CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

14 lutego 2016

POWRÓT DO KRAJU

Spod St Nazaire nad Atlantykiem czeka mnie kurs już do kraju, do Warszawy. Daje to równo 2078 kilometrów i ten ostatni etap będzie uwieńczeniem mojej niemal czterotygodniowej podróży, której skrajne koordynaty sięgają Madrytu na południu po St Nazaire na zachodzie i Umeę w Szwecji na północy. W sumie osiągając cel, przejadę prawie czternaście tysięcy kilometrów, a gdyby nie przymusowy postój w Paryżu, pewnie należałoby dołożyć jeszcze tysiąc. 
Ponieważ autko nie jest wypełnione po brzegi, spodziewam się doładunku w Niemczech, ale tymczasem jadę przez piękną, zieloną, choć to dopiero przedwiośnie, Bretanię, dwujęzyczną krainę z mniejszościowym językiem bretońskim, co widać choćby po nazwach miejscowości umieszczanych na drogowych znakach.
Bretania słynna jest ze swoich nadatlantyckich krajobrazów i tych pięknych, obwiedzionych szpalerami niskich drzew i krzewów łąk i pastwisk, z domów niewielkich, kamiennych, porozsypywanych po interiorze, a kiedy wjechać głębiej to pejzaże urokliwsze i przypominające te jakie przed stu laty widział i opisywał barwą Gauguin. Są takie miejsca, gdzie najwyraźniej czas się zatrzymał.
Jadę spokojnie, by nie powiedzieć powoli, aby Paryż minąć już po dwudziestej drugiej, kiedy ruch mniejszy i bez korków. Po paru tankowaniach docieram przez Lotaryngię (to nie jest mój ulubiony region Francji) do niemal graniczącego z Francją niemieckiego Saarbrüecken, gdzie spędzam noc.
Stamtąd dnia następnego mam daleki podjazd do Schweinfurtu, gdzie mam zabrać meble - wyposażenie pokoju i zawieźć je do Wrocławia. 
Po drodze jadąc „landówką” przez małe miasteczko niedaleko Fuldy napotykam korowód przebierańców. No cóż - to karnawałowe ostatki.
Do Schweinfurtu dojeżdżam po piętnastej. Czekam na klienta pod wskazanym adresem, na całkiem sympatycznym osiedlu trzy i czteropiętrowych bloków. Wreszcie podchodzi do mnie mężczyzna przed czterdziestką, Niemiec, z rozchwianą niechlujnie czupryną. Wraz z nim dwóch młodzieńcówów przed trzydziestką, jak się okazuje Rosjan z Mołdawii. Niemiec wita mnie z uśmiechem i w niemiecko-polskim dialekcie pyta:
- Ty też jesteś z mafii?
Nie bardzo rozumiem, co taki nietoperz jak ja może mieć wspólnego z mafią i z rozbrajającą naiwnością odpowiadam:
- O ile mi wiadomo, nie należę do mafii.
No i znosimy te meble z przepięknego mieszkanka na pierwszym piętrze (zwozimy je windą). Mieszkanko, tak na oko ma jakieś 80 metrów kwadratowych: wielki salon, jadalnia, sypialnia, garderoba, dwie łazienki, kuchnia i jakieś jeszcze trudne do określenia pomieszczenie. Mebelki gustowne: dwie obite biała skórą wersalki, dwa stoliki, ława, serwantka, dwa fotele, zestaw kwadrofoniczny, telefon, laptop, router i jakieś tam kosze, poduchy itepe. W trakcie trwania tej tragarzowej roboty pod blok podchodzą lub podjeżdżają Niemcy i Niemki a ich spojrzenia zagadkowo ponure, wręcz mało przyjazne, jakby drwiące. Dochodzą do tego grymasy twarzy, poparte jakąś niewysłowioną potrzebą zadania pytania. Nic sobie nie robię z tych okoliczności i po dobrej godzinie renówka jest już gotowa do dalszej drogi.
We Wrocławiu pojawiam się punktualnie o dwudziestej trzeciej. Rozładunek trwa znacznie szybciej, gdyż dokonuje go spec-grupa pięciu młodych, nieco podchmielonych panów. Pomiędzy mną a szefem tej ekipy wywiązuje się taka mniej więcej rozmowa:
Ja: - Całkiem ładne mieszkano skąd te mebelki.
On: - Prawda… i jakie ładne osiedle.
Ja: - Na mój gust luksusowe. Tuż obok lasek. To pana te mebelki?
On: - Nie. Mojego kolegi. Musiał się przeprowadzić.
Ja: - Aha. 
On: - No i skorzystałem na tym. Szkoda było je zostawić.
Ja: - A pewnie, że szkoda.
On: - A wie pan, co było w tym mieszkanku?
Ja: - ???
On: - Bur… [znaczy się Salon Zmysłowych Uciech dla Osób Płci Obojga]
Dopiero teraz wyjaśnia się ta moja domniemana przynależność do wschodnioeuropejskiej mafii oraz te wiele mówiące spojrzenia zakłopotanych mieszkańców osiedla w Schweinfurcie.
Zatem obieram kurs na stolicę, choć najpierw do domu… poodpoczywać sobie.

Most w St Nazaire - po lewej stronie Atlantyk

Gdzieś w Bretanii - tego zwierzątka nie mogło zabraknąć

Koniec karnawału w miasteczku niedaleko Fuldy


Kolejne niemieckie miasteczko pod Fuldą z "lotu" renówki

[05.0.2016, St Nazaire, we Francji - 07.02.2016, Dobrzelin]

6 komentarzy:

  1. Tylko się melduję.
    Jak wrócę całkiem do życia to także do Kawiarenki.
    Obiecuję.
    :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Najpierw chciałam napisać, że zazdroszczę tych podróży, ale po namyśle stwierdziłam, że zawsze dobrze, gdzie nas nie ma...na pewno jednak podróże kształcą wielowymiarowo.
    Szczęśliwego dobicia do brzegu i efektywnego odpoczynku życzę:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podróże w jakich uczestniczę są niestety pracą i nie zawsze można korzystać z ich uroków tak jakby sie chciało. Ot choćby uwiecznianie ich na fotografiach ma miejsce głównie z "lotu auta". Przyznać muszę, że pomimo tych atrakcji, pomimo zmęczenia dobrze jest mieć z sobą zeszyt, coś do pisania, laptop oraz książki, które dzielnie podróżują ze mną, na chorobę lokomocyjną sie nie uskarżając...
      A wyjeżdżam znów może jutro, a może we wtorek...

      Usuń
  3. Przyszłam na dłużej do kawiarenki./Nareszcie/
    I zacznę od tego że jesteś najlepiej i najciekawiej piszącym wśród wszystkich tych, którzy zajmują się tego rodzaju podróżami związanymi z transportem, rozładunkiem, załadunkiem, przeładunkiem etc.
    Pędzę dalej...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a widzisz, ja jeszcze nie skrobnąłem fikcyjnego opowiadanka, które miałoby cos wspólnego z moją pracą... może pora o takich pisankach pomyśleć... a tak w ogóle to dziękuję...

      Usuń
  4. Mimo wszystko trzeba być bystrym obserwatorem, by uwiecznić te widoki i wydarzenia codziennego trudu podróży. Proszę pomyśleć o tych opowiadankach. Serdeczności zasyłam.

    OdpowiedzUsuń