwcu nie dostaje wynagrodzenia za wykonanie tegoż towaru. Czerwcowa zapłata pochodzi ze sprzedanej produkcji ze stycznia, może z lutego, a może jeszcze z zeszłego roku. Powodem takiego stanu jest oczywiście nadmierna podaż w stosunku do popytu.
Idealna sytuacja byłaby wtedy, gdyby istniała równowaga pomiędzy popytem a podażą. Taki na przykład piekarz produkuje codziennie pieczywo w różnym asortymencie. Towar ten sprzedaje natychmiast, zaspokajając potrzeby konsumenta. Jeżeli piekarz jest dobrze obeznany z wielkością rynku na terenie, na którym funkcjonuje, niemal cała produkcja pieczywa zbywana jest każdego dnia. Oczywiście zawsze możliwe są straty: albo wypieków będzie za mało - mniejsze obroty i mniejszy zysk, albo też wyprodukuje więcej niż rynek zdoła wchłonąć. W każdym bądź razie prowadząc wystarczająco długo swoją działalność dobry, znający się nie tylko na samym wypieku ale i na ekonomii piekarz powinien zdecydowaną większość swego towaru sprzedawać na bieżąco.
Niestety w przypadku innych towarów, które nie muszą być świeże, pachnące i chrupiące jak przysłowiowe bułeczki, towary te można przechowywać, magazynować i zbywać stopniowo. 
Magazynowanie, także przewóz pomiędzy producentem a pośrednikiem i odbiorcą - to wszystko kosztuje, a przecież pracownikom trzeba zapłacić, trzeba ponosić wszelkie koszty związane z produkcją. Skąd brać na to pieniądze?  Jak znaleźć kasę, jeśli w danym miesiącu firma sprzedała 1000 samochodów, skoro, aby zapewnić płynność finansową koniecznie powinno się sprzedać 1100 aut. W takim przypadku, a myślę, że w zdecydowanej większości takich przypadków z pomocą przychodzi bank. Firma zaciąga kredyt - czy to na produkcję, inwestycje czy też dystrybucję lub magazynowanie. Oczywiście można zainwestować w bieżącą produkcję uprzednie zyski, lecz nie w nieskończoność, zwłaszcza podczas bessy czy poważniejszego kryzysu. Wtedy przychodzi czas na kolejne rozwiązanie, a jest nim cięcie kosztów, co w gospodarce rynkowej najczęściej oznacza zwolnienia pracowników w oczekiwaniu na poprawę koniunktury.
Nie znam firmy, która funkcjonowałaby bez solidnego wsparcia banków. Banki oczywiście nie pożyczają pieniędzy, nie widząc w tym interesu dla siebie. One też są elementem składowym gospodarki rynkowej i kierują się nie miłosierdziem, a zyskiem. Jeżeli gospodarka lub przynajmniej pewne działy gospodarki dopada kryzys to dla banków istnieją dwie możliwości. Pierwsza: banki przejmują aktywa upadających firm, nierzadko z zyskiem, bo majątek bankrutującej firmy można zdobyć poniżej nominalnej wartości a w przypadku zobowiązań finansowych wobec innych podmiotów gospodarczych i pracowników bank ma pole do działania. Druga: kiedy kryzys nie dotyczy jednego zakładu a całej branży, czasami też branż ze sobą powiązanych to… no właśnie, wtedy bank jest w opałach i może go spotkać ten sam los co inne podmioty gospodarcze, które dotknął kryzys. Istnieje wprawdzie i na to sposób: przejęcie przez inny bank, „fuzja”. A może uda się wpompować do systemu bankowego środki zgromadzone w banku narodowym? Tak właśnie postąpiono w wielu krajach w podczas niedawnego kryzysu. Tylko „wielcy gracze” na rynku mogą liczyć na taką pomoc. Jeżeli mała firma upada, jeżeli indywidualny klient banku tracą możliwość spłaty zaciągniętych zobowiązań, pojawia się fachowiec od masy upadłościowej lub komornik. Jeśli chwieje się sektor bankowy lub międzynarodowa korporacja to państwo przychodzi właśnie takim podmiotom z pomocą.
Wracam do początku. 
Jakkolwiek trudno jest jednoznacznie stwierdzić wyższość Świąt Bożonarodzeniowych nad Wielkanocą, to w przypadku wyższości gospodarki rynkowej nad planowaną (socjalistyczną) w dzisiejszych czasach dyskutować nie wolno.
Postawiłem powyżej tezę o idealnej sytuacji gospodarczej / ekonomicznej, w której następuje równowaga pomiędzy podażą a popytem. Czy przypadkiem nie mieliśmy z czymś podobnym do czynienia w uprzednim, niesłusznym ustroju? Czy puste półki w sklepach nie oznaczały tego, że właśnie podaż zrównała się z popytem? Że klienci wykupili te wszystkie bochenki chleba i chrupiące bułeczki?
Oczywiście nieco przesadziłem. W uprzednim ustroju najczęściej popyt przewyższał podaż, ale czy aby zawsze? w każdym asortymencie?
A z drugiej strony no proszę sobie wyliczyć… przeczytać, bo ktoś to już wyliczył… jaki jest ten nasz dług publiczny? Innymi słowy, ile na „łebka” przypada kasy, aby dług ten spłacić? Mamy sklepy pełne towarów, mamy samochody, nowe budynki, nowoczesne zakłady, piękne ulice, autostrady - to fakt… ale też mamy najpiękniejszy w historii dług publiczny.

[28.02.2016, Nancy we Francji]

2 komentarze:

  1. Jeśli zwykły obywatel zaciągnie dług, to na własną odpowiedzialność, jeśli zaś urzędnik w imieniu państwa, to nie ma obowiązku się z tego tłumaczyć. Pokornie spłacą go obywatele, ich dzieci i wnuki. One nawet nie wiedzą, że urodzą się z długami, bo my nic nie zrobiliśmy w tej sprawie i nikogo nie rozliczamy z błędnych decyzji. Zasyłam pozdrowienia.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciągle rosnący dług publiczny...
    Aż strach pomyśleć co to kiedyś będzie...

    OdpowiedzUsuń